"Nie gwałcimy dziewic młotem pneumatycznym"

Pidżama Porno to obecnie jeden z najpopularniejszych zespołów w kręgu muzyki określanej jako punk rock. Każdy następny album firmowany jego nazwą spotyka się z coraz większym zainteresowaniem fanów i mediów. Niedawno na rynku ukazała się płyta "Marchef w butonierce" - najnowsze dzieło Krzysztofa Grabowskiego i jego kolegów. Przy tej okazji o współczesnej młodzieży, punk rocku i festiwalu w Jarocinie z "Grabażem" rozmawiał Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Pracowaliście nad płytą "Marchef w butonierce" aż trzy lata. Dlaczego aż tyle?

No, rzeczywiście tyle trwało. Wiesz, o ile muzykę pisze się w sumie łatwo, bo nasze utwory to nie żadne wyszukane partytury, to ten, który podkłada pod to wszystko sylaby, ma trochę więcej roboty. Nie jesteśmy zawodowcami, każdy z nas miał lub ma jeszcze jakieś inne zajęcia, poza tym także koncertujemy. Staramy się zazwyczaj ogrywać nowe rzeczy na koncertach i to też zajmuje trochę czasu. Niemniej jestem okropnie dumny z tego albumu.

Czy jesteś zaskoczony dobrymi wynikami sprzedaży tej płyty?

Nie jestem zaskoczony tym wynikiem. Nastąpiło chyba jakieś przesunięcie akcentu, jeśli chodzi o sprzedaż płyt w Polsce. To, co radio katuje i morduje, nie znajduje już tylu nabywców, za to w czołówce pojawiają się rzeczy typu R.E.M. czy też Depeche Mode, Rammstein i Kazik. Ludzie zaczynają chyba preferować bardziej cywilizowane dźwięki, a nie tylko chamskie, dyskotekowe rzeczy, którymi byliśmy przez ostatnie pięć lat zalewani.

Nastąpiło zmęczenie materiału?

Mam taką nadzieję. Chcę wierzyć, że ludzie już zmęczyli się tym gównem. Polski rynek jest na beznadziejnym poziomie. Co z tego, że jesteśmy w czołówce sprzedaży, skoro nasze sprzedane nośniki można liczyć w setkach lub co najwyżej w tysiącach. Taki jest rynek.

Jesteście jedynym zespołem punkrockowym, który utrzymuje się na rynku przez tyle lat bez przerwy...

W złotych czasach polskiego punk rocka nas po prostu nie było. Wtedy 30-40 tysięczny nakład nie był problemem. Pytanie tylko, kto na tym zarabiał, bo na pewno nie wykonawca. Mnogość kapel na początku lat 90., niestety, nie przełożyła się na jakość. Powstało wiele gównianych zespołów, które spowodowały, iż punk zaczął być kojarzony z czymś cholernie niedobrym artystycznie. To, że nam się udało, zawdzięczamy tak naprawdę tylko sobie i własnej determinacji. W pewnym momencie dokonaliśmy wyboru i postawiliśmy naszą muzykę na pierwszym miejscu - to się na pewno opłaciło. Ludziom często wydaje się, że sukces przychodzi sam. W tym kraju nic nie przychodzi samo. Osiągnąć cokolwiek można jedynie poprzez ciężką pracę.


Na scenę powróciło jednak kilka zespołów z tamtego okresu, jak Sztywny Pal Azji, Kobranocka, czy też Wilki. Co o tym sądzisz?

Nie jestem w stanie tego ocenić. Nowy kawałek Kobranocki nawet mi się podobał. Sztywnego Pala nie słyszałem, więc tym bardziej nie mogę nic powiedzieć. Co do Wilków, to ich 'wielki powrót' z Reamonnem pozostawiam bez komentarza. Tego samego dnia graliśmy we Wrocławiu - oni w Hali Ludowej, my w klubie i sprzedaż biletów była podobna - to znaczy w obu przypadkach beznadziejna.

Czy etap, na jakim Pidzama Porno znajduje się obecnie, jest spełnieniem twoich ambicji dotyczących tego zespołu?

