"Nie jestem bogiem metalu"
Na "Monotheist" od lat czekały rzesze. Album będący następcą wydanego w 1990 roku materiału "Vanity / Nemesis" to z pewnością jedno z największych wydarzeń na scenie metalowej ostatnich lat. Celtic Frost, szwajcarscy protoplaści przytłaczająco ciężkiego, mrocznego brzmienia, to żywa legenda, która odcisnęła swe wyraźne piętno na kształcie dzisiejszej muzyki metalowej, zmieniając jej oblicze w sposób nieodwracalny.
Na "Monotheist", którego premiera miała miejsce pod koniec maja 2006 roku, nie trudno odnaleźć charakterystyczne cechy ich ponadczasowego grania. I choć grupa z Zurychu spełnia wszelkie wymogi tworu kultowego, Szwajcarzy nie widzą siebie w roli bogów metalu.
- Nie postrzegam siebie w tych kategoriach. Jestem jedynie muzykiem i fanem heavy metalu, który poświęcił tej scenie własne życie - mówi w rozmowie z Bartoszem Donarskim legendarny wokalista Tom G. Warrior alias Thomas Gabriel Fischer. Nie da się jednak ukryć, że w ustalonym przez fanów panteonie metalowych bóstw, z pewnością zajmuje jedno z najwyższych miejsc.
Wróciliście na scenę jako aktywny zespół. Podejrzewam, że są to jednak nieco inne emocje, niż te, które towarzyszyły wam, powiedzmy trzynaście lat temu.
Właściwie nie odczuwamy aż tak wielu zmian. Obecna scena jest raczej porównywalna z tym, co było trzynaście lat temu. Czujemy się całkiem dobrze. Mieliśmy sporo czasu na przygotowanie wszystkiego. Pracowaliśmy nad tym albumem przez cztery lata. To mnóstwo czasu, aby wszystko na spokojnie przeanalizować.
Ta płyta miała się ukazać kilka lat temu. Pamiętam, że już w 2000 roku rezerwowaliście studio. Mając to na względzie, trudno w tym przypadku mówić o nagłym, nieoczekiwanym powrocie, do czego uparcie przekonują niektórzy ludzie. Wydaje się, że dochodziliście do tego wszystkiego stopniowo, bez pośpiechu.
Pośpiech nie był częścią tego procesu. Nigdy nie chcieliśmy tego w ten sposób zrobić. Najistotniejsze było dla nas to, aby wykonać swoje zadanie właściwie i stworzyć prawdziwy album Celtic Frost. A tego nie można zrobić jeśli działasz w pośpiechu.
Naszym zamiarem było przygotowanie niecodziennego albumu, prawdziwie w naszym stylu. I właśnie dlatego powołaliśmy do życia naszą własną wytwórnię i zdecydowaliśmy się nagrać tę płytę na własną rękę. Dzięki temu nikt nie naciskał nas terminami. Dopiero gdy czuliśmy, że album jest gotowy, zaczęliśmy ustalać datę premiery.
Często podkreślacie też, że sami, za własne pieniądze sfinansowaliście tę płytę. Dlaczego jest to dla was aż tak ważne?
Ponieważ w przeszłości nie omijały nas wszelkiego rodzaju problemy związane z wytwórniami. To bardzo istotny fakt całego przedsięwzięcia. Mieliśmy pełną kontrolę nad wszystkim, co dotyczyło tego albumu. Żadna firma nie wtrącała nam się w naszą pracę czy nagrania.
"Monotheist" to naprawdę bardzo mroczny, ciężki i chory album. Czy traktujecie go - w pewnym sensie - jako muzyczny powrót do dawnych lat? Wiem, że nie lubicie tego w ten sposób nazywać.
Zgadza się, bo tak najzwyczajniej w świecie nie jest. Chcieliśmy po prostu stworzyć album Celtic Frost. Nie polegało to jednak na tym, że słuchaliśmy "To Mega Therion" z zamiarem nagrania jego drugiej części. Myślę, że to byłoby strasznie tanie zagranie. Naszym celem było nagranie płyty, która od początku do końca brzmiałaby, jak Celtic Frost. Ponadto, chcieliśmy zrobić również coś nowoczesnego.
Nie zasłuchiwaliśmy się w nasze stare materiały, udając siebie samych sprzed lat, tego jacy byliśmy kiedyś. Wszystko, co słyszysz na tym albumie jest nowym materiałem, który powstał w sposób, jaki dziś uważamy za najlepszy.
Jeśli słychać w tym Celtic Frost to właśnie dlatego, że ta płyta została napisana przez mnie i Martina [Erika Aina, basisty i współzałożyciela - przyp. red.], czyli przez te same osoby, które odpowiedzialne były za muzykę na trzech pierwszych płytach. Jeśli pracujemy wspólnie, utwory brzmią w pewien określony sposób.
Słowem-kluczem "Monotheist" jest bez wątpienia mrok. Czasami naprawdę można się tu zacząć bać. Osiągnęliście na tym albumie niespotykany dotąd poziom mroku. Nawet okładka tej płyty wywołuje dziwne dreszcze.
Trafiłeś w samo sedno. Celtic Frost jest bardzo mrocznym zespołem. Na tym albumie słychać to jeszcze bardziej, dlatego, że właśnie w takim stanie znajdowały się nasze umysły podczas pisania i nagrywania tej płyty. Nic nie zostało tu wymyślone.
