"Nasza wizja"
W czasach nadawania cięższym dźwiękom coraz bardziej komercyjnego charakteru i większego zainteresowania mediów oraz dużych wytwórni taką muzyką, chyba zbyt łatwo zapominamy o undergroundowej scenie, będącej fundamentem, na którym zbudowano dzisiejszą wielkość metalu. Obserwując nieustannie kręcącą się karuzelę trendów, świadomość istnienia takich zespołów, jak amerykański Incantation jest niczym powrót do podstaw i normalności, pozwalający cieszyć się najdrobniejszym choćby szczegółem. Właśnie o metalowym podziemiu, starych czasach, ale i o - wydanej w połowie października 2006 roku - płycie "Primordial Domination", opowiedział Bartoszowi Donarskiemu, jak zwykle sypiący undergroundowymi bon motami, deathmetalowy wiarus John McEntee (wokal, gitara).
"Primordial Domination" jest już wydany. Z jakimi reakcjami spotyka się ten album wśród waszych fanów?
Reakcje są bardzo pozytywne. Wielu ludzi uważa, że ta płyta jest lepsza od poprzedniej, a to chyba dobry znak. To samo zresztą z samą produkcją nowego albumu, który brzmi lepiej, choć nadal zachowuje stary klimat.
Już przy pierwszym przesłuchaniu zwróciłem uwagę, że ta płyta jest bardziej dynamiczna w porównaniu do kilku wcześniejszych albumów. Oczywiście, tak jak powiedziałeś, to wciąż Incantation i trzeba się w tę muzykę głęboko wgryźć, aby czerpać z niej pełną satysfakcję, jednak zdecydowanie więcej w tym ruchu.
Myślę, że trafiłeś w samo sedno. Ten album nie brzmi sztucznie. Nie jest wygładzony. To po prostu Incantation. Wiele w tej muzyce naszych emocji. Potwierdzają to już chociażby same wokale, mające bardziej różnorodny wyraz. Bardziej współgrają z muzyką.
Tym razem skoncentrowaliśmy się na utworach, a nie np. na technicznych aspektach gry. Chcieliśmy, żeby ludzie byli w stanie zrozumieć, o co w tych utworach chodzi. Ego muzyka może czasami wziąć górę nad rozsądkiem. Staraliśmy się tego uniknąć.
Popisywanie się grą na gitarze czy perkusji nie wchodziło w rachubę, bo to może czasami nie wyjść na dobre riffom, całym kompozycjom. To było nasze założenie. Mieliśmy cieszyć się samym graniem tej muzyki, graniem death metalu.
Mam wrażenie, że dla Incantation niezwykle istotne jest zachowanie własnej tożsamości. Cokolwiek by się nie działo, fani zawsze mogą na was polegać i być pewni, że nie zmienicie się nagle w coś innego, nazywając to później tzw. postępem.
Incantation zawsze pozostanie bluźnierczym, deathmetalowym zespołem. To nasza wizja, styl, który musimy utrzymać, i w którym uwielbiamy grać. To nie jest dla nas żadna problematyczna kwestia. Nie śledzę trendów i nie staram się do nich dopasować. Zupełnie mnie to nie interesuje. Chcę być tylko jak najlepszy, w tym co robię.
Nie tworzę tej muzyki, żeby się na tym wzbogacić, albo być postrzeganym za najfajniejszego gościa na scenie metalowej. Chodzi głownie o bycie w zgodzie z samym sobą. Grając już wiele lat, udowodniliśmy, że jesteśmy szczerzy w tym, co robimy, i że lubimy to. Nie mam zamiaru grać pod aktualne oczekiwania krytyków.
Wierzę w to, że muzyka jest wieczna i dzieli się tylko na tę dobrą i złą. Poza tym ta muzyka jest nasza, oryginalna, a nie modna. Wydawanie takiego albumu, jak ten z pewnością nie idzie w zgodzie z dzisiejszą koniunkturą na rynku. Nawet w samym death metalu, granie w wolnych, średnich i szybkich tempach, nie jest tak obecnie pożądane, jak technika, którą się aktualnie wszyscy popisują czy mieszanie tego stylu z hardcorem.
Mówiąc o deathmetalowych korzeniach. Nie zauważyłeś jednak, że dziś, paradoksalnie, wielu ludzi ma usta wypchane oldskulowymi frazesami. Bycie "old-school" stało się "cool", modne. Tyle że oldskul nie ma zbyt wiele wspólnego z byciem "fajnym".