Nie powiem, żebym był zdołowany pozycją zespołu na rynku. Pidżama zawsze miała swoją publiczność - to jak do tej pory nasz najpoważniejszy kapitał. Byliśmy przez większość naszej przygody z graniem ignorowani przez media i w sumie ten stan trwa do dziś, chociaż może w nieco łagodniejszej formie. Dla wielu ludzi nasza nazwa jest anonimowa, ale mimo wszystko zawsze mieliśmy świadomość tego, że chociaż nasze płyty sprzedawały się w nakładzie 15-20 tysięcy, to realnie oceniając wiemy, że nasze numery w tym kraju zna jakieś 100 tysięcy ludzi. Nasi fani, w odróżnieniu od ludzi lubiących pop lub metal, nie są bogaci - płyta za 45 "zyli" to dla nich poważny wydatek Znam przypadki, że 10-osobowa szajka składała się na jeden "sidik".

Powiedziałeś niedawno, że ten album to koniec pewnego etapu dla Pidżamy Porno i nie wiadomo, co będzie z nią dalej. Co miałeś na myśli?

W sumie sam jeszcze nie wiem. To może oznaczać wszystko. Ta płyta to swego rodzaju wypełnienie naszej umowy między nami samymi i wypełnienie umowy wobec fanów. Dotarliśmy do brzegu, który na początku podróży był w niewidoczny, ale wierzyliśmy, że jest. Z biegiem lat przybliżał się, aż w końcu teraz po nim chodzimy. Teraz szykuję się na następny skok. Kto będzie ze mną skakał i w jakim kierunku, to się jeszcze okaże. Doszliśmy do pewnego punktu i na razie nie musimy myśleć o tym, co będzie dalej.


Pierwszym singlem z "Marchfi" jest utwór "Moja generacja". Czy to atak na współczesną młodzież?

Zespoły z naszego kręgu (Dezerter, WC) często oceniały to, co się dzieje wokół nas, i oceniały to dość krytycznie. Ten utwór został napisany z podobnego punktu obserwacyjnego. Nie jest to utwór, który dotyczy tylko publiczności przychodzącej na nasze koncerty. Na powstanie tego utworu miało wpływ kilka rożnych wydarzeń. Żyjemy w tym kraju jak normalni ludzie. Chodzimy tymi samymi ulicami, jeździmy tymi samymi pociągami, odwiedzamy te same miejsca co inni. Ja patrzę i później coś nam takiego wychodzi.

Czy nie uważasz, że młodzież słuchająca waszej muzyki i przychodząca na wasze koncerty, nie jest w jakiś sposób wyalienowana wśród swoich rówieśników, którzy w wieku 20 lat chcą już zakładać firmy, myślą o tym, jak zarobić kupę kasy i pokazać się w towarzystwie?

Goście w ogólniakach chyba jeszcze nie myślą o takich sprawach, a idąc na studia trzeba powoli zaczynać myśleć poważniej o życiu. W moich czasach nie było czymś normalnym, że studiując szło się do pracy. Fakt, łapało się jakieś okazyjne fuchy, sam brałem się choćby za sprzątanie. Młodzież jest zawsze taka sama. Zmieniły się tylko czasy, w których żyjemy. Te czasy stawiają jej inne wymagania. Dlatego nie sądzę, aby można mówić o jakiejś alienacji.

W jednym z utworów pojawia się tekst: "Żyję tylko po to, aby napierdalać warszawiaków". To dość odważne stwierdzenie.

Ten tekst trzeba umieścić w szerszym kontekście. Ta zwrotka to są zdania, które można by żywcem wziąć z murów. Ta zwrotka powstała metodą zlewu - dzięki swobodnej ejakulacji haseł, w większości demagogicznych i absurdalnych. Wiadomo, jaki jest stosunek reszty kraju do Warszawy. Ludzie przyjeżdżając do tego miasta czują się niepewnie. Niepewność rodzi dystans, a dystans powoduje niechęć. Niechęć z kolei to prosta droga do agresji. Później śpiewam - zauważ - "złam tę zasadę". Warszawa traktuje się sama jak pępek świata - mówi się, że wszystko, co najlepsze, jest właśnie tam. Mówi się, że karierę możesz zrobić tylko w Warszawie. Podobno wszyscy słynni artyści mieszkają właśnie w stolicy, bo im się nie opłaca mieszkać gdzie indziej i dojeżdżać. Dla mnie napisanie tej zwrotki było ogromnym oczyszczeniem, wyluzowałem się i stwierdziłem, że jest to w sumie takie samo miasto, jak każde inne. Z szubrawcami i fajnymi ludźmi.