Wszystko, co słychać na tym albumie to prawdziwe emocje, jakie towarzyszyły nam w czasie pisania muzyki. Podczas robienia tego albumu przyszło nam się zmierzyć z ciężkimi, osobistymi sytuacjami. Myślę, że zostało do odzwierciedlone w muzyce. I dlatego ta muzyka jest prawdziwie mroczna, a nie mroczna z pozy.
Znalazły się tu także - nazwijmy je - gotyckie wpływy i kobiece wokale.
Kiedy razem z Martinem zakładaliśmy Celtic Frost w połowie lat 80., już wtedy byliśmy wielkimi fanami sceny, którą wówczas określano jako wave, a dziś przemianowano na gothic.
Słuchaliśmy takich zespołów, jak Siouxsie & The Banshees, wczesnego Sisters Of Mercy, Bauhaus, Wall Of Voodoo czy Fields Of The Nephilim. Utwory w podobnym stylu mieliśmy już w 1987 roku na albumie "Into The Pandemonium". Są tam kompozycje takie, jak chociażby "Mexican Radio", "Mesmerized" lub "Sorrows Of The Moon", które charakteryzują się wyraźną gotycką melodyką. To jest część Celtic Frost, i nawet po upływie dwudziestu lat, wciąż mamy ochotę pisać taką muzykę.
Czy pojawiający się w niektórych partiach, drugi męski głos na albumie to wokal Martina?
Tak. Zaśpiewał w utworach "A Dying God Coming Into Human Flesh" i "Totengott". Ma też swoje mówione partie w "Synagoga Satanae".
Sporo pracy włożyliście również w przygotowanie tekstów. Wzbogaciliście je nawet komentarzami, których nie było na waszych płytach od wielu lat.
Mając pełną kontrolę nad albumem, postanowiliśmy podejść do niego całościowo. Nie zależało nam na nagłym nagraniu powrotnej płyty i szybkim zarobieniu pieniędzy. Chcieliśmy stworzyć prawdziwe dzieło sztuki. I tak też się stało. Każdy utwór na tym albumie opatrzony jest szczegółowym komentarzem, wyjaśnieniami. I jeśli naprawdę chcesz się czegoś dowiedzieć o znaczeniu tych tekstów, o powstawianiu kompozycji, wszystko tam jest. Osobiście uważam to za bardzo interesujące.
Brzmienie "Monotheist" jest bardzo surowe, choć niesamowicie masywne. Zgodzisz się z taką tezą?
Oczywiście. To właśnie chcieliśmy uzyskać. Zawsze chcemy, aby nasze albumy brzmiały potężnie, bo uważamy, że tego wymaga muzyka Celtic Frost. Tym razem żadna wytwórnia nie nakładała na nas w tej materii ograniczeń, i wreszcie mogliśmy osiągnąć produkcję, na której nam zależało.
Współproducentem albumu był Peter Tägtgren. Jak doszło do tej współpracy? Znaliście go wcześniej?
I to bardzo dobrze. Przecież wszyscy jesteśmy częścią tej samej metalowej sceny. Słuchamy dość dużo ciężkiego grania i doskonale znaliśmy jego możliwości. To ja zgłosiłem się do niego z pytaniem, czy byłby zainteresowany. Jak się okazało, był, i to bardzo. Peter jest wielkim fanem Celtic Frost.
Zależało nam też na zaangażowaniu kogoś, kto świetnie orientuje się we współczesnej technice produkcyjnej, na kimś, kto wyznacza nowe drogi rozwoju. On łączy w sobie wszystkie te umiejętności. Gdy przyleciał do Zurychu na sesję przedprodukcyjną, od razu się zaprzyjaźniliśmy. Mieliśmy ze sobą świetny kontakt. Stało się jasne, że to właśnie z nim będziemy pracować.
Powiedziałeś, że słuchasz sporo ciężkiego grania. Nie tak dawno wystąpiłeś też na wspólnej scenie z norweskimi blackmetalowcami z 1349, utrzymujesz również kontakt np. z Satyrem z Satyricon. Miło mieć świadomość, że nie zgrywacie "bogów metalu", którymi przecież i tak jesteście.
Nie postrzegam siebie w kategoriach boga metalu. Nie jestem nim. Uważam się jedynie za muzyka, który chce nagrywać albumy. Nawet jeśli wpłynęliśmy na kształt tej muzyki, podobne zachowania nie byłyby na miejscu.
Ja jestem starym fanem heavy metalu. Poświęciłem tej scenie własne życie i jest mi z tym bardzo dobrze. Dlaczego nie miałbym być taką samą częścią tej sceny również dziś?
Jeszcze kilka lat temu mówiłeś, że jeśli nagracie kolejny album Frost, będzie to jedynie poboczny projekt, który może pokusi się o następny materiał w przyszłości, i dopiero wówczas zobaczycie, co z tego będzie. Jak mniemam, z dzisiejszej perspektywy wygląda to zupełnie inaczej.
Całe to przedsięwzięcie stało się z czasem o wiele większe niż pierwotnie sądziłem. Nie przypuszczaliśmy też, że samo nagrywanie tej płyty zajmie nam aż cztery lata. Początkowo myśleliśmy, że będzie to najwyżej rok.
Cieszymy się również, że po szesnastu latach możemy znów grać trasy na całym świecie. Jest tyle miejsc, których nie zdążyliśmy wcześniej odwiedzić. Teraz jest okazja, żeby to nadrobić. Jeśli muzyka będzie odpowiednia, z pewnością powstanie też kolejny album. Jestem to sobie w stanie wyobrazić.
Dziękuję za rozmowę.