Zgadzam się z tobą. To stało się trendem. Z doświadczenia wiem, że mody się zmieniają i niekiedy trend jest po naszej stronie, a czasami nie. Tak to po prostu się dzieje. Trudno mieć nad tym panowanie.
Zresztą, to i tak nie ma większego sensu, bo gdy np. wydasz świetny deathmetalowy album w momencie, gdy wszyscy słuchają black metalu, to i tak nikogo to nie będzie obchodzić. A kiedy za chwilę znów w modzie będzie death metal, wszyscy będą się tym podniecać. Dlatego właśnie nie interesują mnie trendy.
Patrząc z twojej perspektywy, czy podziemna scena aż tak bardzo się zmieniła?
Myślę, że jednak tak, choć wiele rzeczy pozostało na swoim miejscu. Sporo zmienił internet. Dziś ludzie wydają się nie cieszyć już tak muzyką, jak to było dawniej. Zbyt łatwo można do wszystkiego dotrzeć.
Kiedy ja zaczynałem działać w podziemiu, wysyłałem kasę w kopercie i czekałem miesiąc na jakiś materiał. Wówczas to miało większą wartość, było bardziej ekscytujące, coś znaczyło, bo kosztowało znacznie więcej wysiłku. Dziś ta pasja gdzieś przepadła. Obecnie wielu ludzi ogranicza się tylko do ściągania wszystkiego z sieci. Oni nawet nie kupują płyt.
A druga sprawa to taka, że aktualnie więcej patrzy się na to, co dzieje się dookoła, na to co jest modne. Gdy ja zaczynałem, większość starała się dojść do czegoś sama, pójść dalej, coś wymyślić.
Kiedyś ludzie w black czy death metalu koncentrowali się na tym, żeby grać jeszcze brutalniej, bardziej agresywnie. Dziś chodzi im bardziej o zmienianie samego stylu, zrobienie z tego czegoś zupełnie innego. Nie jestem zwolennikiem tej drogi. Preferuję zespołu doskonalące się w jednym stylu, niż te, które chcą tylko go zmienić, mieszając z innymi gatunkami. Zapewne mam bardziej staromodny sposób pojmowania tych spraw.
Jeśli chce posłuchać death metalu czy jazzu, to szukam takich grup, a nie deathmetalowego zespołu grającego jazz. No, bo czy taka formacja będzie kiedykolwiek tak dobra w jazzie, jak prawdziwi mistrzowie tej muzyki? Nie. Przecież, gdy mam ochotę na posłuchanie rockowego zespołu to nie oczekuję, że znajdę tam deathmetalowe wokale. Wiadomo o co chodzi.
Ale wiadomo też przecież, że dzięki internetowi łatwiej dziś zespołowi z np. Pensylwanii wybić się na powierzchnię, niż dawniej. Już nie trzeba być z Florydy czy Nowego Jorku, żeby zostać zauważonym. Wszystko ma więc swoje dobre i złe strony.
To prawda. Szkoda tylko, że nie da się wyeliminować tych złych. Internet to wspaniałe narzędzie szybkiego docierania do ludzi z informacją. Jednak w wielu przypadkach taka wiadomość nie jest właściwa i mało pogłębiona, często sklecona na szybko, nieautoryzowana, a przez to błędna.
Zbyt szybko można też dziś wydać płytę. Ukazywanie się albumu w dzisiejszych czasach nie jest już niesamowitym wydarzeniem.
To też ma swoje plusy, jednak wydaje mi się, że dziś zespoły nie bardzo wiedzą, co chcą zrobić. Wydają płyty na poziomie mało dojrzałej, raczkującej grupy. Nie są pewni, co tak naprawdę im się podoba. Jeśli sam siebie nie rozumiesz, to co dopiero mają o tym powiedzieć inni ludzie.
Od kilku lat prowadzisz własną wytwórnię Ibex Moon. W takiej działalności można mieć czasami do czynienia z niezbyt uczciwymi ludźmi. Miałeś takie doświadczenia, i czy to w jakiś sposób zmieniło może twoje pozytywne spojrzenie na podziemną scenę i jej społeczność? Wiadomo przecież, że tzw. undergroundowy biznes opiera się w dużej mierze na zaufaniu.
