"Nic nie przychodzi samo"

Angielska grupa Coldplay jest jednym z największych objawień brytyjskiego rynku muzycznego ostatnich lat. Chris Martin, charyzmatyczny frontman i wokalista, oraz jego koledzy - Guy Berryman, Johnny Buckland i Will Champion, znaleźli własną drogę muzyczną, dzięki której ich debiutancki album "Parachutes" (2000) sprzedał się na całym świecie w ponad pięciu milionach egzemplarzy! Po dwóch latach spędzonych na koncertowaniu, muzycy powrócili z drugą płytą "A Rush Of Blood To Head". Na płycie znajduje się 11 nagrań utrzymanych w stylu Coldplay, choć różniących się od materiału z "Parachutes" głównie tempem - więcej jest tu kompozycji energicznych, szybszych, pojawiło się sporo odwołań do muzyki końca lat 60. Przy okazji premiery tego albumu, muzycy opowiedzieli o różnicach w porównaniu do poprzedniej płyty, ciążącej na nich presji oraz negatywnych stronach sławy.

article cover
INTERIA.PL

Jak porównalibyście ten album z poprzednim?

Guy Berryman: Uważam, że ta płyta jest znacznie bardziej wyważona od poprzedniej, a przez to bardziej dojrzała Przez prawie dwa lata bez przerwy koncertowaliśmy praktycznie na całej planecie. To spowodowało, że coraz większą przyjemność zaczęło sprawiać nam granie piosenek, które mają w sobie jakąś ukrytą energię, magię, która eksploduje na koncertach. Dlatego podświadomie pisaliśmy piosenki, o których wiedzieliśmy, że doskonale sprawdzą się na scenie.

Chris Martin: Ja szczerze mówiąc nie potrafię wypowiedzieć się na temat tej płyty. Kiedy już coś nagramy, nie słucham tego. Dlaczego? Zawsze wydaje mi się, że płyta nie jest skończona. Ale ta już jest. Słuchałem jej tylko raz, tak po łebkach, kiedy poddawaliśmy całość masteringowi. To był po prostu jakiś album jakiegoś zespołu. Mnie z nim kojarzy się tylko ogrom pracy.

Johnny: Myślę, że ten album jest inny pod każdym względem. Każdy, kto posłucha tych dwóch albumów, dostrzeże te różnice. Najważniejsze dla mnie jest to, że po wysłuchaniu tego albumu nie będzie żadnych wątpliwości co do tego, kto nagrał te piosenki. Ciężko mówi się o takich rzeczach.

Jak oceniacie nowe kompozycje z perspektywy czasu? Co czujecie, kiedy ich słuchacie?

Johnny: Ciężko jest mi w tej chwili oceniać te piosenki, tak samo jak do dziś nie potrafię ocenić kompozycji, które znalazły się na "Parachutes". Mogę powiedzieć jedynie tyle, że są to najlepsze utwory, na jakie było nas w tym czasie stać. Ten album na pewno jest inny, ale chcieliśmy, aby taki był.

Johnny: Podobnie jak Chris widzę po prostu siedem miesięcy pracy. Mam nadzieję, że niedługo zacznę patrzyć na ten album jako kolekcję piosenek, których się po prostu słucha. Mnie wciąż kojarzą się one ze studiem, poprawkami, zgraniami i tak dalej. Chyba minie jeszcze trochę czasu, zanim wszyscy będziemy traktować ten album jako płytę, a nie efekt naszej pracy.

Ale chcieliście, aby ta płyta była lepsza od "Parachutes"? Odczuwaliście taką presję?

Will: Presja rzeczywiście była, ale stworzyliśmy ją sami. Zależało nam na tym, aby zrobić coś wyjątkowego. Przy okazji albumu "Parachutes" zdaliśmy sobie sprawę, że drzemie w nas ogromny potencjał, który musimy wykorzystać. Wiedzieliśmy, że stać nas na więcej i chcieliśmy zrobić coś lepszego. Poprzednią płytą tylko uderzyliśmy w górę lodową i ją zarysowaliśmy. Tym albumem chcemy ją rozbić.

Johnny: Ta płyta pod względem muzycznym jest bardzo zróżnicowana. Znalazły się na niej delikatne, wolne piosenki oraz takie, które w naszym przekonaniu brzmią dość ciężko. Czuliśmy potrzebę nagrania takich piosenek. Przede wszystkim chcieliśmy nagrać płytę, którą będzie ciekawa od samego początku do końca, którą będzie można w ten sposób wysłuchać i nie poczuć się znudzonym. Można było nagrać jeszcze kilka innych piosenek, ale po co? 18 utworów na płycie to zdecydowanie za dużo. A tak jest najlepiej.

Chris: Nie sądzę, abyśmy mogli zrobić coś jeszcze lepszego. Już kiedyś stwierdziłem, że nie wiem, co będziemy dalej robić. Być może za dwa lata dojdziemy do wniosku, że jednak jesteśmy w stanie osiągnąć coś więcej, ale na razie to tylko spekulacje.


Jak pracujecie nad nowymi piosenkami?

Chris zazwyczaj przychodzi z jakimś pomysłem. Gra nam coś na gitarze lub na pianinie i mówi, że widzi to tak, tak i tak. Później my to bierzemy w swoje ręce i wymyślamy kolejne riffy, rytmy perkusyjne itp. Po kilku tygodniach mamy już gotowy, nagrany w studio, utwór, który przez cały czas ewoluował.

Na pierwszy singel wybraliście utwór "In My Place". Dlaczego właśnie tę piosenkę?

Will: Napisaliśmy "In My Place" ponad dwa lata temu. Ale wtedy nie było już możliwości umieszczenia tej piosenki na "Parachutes". Kiedy mieliśmy już cały aranż, wiedzieliśmy, że to będzie jedna z naszych najlepszych piosenek. Wszyscy byliśmy przekonani, że to coś dobrego. Dlatego raczej nie obawialiśmy się o jej przyjęcie. To jest to, co w Coldplay najlepsze, więc powodów do strachu raczej nie ma. Z drugiej strony nie wpadliśmy w przekonanie, że wszystko co robimy jest genialne.

Co oznacza tytuł "A Rush Of Blood To Head"?

Johnny: Tytuł ma sugerować to, że powinniśmy częściej ulegać impulsom, być spontaniczni. Kiedy poczujemy, że możemy coś zrobić, to zróbmy to, a nie zastanawiajmy się nad tym, czy na pewno tego chcemy, pozwólmy sobie czasem na odrobinę szaleństwa. Nie marnujmy nadarzających się okazji. Nie chodzi tu o kobiety i tego typu sprawy, chodzi o nasze życie.

Chris, czy tym razem teksty piosenek pisało co się już łatwej?

Chris: Nie. Pisało mi się znacznie gorzej. Jeden z moich wujków powiedział mi jakiś czas temu: "Synu, może jesteś sławny i bogaty, ale tekstów piosenek to ty pisać nie umiesz. To zmotywowało mnie do tego, aby tym razem naprawdę się przyłożyć, co wcale nie było takie proste.

Jaka myśl przewodnia towarzyszyła ci przy pisaniu piosenek?

Chris: Pisząc te utwory przypomniałem sobie słowa mojego dziadka i mojego ojca, którzy zawsze powtarzali mi, abym nie marnował życia na głupoty, tylko zajmował się rzeczami ważnymi. Mówili mi, abym nie bał się próbować rzeczy nowych, czasami ryzykować. Tylko wtedy życie tak naprawdę ma sens, kiedy czujesz, że żyjesz. Miałem w pamięci "Stowarzyszenie umarłych poetów"... Były też kobiety i polityka. Można w tych piosenkach usłyszeć moją obawę o losy tego świata i wyczuć miłość do kobiet. To jednak jest ze sobą połączone. Ta obawa dotyczy bowiem zagrożenia sytuacją, w której ktoś rozpocznie wojnę, w której zginą wszystkie piękne kobiety. To byłoby straszne - nie wiem, czy sama wojna, czy to, że nie byłoby na świecie pięknych kobiet.


A która z tych piosenek jest ci najbliższa?

Chris: Nie wiem. Zupełnie nie wiem, którą wybrać. Każda po kolei, kiedy powstawała, wydawała mi się być tą najlepszą. Później to się zmieniało. Żaden rodzic nie jest w stanie powiedzieć, że dane dziecko jest najlepsze ze wszystkich, które ma, bo to jest niewykonalne. Jedyne, co mogę powiedzieć, to że wszystkie na pewno są dobre.

Czy odczuliście już negatywne strony sławy?