"...a najlepsi bardowie są tylko w Krakowie". Czy to na temat Maćka Maleńczuka i Marcina Świetlickiego?

Tak, dokładnie. Kolejny polski szablon. Nieważne co zrobią, i tak będzie to eksponowane, bo zrobili to Maleńczuk i Świetlicki, a poza tym pochodzą z Krakowa. Mam ogromny szacunek wobec tego, co robią, ale u mniej świadomych gości taka sytuacja rodzi przeświadczenie, że jeśli chcesz być zaje****ym bardem, to musisz mieszkać w Krakowie. Ta zwrotka - powtarzam raz jeszcze - to zbiór nonsensów i jedna wielka manipulacja, ale zdecydowałem się to zrobić. To policzek dla politycznej poprawności. Tłumaczę to, aby uspokoić wszystkich tych zaniepokojonych, a szczególnie mieszkańców Warszawy.

Czy instytucja barda, takiego jak choćby grający kiedyś na ulicy Maciek Maleńczuk, ma w Polsce jeszcze w ogóle rację bytu?

Pożyjemy zobaczymy. Maciek miał swoją szansę i ją wykorzystał. Teraz już nie musi grać na ulicy. Granie na ulicach to najprostszy sposób komunikacji. Być może jest w Polsce gdzieś człowiek, którego jeszcze nie znamy, który w swej piwnicy piłuje swe piosenki i kiedyś być może wyjdzie na ulicę i to ulica go wypromuje. Bo na firmy płytowe nie ma co liczyć.

Często jesteś stawiany, obok Maćka i Marcina, jako ten trzeci z poetów pokolenia lat 80. Zgadzasz się z tymi opiniami?

Szczerze mówiąc teraz to zlewam. Kiedyś bardzo się przeciwko temu buntowałem, gdy ktoś mnie nazywał poetą, bo w życiu nie napisałem żadnego wiersza, tylko same teksty do piosenek. Jeśli ktoś chce we mnie widzieć poetę, to niech widzi - bardzo mi miło.

Bynajmniej jednak nie ukrywasz swego zainteresowania poezją...

Ale to też jest tylko oparte na uczuciach i intuicji! Nie mam pojęcia o technikach, stylach środkach artystycznych itp. Nigdy wiersza nie rozebrałem na czynniki pierwsze, nie jestem też - Panie broń - krytykiem. Sprawa jest prosta - jeśli coś mi się podoba, to łykam to, a jeśli mi się nie podoba, to nie. Na przykład Broniewski to jest czysta forma. Trudno powiedzieć, abym się identyfikował z tym, co on pisał, ale to jak pisał, bardzo mnie rusza, poza tym Broniewski jest bardzo piosenkowy. Cenię go za to, że posługując się zwykłym językiem, potrafi czasami ulepić coś niebanalnego.


Na płycie miała się znaleźć piosenka "No Woman No Cry", jednak tak się nie stało. Dlaczego?

Nie dostaliśmy zgody na ten utwór. Myśleliśmy, że wszystko da się załatwić w kilka miesięcy, ale sprawa do dziś nie jest wyjaśniona. Żałuję, że ta piosenka nie znalazła się na płycie, bo była by to prawdziwa petarda. Ale bez niej ten album też się broni. Ku uciesze naszych fanów gramy ją jednak cały czas na koncertach

Zagracie w tym roku na festiwalu w Jarocinie. Co sądzisz o jego nowej formule?