Masz rację. Tyle że jak staram się prowadzić wytwórnię, w której biznesowa optyka nie jest najistotniejsza. Z racji tego, że od wielu lat jestem muzykiem, rozumiem zarówno cele zespołu, jak i firmy. Zawsze staram się pokazać swoim podopiecznym obie strony medalu. Czasami niektóre sprawy muszę załatwiać z punktu widzenia wytwórni, ale jednocześnie chcę, aby zespół był zadowolony z tego, jak jest eksponowany. Żeby to było w zgodzie z ich oczekiwaniami, ich muzyką.
Ta wytwórnia jest dla mnie bardzo ważna. Kocham death metal i chcę, żeby te zespoły mogły się pokazać, a przecież to, co wydaje nie jest najbardziej popularne. Można powiedzieć, że to rodzaj misji.
Będąc szefem wytwórni, kontaktując się z wieloma ludźmi z całego świata, zauważasz duże różnice pomiędzy amerykańskim i europejskim podziemiem? W sensie podejścia do rzeczy, fanów, działań, wytwórni...
Różnice są, i to całkiem spore. W Europie pewne sprawy załatwia się łatwiej, inne gorzej. Lepsza jest u was na pewno sama scena metalowa, ale to chyba wie każdy. Problem jednak w tym, że w Europie jest wiele małych krajów, nie jak w Stanach, gdzie mamy jeden wielki. Z tego względu w Europie jest drożej w sensie dotarcia do ludzi.
W USA jeden magazyn dociera np. do aż 15 stanów, o powierzchni porównywalnej z całą Europą. Z drugiej strony w Ameryce jest mniej fanów, którzy naprawdę słuchają metalu. Z kolei dotarcie do tych wszystkich fanów w Europie jest znacznie droższe i trudniejsze. Tak że, jak wszędzie, są w tym zalety i wady. To wszystko nie jest łatwe.
Prócz tego w USA fani skupiają się bardziej na głównym nurcie, nie poszukują czegoś innego. Znają głównie eksponowane nazwy z Century Media czy Metal Blade, i nie dbają o to, co dzieje się np. w podziemiu. Oczywiście w Europie też jest kupa tropicieli trendów, jednak liczba fanów z pasją jest o wiele większa.
Najprostszym przykładam są koncerty. Te same death i blackmetalowe zespoły spotykają się po obu stronach Atlantyku z niemal zupełnie różnym odbiorem, atmosferą. W Europie wciąż są ludzie noszący długie włosy, dżinsowe i skórzane katany. A w USA czasami, gdy gramy z Incantation wydaje mi się, że znalazłem się na niewłaściwym koncercie. Że to jest może jakaś szkolna potańcówka (śmiech).
"Onward To Golgotha", wasz debiutancki album z 1992 roku został niedawno uznany za jedną z dwudziestu najlepszych deathmetalowych płyt wszechczasów wg magazynu "Decibel". Co to dla ciebie znaczy?
To wielki zaszczyt. Szczególnie, że gdy tworzyliśmy go, byliśmy jeszcze dzieciakami, którym nawet przez myśl nie przeszło, że ta płyta spotka się z takim odzewem. Po prostu weszliśmy do studia i nagraliśmy album, który mieliśmy w sobie. Nie patrzyliśmy, co się w tamtym czasie działo na scenie.
Gdy zaczynaliśmy, większość zespołów brzmiała jak z Marsa, w stylu Death. Obituary, Malevolent Creation też brzmiały czyściej. A nam podobała się bardziej surowa strona death metalu. Inspirowały nas bardziej stare thrash / deathmetalowe załogi w guście Possessed, Necrovore, Morbid Angel czy Destruction.
Dlatego sporym zaskoczeniem było dla nas świetne przyjęcie tej płyty. A jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że po latach ten album uważany jest za jeden z najważniejszych materiałów w historii death metalu. Jesteśmy za to wszystkim wdzięczni, zwłaszcza, że nigdy nie zabiegaliśmy o popularność. To płynęło prosto z serca.
Reedycja tej płyty, która niebawem pojawi się na rynku była zapewne dla ciebie swoistym powrotem do przeszłości, okazją do refleksji.
Jasne. Chciałem, żeby to wznowienie było czymś fajnym nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich, którzy przyczynili się do jej powstania, czyli tamtego składu. Każdy z nas miał coś do powiedzenia w tej sprawie. Już samo spotkanie się było super, bo po tylu latach zapomnieliśmy już trochę, jak wtedy towarzyszyła temu atmosfera, emocje.
Myślę też, że ta refleksja obecna przy przygotowywaniu reedycji, odcisnęła również swe piętno na nowym albumie.
Dziękuję za rozmowę.