Chris: Każdy, kto mówi, że kariera muzyka ma jakieś negatywne strony, po prostu piep**y głupoty. Oczywiście są nerwy, jest stres, ale dzięki temu wszystkiemu osiągasz coś, czego nigdy byś nie osiągnął będąc kasjerką na dworcu autobusowym. Bywają mniej przyjemne sytuacje, ale nie ma negatywnych stron. Nie głodujemy, nie brakuje nam pieniędzy, mamy własne domy... i wy mówicie, że może być w tym coś negatywnego? Wielu z nas nie zdaje sobie z tego sprawy. Mówienie o negatywnych stronach to zwykłe kapryszenie.

Album "Parachutes" bił rekordy sprzedaży. Nowa płyta też radzi sobie całkiem nieźle. Cieszycie się z tego?

Will: Czy ja wiem? To nie jest tak, że mnie to w ogóle nie interesuje, ale nie przejmuję się tym. Prawda jest taka, że po nagraniu płyty tak naprawdę staje się ona własnością wytwórni i to ona nią dysponuje, i wpływa w jakiś sposób na to, jak się sprzedaje. Dla nas jest ważne samo to, jak zostaje przyjęta przez słuchaczy. Oczywiście, cieszy nas ilość sprzedanych egzemplarzy, bo w ten sposób wiemy, że nasza praca w jakiś sposób zostaje doceniona. A kto tego nie lubi?

Co z koncertami? Szykujecie już jakąś trasę?

Chris: Oczywiście. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę tych wszystkich tańczących przy naszych piosenkach ludzi. Kiedy nagrywaliśmy tę płytę, w telewizji pojawił się teledysk "Can't Get You Out Of My Head" Kylie Minogue. Zafascynował nas ruch występujących tam tancerzy. Pomyśleliśmy sobie wtedy, że fajnie byłoby mieć kilka utworów, przy których ludzie będą mogli tańczyć na naszych koncertach. Przypatrzcie się teledyskowi do "In My Place" - tam jest taki jeden ruch, który pożyczyłem sobie od Kylie, ale chyba nie powinienem tego mówić...

Johnny: Wygląda na to, że spędzimy w trasie kolejne dwa lata. Mamy nadzieję, że tym razem dotrzemy tam, gdzie nas jeszcze nie było. Bardzo chciałbym odwiedzić Amerykę Południową. Wiemy, że czeka nas sporo pracy, ale mamy świadomość, że to dla nas ogromne i wspaniałe przeżycie, a wysiłek się opłaca.


Po dwóch płytach studyjnych nadszedł chyba czas na album koncertowy?

Johnny: Słyszałem, że to bardzo ciężkie zadanie. Z drugiej strony nie wiem, czy tak jest na pewno. Większość piosenek była nagrywana w ten sposób, że osobno nagrywaliśmy swoje partie, więc teraz trzeba by zagrać wszystko od początku do końca jak najlepiej tylko się da. To może być bardzo ciekawe doświadczenie, ale nie wiem, czy zdecydujemy się teraz na płytę koncertową. Chyba jeszcze nie czas.

Jesteście zespołem, który zawsze zapełnia sale koncertowe w USA. Wielu brytyjskich artystów narzeka, że to dla nich prawie nieosiągalne. Jak wy to robicie?

W Stanach trzeba być gotowym na to, że nic nie przychodzi samo. Trzeba się mocno napracować. Trzeba mieć też trochę szczęścia i przede wszystkim duży szacunek dla słuchaczy. Nam się jak na razie udaje i mam nadzieję, że na kolejnej trasie znów będzie tam tak wspaniale, jak poprzednio.

Mieliście okazję koncertować u boku U2. Jak wspominacie te występy?

Chris: Bardzo miło. W ostatnich latach w przemyśle muzycznym wytworzyła się taka sytuacja, że każdy z każdym konkuruje, każdy chce być lepszy niż pozostali. Dobrze, że są tacy ludzie jak U2, Radiohead i The Flaming Lips, dzięki którym jeszcze się nie zatraciliśmy w tym wszystkim. Oczywiście nie ma sensu grać muzykę, jeśli nie chcesz tego robić dobrze, ale konkurencja to nie wszystko. Oni nas tego nauczyli. Należy robić swoje tak, aby za parę lat nie musieć się za nic wstydzić.

Dziękuję za rozmowę.