Nie wiem. Nie byliśmy zaproszeni w zeszłym roku. Jeśli w tym ta impreza się odbędzie, to pojedziemy i z chęcią tam zagramy. Nie sądzę, by ten festiwal miał szansę nawiązać do tradycji starego Jarocina i jestem pewien, że goście, którzy go organizują, też o tym wiedzą. Wtedy były inne czasy. Jeździło się wtedy posłuchać muzyki, która nie była grana w radio, ani w telewizji. Ta muzyka nie ukazywała się na płytach. Teraz dalej tej muzyki nie ma w radiu i TV, ale przynajmniej każdy może wejść do sklepu muzycznego i znaleźć te nagrania na płytach. Wtedy czekało się na Jarocin cały rok, a dziś są problemy, aby zebrać tam większą liczbę ludzi. Kiedyś była tylko "Trybuna Ludu" i trzy programy w radiu. Teraz jest Internet, są pisma muzyczne i sklepy z płytami, z towarem sięgającym sufitów. Jedyne, czego dziś potrzebujesz, to kasa i świadomość. Na całym świecie funkcjonują tego typu festiwale, gdzie spotykają się ludzie z różnych bajek, aby wspólnie się bawić i słuchać muzyki. U nas wszystko rozbija się o kasę. Jeśli uda się namówić ludzi, aby odłożyli po 80 złotych na trzy dni, to może być całkiem fajnie, ale sytuacja materialna naszego społeczeństwa jest tragiczna i szczerze mówiąc boję się trochę, czy ten festiwal się odbędzie.

Czy sądzisz, że teraz wygranie w Jarocinie może mieć taką wartość, jak wtedy i podobnie może pomóc otworzyć wiele, jak dotąd zamkniętych, drzwi?

To jest kolejny mit. Z wyjątkiem jednego czy dwóch zespołów, jedyne drzwi, jakie udało się otworzyć, to drzwi własnego mieszkania, albo drzwi od windy, jeśli ktoś mieszkał w wieżowcu. Prawda jest taka, że jeśli jesteś dobry, to nie liczy się czy wygrasz, czy będziesz dziesiąty. Jeśli jest to ci pisane, to na pewno ci się uda. Potrzeba tylko dużo wiary i pokory. Ja tam tyle razy w konkursach startowałem i nigdy niczego nie wygrałem. Jedyną nagrodę, jaką otrzymałem w życiu, to były korkotrampki za tytuł "króla strzelców" ligi uniwersyteckiej w piłce nożnej. Czasami zwycięża ktoś pod wpływem chwili i super biorytmów, które mu są tego dnia przypisane, ale jeśli za tym zwycięstwem nie idzie coś, a za tym cosiem kolejne coś, to nie ma szans na żaden sukces. Ja w sumie nie widzę żadnego młodego zespołu, który mógłby stać się kimś takim jak Kult, T.Love, czy Brygada Kryzys.


Co jest tego przyczyną?

Mamy deficyt dobrych zespołów. Chcę wierzyć, że to będzie krótkotrwały kryzys.

Czytając twoje wspominki na temat Jarocina, natknąłem się na opis incydentu, kiedy Marek Niedźwiedzki wyszedł ostentacyjnie z waszego koncertu. Co sądzisz o tym teraz, z perspektywy czasu?

Wydaje mi się, że Marek w ogóle do Jarocina nie pasował. Ta muzyka nijak się miała do The Eagles i do Basi Trzetrzelewskiej.

Zostaliście zaproszeni do udziału w projekcie "Tribute to Kryzys". Możesz coś więcej o tym powiedzieć?

Nie wiemy, czy nasza wersja "Świętego szczytu" wejdzie na płytę - bo z tego co słyszałem, przygotowywanych jest chyba z osiem wersji tego utworu. Dla mnie zespół Kryzys to legenda, bardzo lubię te piosenki, znam je wszystkie. To dla mnie zaszczyt być na takiej płycie. Tym bardziej, że "Święty szczyt" przez długi czas był w naszym programie koncertowym. Teraz nadarzyła się taka okazja, więc spróbujemy.

Często mówisz o koncertach. Czy nadal macie problemy z graniem pod nazwą Pidżama Porno?

No jasne, pełno jest takich miejsc. Na przykład w Namysłowie gramy jako Ręce Do Góry. Często mamy propozycję grania w mniejszych miastach, ale gdy się burmistrz dowiaduje, jak się nazywamy, to od razu odmawia zgody. Zawsze istnieje obawa, co powie proboszcz itp. Zamiast nas gra tam za to Formacja Nieżywych Schabów. Ale jeśli już uda nam się zagrać, to staramy się pozostawić po sobie miłe wspomnienia. Nie palimy nikogo na stosie, nie gwałcimy dziewic młotem pneumatycznym, robimy swoje, a to jak dotąd jest gwarancją fajnej zabawy.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas