"Nawiedzona płyta"
Niemiecki Dark Fortress jest doskonałym przykładem zespołu, który ciężką pracą sam utorował sobie drogę do sukcesu. Po ponad 10 latach wzlotów i upadków, trzech albumach i ze sporym bagażem doświadczeń, blackmetalowa grupa znalazła stabilizację w niemieckiej Century Media Records, dla której wyda pod koniec stycznia 2006 roku czwartą płytę "Séance". Płytę w swym przerażającym klimacie niezwykłą. Nie bez przyczyny ceniony magazyn "Rock Hard" nazywa ich muzykę "najlepszym kawałkiem black metalu, jaki mają do zaoferowania Niemcy". Choć, jak mówi w rozmowie z Bartoszem Donarski wokalista Azathoth, dla Dark Fortress najważniejsza jest muzyka, zespołowi udało się zabrać słuchaczy w pełną chorych emocji podróż po najskrytszych koszmarach, zaprosić do obycia tytułowego seansu, w którym paranormalny świat poczuć można na własnej skórze. Nadnaturalna atmosfera "Séance" ma swą genezę w życiu po śmierci.
Śledzę wasze losy już od dość dawna i cieszę się, że wreszcie znaleźliście dla siebie bezpieczną przystań u dużego wydawcy. Kontrakt z Century Media rysuje przed Dark Fortress sporo nowych możliwości.
Zdecydowanie. Prawdę mówiąc uważam, że po jedenastu latach ciężkiej pracy zasłużyliśmy sobie na tę szansę. Będziemy mogli jeździć na trasy, grać koncerty w innych krajach. Dzięki temu kontraktowi staniemy się też lepiej rozpoznawalni poza granicami naszego kraju, więcej ludzi pozna naszą muzykę. To dla nas wielka szansa i jesteśmy z tego bardzo dumni.
Jak wspominał będziesz wcześniejszą, kilkuletnią współpracę z amerykańską Red Stream Records?
W Red Stream było nam bardzo dobrze. Partick [szef wytwórni - przyp. red.] był w stosunku do nas bardzo szczery i starał się robić, co mógł. Byliśmy całkowicie zadowoleni z jego pracy. Jedynym problemem była olbrzymia odległość pomiędzy Niemcami a Stanami Zjednoczonymi. Promocja odbywała się praktycznie tylko w USA i doprawdy śladowo w Niemczech. Z tym był jedyny kłopot.
Mieliśmy sporo fanów w Stanach, a prawie w ogóle w Niemczech, co bardzo utrudniało nam granie koncertów. Z drugiej strony, lata temu to właśnie Red Stream jako jedyna z dwu firm zaproponowała nam współpracę, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni. Na samym początku było to szalenie ważne. Co by nie powiedzieć, Red Stream to kultowa podziemna wytwórnia, która uwierzyła w nas i wspierała od samego początku. Nie dbaliśmy o pieniądze, chodziło nam jedynie o dobrą współpracę i to, żeby firma w nas wierzyła. Świetnie się w tym sprawdzili.
Przedostatnią płytę "Stab Wounds" wydaliście już jednak dla niemieckiej Black Attackk Records (dawniej Last Episode). Swoją drogą, trudno było ją zdobyć.
Black Attackk to ciężki dla nas temat. Jedno trzeba im jednak oddać - zrobili nam niezłą promocję w Niemczech, co w pewnym stopniu umożliwiło nam późniejsze podpisanie umowy z Century Media.
Black Attackk miał jednak to do siebie, że wiele obiecywał, a mało z tego realizował. To nie było w porządku. My potrzebowaliśmy wytwórni, której możemy zaufać. Pod wcześniejszym szyldem robili przez lata wiele błędów i myśleliśmy, że to już się nie powtórzy. Niestety, jak się okazało, ponownie popełniali te same błędy. Za dużo obietnic bez pokrycia.
Gdyby otwarcie powiedzieli nam, że nie mają pieniędzy na koncerty czy trasę, nie byłoby problemu. A tak okazywało się np., że o trasie, którą rzekomo organizowali nikt nie wiedział. Tylko, po co braliśmy urlopy i ćwiczyliśmy na próbach? To były po prostu puste słowa.
Nowa płyta bardzo mnie zaskoczyła. "Séance" to muzyka inna niż ta, którą znałem z waszych pierwszych albumów. Nawiedzona gra, monumentalne klimaty, no i ta intensywność.
W naszych działaniach sprawą priorytetową jest budowanie jedności między muzyką, tekstami i stroną wizualną. Tym razem doskonale nam się to udało. Koncept płyty dotyczy nawiedzonych rzeczy i właśnie w ten sposób powstawała muzyka. Można powiedzieć, że cała płyta jest nawiedzona.
W związku z tym nie chcieliśmy umieszczać na niej zbyt wielu szaleńczo szybkich partii czy blastów. Skupiliśmy się bardziej na emocji. Wolne utwory mają w sobie te szczególne uczucia. Na albumie jest wiele drobnych szczegółów, które też tworzą specjalny klimat. Jesteśmy z tego niezmiernie zadowoleni.
Rzeczywiście atmosfera tej płyty jest genialna. W niektórych momentach człowiek zaczyna się tego po prostu bać.
(Śmiech) Wiesz, jeśli posłucha się tej płyty we właściwy sposób, będzie ona dla ciebie wyjątkową podróżą. To trzeba robić najlepiej w absolutnej ciemności i z odpowiednim nastawieniem. Podczas słuchania takich utworów, jak np. "While They Sleep" czy "Incide" naprawdę można poczuć ciarki na plecach.
No cóż, ten album jest miejscami dość straszny (śmiech). Nawet nasz perkusista powiedział mi jakieś czas temu, że nie jest w stanie przesłuchać całej płyty, bo czasami go przeraża.
Czy podobne rzeczy działy się już na "Stab Wounds", której niestety nie słyszałem?
"Stab Wounds" to był niejako pierwszy krok, choć tamten album był może bardziej depresyjny i zimny. Emocje, jakie staraliśmy się wydobyć na tamtej płycie były zupełnie inne.
"Stab Wounds" dotykała tematyki samobójstwa i otchłani ludzkiej duszy. Dlatego klimat był całkowicie odmienny. Muzycznie oba materiały można na siłę porównywać, ale tamte uczucia były o wiele chłodniejsze i nie tak mroczne, jak na "Séance".
Zgodzisz się, że "Séance" jest płytą mniej melodyjną lub też, że melodie na nim zawarte są mniej wyeksponowane i chowają się pod tymi wszystkimi nawiedzonymi pasażami?
Tak. Dla mnie to najbardziej chora muzyka, jaką do tej pory zrobiliśmy. Nie ma w niej, jak to nazywam szwedzkich melodii, które spotykano u nas wcześniej. One pojawiały się jeszcze w niewielkich ilościach na "Stab Wounds". W tej materii "Séance" to już coś innego, kolejny wymiar melodii.
Popieram, bo faktycznie dziś trudno byłoby znaleźć w muzyce Dark Fortress klimat np. Dissection, który był przecież dość silnie obecny na waszych wczesnych dokonaniach. A to było przez niektórych krytykowane. "Séance" to wasz najbardziej zdecydowany krok ku własnej tożsamości.
Myślę podobnie. To chyba pierwszy album, na którym słychać nasz własny styl. Trudno tu o porównania z jakimś innym zespołem. Dziś to jest po prostu Dark Fortress i to jest najwspanialsze.
Udało nam się stworzyć własny styl, co w dzisiejszych czasach jest bardzo trudne. Uważam, że na "Séance" powstało coś wyjątkowego. Powiedziałbym również, że nie jest to do końca black metal. Na tym materiale jest tak wiele różnych wpływów, że nazwałbym to bardziej naszą interpretacją black metalu.
Nigdzie nie mogłem znaleźć informacji, gdzie nagrywaliście "Séance".
Może dlatego, że jedynie perkusję zarejestrowaliśmy w profesjonalnym studiu. Santura, nasz gitarzysta jest zawodowym inżynierem dźwięku i to on zarezerwował nam studio i wyprodukował tę cześć nagrań. Wszystkie pozostałe instrumenty nagrywaliśmy w naszej starej sali prób, a za brzmienie - w tym miksy i mastering - znów odpowiedział Santura.
Aż trudno w to uwierzyć, bo to wasza najlepsza produkcja. A przecież wcześniej nagrywaliście w kilku znanych studiach, m.in. w Grieghallen.
Grieghallen było sporym rozczarowaniem. Uważam, że to doświadczenie musieliśmy przeżyć. Myśleliśmy, że skoro to takie znane studio, w którym nagrywało takie wiele naszych ulubionych zespołów, to rezultat będzie nas zadowalał. I dlatego pojechaliśmy do Norwegii zarejestrować nasz drugi album.
Już samo nagranie i miksowanie płyty trwającej 60 minut w ciągu zaledwie dziesięciu dni wydawało się niemożliwe. Nie mieliśmy już czasu, żeby wziąć udział w miksach i końcowy wynik okazał się porażką.
Dlatego postanowiliśmy, że wszystkie nasze przyszłe materiały będziemy nagrywać sami. Jesteśmy w o tyle dogodnej sytuacji, że mamy Santurę, a przez to więcej czasu, no i całość wychodzi o wiele taniej. Poza tym on dokładnie wie, jak to ma na końcu zabrzmieć.
Wasze albumy zawsze były dość długie, zwłaszcza, jak na black metal. Jak to wytłumaczyć?
Dzieje się tak pewnie dlatego, że zanim jeszcze reszta rozpocznie pisanie muzyki, ja mam już przygotowany koncept i teksty. W ten sposób niejako dopasowujemy muzykę i jej klimat do konceptu. Mamy wtedy większe wyobrażenie tego, jak album powinien zabrzmieć. Prócz tego, jeśli tekst jest dłuższy, utwór automatycznie też musi się wydłużyć. To wszystko pewnie moja wina (śmiech).
Mam słabość do rozbudowanych tekstów. Ale nie mamy z tym kłopotu. Jesteśmy też już trochę zmęczeni słuchaniem 30-minutowych płyt, za które trzeba zapłacić 15 czy 16 euro.
Na naszych albumach zawsze staramy się wykreować różne nastroje: agresywne, depresyjne, mroczne, a na to wszystko można znaleźć miejsce tylko wtedy, gdy materiał jest odpowiednio rozbudowany.
Pozostając w temacie. Skąd pomysł na "Seans"?
Wszystkie teksty na "Séance" są dla mnie bardzo szczególne. To pewien rodzaj terapii. Nie mówię tu o typowych blackmetalowych banałach, jak satanizm czy wojenna propaganda.
Pisząc jakiś tekst muszę się w niego całkowicie zagłębić. Wszystko, o czym piszę pochodzi z głębi mojej duszy. Dlatego też podjąłem temat związany z seansem spirytystycznym. Koncept dotyczy doświadczeń nadnaturalnych.
Czy sam doświadczyłeś paranormalnej aktywności? A może uczestniczyłeś w tego rodzaju seansach, rytuałach?
Przez ostatnie lata takich doświadczeń było bardzo wiele. I to nie tylko podczas rytuałów, ale w zupełnie innych warunkach. To w pewnym sensie zmusiło mnie do opisania tego wszystkiego. Moim zdaniem na świecie jest wiele różnych spraw i rzeczy, których nie widzi ludzkie oko.
Jak zatem wyobrażasz sobie życie po śmierci?
To trudne pytania, które często sam sobie zadaje. Odpowiedz nie zawsze jest taka sama. Jestem jednak pewien, że istnieje życie po śmierci. Sądzę, że cały ból, którego doświadczyłeś za życia przechodzi wraz z tobą na drugą stronę, a cierpiąca dusza, cierpieć będzie ponownie już po śmierci ciała. W to wierzę.
Wcześniej wspomniałeś o utworze "Incide". Warto o nim powiedzieć w kontekście wokali, jakie znajdują się na "Séance". Szczerze mówiąc, wykonałeś kawał świetnej roboty. Słuchając płyty, a zwłaszcza tej kompozycji, za każdym razem zaczynam się czuć trochę nieswojo.
(Śmiech) Te wokale były dla mnie sporym wyzwaniem. Wcześniej nie byłem z nich zadowolony. Pewnie dlatego, że na poprzednich albumach nagrywałem je w normalnych studiach, a w takich miejscach nie czuje się właściwego komfortu.
Gdy musisz śpiewać o ekstremalnych tematach i mroku np. wczesnym popołudniem, trudno wykrzesać z tego odpowiedni nastrój. Jednak tym razem nagrywaliśmy w naszej sali prób, najczęściej w nocy. To mi bardzo pomogło. Moja dusza mogła poczuć klimat tych tekstów. Dzięki temu tak właśnie zabrzmiałem.
Nawet Santura był tym oczarowany, gdy dokonywaliśmy nagrań. Brzmiało to dla niego bardzo ekstremalnie. W pewnym momencie pomyślał, że zaraz umrę (śmiech).
Słuchać to zwłaszcza w utworze "Incide". Dla mnie to nie jest nawet muzyka, to koszmar. Kolega, który napisał ten utwór powiedział mi tylko, żebym wyobraził sobie swój największy koszmar, w którym zostałem zaatakowany przez złe duchy, i w którym jedyną drogą ucieczki jest popełnienie samobójstwa.
Zmieniając temat. Jak postrzegasz dzisiejszą scenę black metalową w Niemczech?
Nie bardzo jestem dziś w nią zaangażowany. Zajmowałem się tym przez tak wiele lat, że zaczęło mnie to wszystko męczyć. Na naszej scenie jest za dużo idiotów. Niestety w innych krajach niemiecki black metal znany jest tylko od strony tego politycznego gó***, a nie muzyki.
W Niemczech blackmetalowe grupy interesuje wyłącznie wizerunek i zorientowanie na skrajnie prawicową politykę. Muzyka jest tylko dodatkiem. A to zupełnie nie moja bajka. Dla mnie najważniejsza jest muzyka, bo to ona kreuje emocje. Moim zdaniem black metal tworzy pewne uczucia, które odzwierciedlają moją duszę. Na scenie jest zupełnie inaczej, jedynie image.
Dziękuję za rozmowę.