"Muzyka trzyma mnie przy życiu"
Dorothee Pesch, urodzona w 1964 roku w Düsseldorfie, zalicza się do coraz węższego grona przedstawicielek płci pięknej, które zaznaczają swoją obecność na hardrockowej scenie. Ale nie ma co narzekać, bo w końcu najważniejsza jest jakość, a jeśli z tego punktu widzenia spojrzeć na ostatnie dokonania drobniutkiej niemieckiej blondynki, można być tylko zadowolonym. Zarówno płyta "Calling The Wild" (2000), jak i nowe dzieło "Fight" (2002), powinny zadowolić każdego, kto z twórczością Niemki ma styczność od lat. O nową płytę, zainteresowanie sportami walki, przypadający w 2003 roku jubileusz 20-lecia obecności na scenie, Doro Pesch zapytał Lesław Dutkowski.
Tak jak obiecywałaś, twoja nowa płyta "Fight" brzmi bardziej surowo niż poprzednia "Calling The Wild". Czy zakładałaś to przed nagraniami? Chciałaś, aby brzmienie było bardziej hardrockowe, jak na twoich płytach z poprzednich lat?
Tak. Bardzo chciałam, aby ten album był bardziej bezpośredni. Aby był to taki mój powrót do korzeni. Z tej płyty przebija szczerość. Wszystko nagrywaliśmy razem, na żywo. Cały zespół był w studiu, graliśmy i nagrywaliśmy, dlatego, brzmi tak naturalnie. Przyszedł czas na nagranie czegoś takiego. Wiesz przecież, że w przeszłości trochę eksperymentowałam, jeżeli chodzi o nagrania, o brzmienie. Używałam w studiu wielu nowych zabawek. W tym przypadku chodziło mi o to, aby sesja nagraniowa była niczym występ. Taki plan miałam przed wejściem do studia. Nie chciałam żadnych nowych pierdół, efektów specjalnych.
Z tego, co mówisz, wynika, że sesja nagraniowa była niczym jedna wielka próba twojego zespołu.
I tak było. W stu procentach. Mieliśmy kupę zabawy i czuliśmy się bardzo zrelaksowani. Mówiliśmy sobie w pewnym momencie: Nagrywamy!, i wszystko było od razu dobrze.
Tytułową piosenkę z płyty "Fight" bokserska mistrzyni Regina Halmich wybrała jako podkład do swojego wyjścia na ring. Wiem, że kilka lat temu sama zaczęłaś trenować tajski boks. Wciąż ćwiczysz?
Tak, cały czas ćwiczę. Zaczęłam jakieś pięć lat temu. Mój trener powiedział mi, że jeśli naprawdę chcę się nauczyć, powinnam zacząć chodzić oglądać walki na żywo. I kilka lat temu poznałam Reginę, która wtedy wychodziła na ring przy akompaniamencie mojej piosenki "All We Are". Pomyślałam sobie wtedy, że to coś wspaniałego. Porozmawiałyśmy później przez chwilę i okazało się, że ona jest wielką fanką ostrej muzyki. Zaprzyjaźniłyśmy się i od tamtej pory chodziłam oglądać każdą jej walkę, a ona przychodziła na moje koncerty. W zeszłym roku, w sylwestra, rozmawiałyśmy przez telefon, składałyśmy sobie życzenia na Nowy Rok i wtedy też postanowiłyśmy, że zrobimy coś razem. Regina potrzebowała nowego kawałka na wejście, bo "All We Are" to już leciwa piosenka, a ja jej powiedziałam, że mam dwie piosenki, wówczas jeszcze w wersjach demo. Jedna to "Always Live To Win", a druga to "Fight". Posłuchała obu i powiedziała, że wybiera "Always Live To Win". Jednak kilka tygodni później zadzwoniła do mnie ponownie i powiedziała, że potrzebuje czegoś ostrzejszego i ostatecznie zdecydowała się na "Fight". Skoro tylko nagraliśmy ten kawałek, dostarczyliśmy go do niej.
Tydzień temu miała walkę. Oczywiście wygrała. Wszyscy byliśmy na sali i podziwialiśmy jej zwycięstwo. Było wspaniale, zwłaszcza kiedy wyszła z szatni na salę przy dźwiękach mojej piosenki. Bardzo się denerwowałam. Chyba bardziej niż kiedy sama wychodzę na scenę. To wspaniała kobieta, o bardzo silnym charakterze. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam to dla niej zrobić.
Zdarzyło ci się kiedyś z nią potrenować?
Nie, nie miałam okazji. Trenowałam za to z inną mistrzynią, która ma treningi w moim rodzinnym Düsseldorfie. Z Reginą jednak nie. Zresztą nie miałabym żadnych szans. (śmiech)
Jak wiele z ciebie jest w twoich tekstach? Czy kiedy śpiewasz When you feel your heart is right you gotta fight, śpiewasz o sobie?
Tak, śpiewam o sobie. W tekście każdej mojej piosenki opisuję jakieś osobiste doświadczenie. Każda z nich kryje w sobie jakieś głębsze znaczenie. Na przykład "Fight By Your Side" to w całości piosenka poświęcona wojnie. Opowiada o kobiecie podczas wojny. Gdy nastąpiła tragedia z 11 września, wiedziałam, że muszę ten kawałek mieć na płycie. To było dla mnie ważne. Z powodu tej piosenki i z powodu utworu tytułowego, album nazywa się właśnie "Fight". Jeśli chodzi o fragment, który wyjąłeś z tekstu, on także opowiada o mnie, ale należy go interpretować wyłącznie w pozytywnym aspekcie. Bardzo ważną dla mnie piosenką z tej płyty jest "Undying", ponieważ dwie bliskie mi osoby, z którymi współpracowałam, zmarły w ubiegłym roku. Musiałam to napisać, by dać innym choć promyk nadziei. W zasadzie cała płyta "Fight" to opowieść o różnych rodzajach walki.
Od dłuższego czasu dzielisz proces nagrywania swoich płyt między Stany Zjednoczone i Niemcy. Ta metoda zdaje się przynosić dobre wyniki, ale czy nie jest to trochę wyczerpujące?
To nie jest tak do końca, bo zwykle kiedy przymierzam się do kolejnej płyty, podróżuję po całym świecie. Tym razem byłam między innymi w Anglii, później w Nashville i w wielu innych miejscach. Do Nashville pojechałam dzięki facetowi, który nazywa się Gary Squark i on sprawił, że moje pomysły nabrały znacznie lepszego kształtu. Poza tym mam wspaniały zespół, z którym cudownie się współpracuje. Wszystko grało. Płytę "Love Me In Black" przygotowywałam aż trzy lata i tym czasie byłam w pięciu różnych krajach.
Jeśli muzyka brzmi dobrze, to nieważne jest jak powstawała, w jakich rodziła się bólach. Dla mnie to jest droga życiowa. Traktuję to jak pracę 24 godziny na dobę. Reszta się nie liczy. Nie jestem mężatką, co ma oczywiście swoje dobre i złe strony, ale dzięki temu mogę sto procent mojej energii włożyć w tworzenie muzyki.
Czy miejsca, do których podróżujesz, inspirują cię?
Oczywiście. Także ludzie, którzy tam żyją oraz moi fani, są wielką inspiracją.
Na płycie "Fight" znalazła się piosenka "Salvaje", w której śpiewasz kilka wersów po hiszpańsku. O czym ona jest?
Właściwie ten kawałek jest dedykowany Lemmy'emu Kilmisterowi z Motorhead. Pierwotnie utwór w całości był śpiewany po angielsku i miał tytuł "Untouchable". Jednak zawsze chciałam zaśpiewać coś po hiszpańsku, a tym razem miałam szczęście, że pracowałam z gościem, który znał ten język. Spróbowaliśmy z refrenem po hiszpańsku i wyszło super. Zmieniliśmy też tytuł. Salvaje oznacza wolny, buntowniczy. Każdemu bardziej do gustu przypadła wersja hiszpańska i podjęliśmy decyzję, że to właśnie ona znajdzie się na płycie. Na początku zastanawialiśmy się nad umieszczeniem jej tylko na edycji hiszpańskiej, ale spodobało nam się na tyle, iż zmieniliśmy zamiar. Zaczęłam się uczyć hiszpańskiego kilka miesięcy temu. Nie robię tego codziennie, ale staram się i zobaczymy, co z tego wyjdzie. (śmiech)
Po raz kolejny miałaś okazję pracować z Genem Simmonsem z Kiss. Nie myślałaś o tym, aby nagrać z nim duet na tę płytę?
To byłoby wspaniałe. Piosenka, która jest na "Fight" - "Legends Never Die" - została napisała przez Gene'a wiele lat temu. Zawsze ją uwielbiałam. Kilka lat temu odeszła na zawsze Wendy O' Williams, którą zawsze uważałam za wspaniałą kobietę. Ona też to kiedyś śpiewała. Zależało mi na tym, aby zachować pamięć o Wendy, bo młodsi fani, którzy mają na przykład 15 lat, w ogóle nie wiedzą, kim była, jak wyglądała. Piosenka napisana przez Gene'a idealnie się nadaje do złożenia takiego hołdu. A poza tym zawsze byłam wielką fanką Kiss.
Ale nie myślałaś o tym, aby zaśpiewać coś razem z Genem? Przecież znacie się tyle lat, pracowaliście razem...
Nie wiem, może. Może po następnych moich dziesięciu albo dwudziestu płytach. (śmiech) To byłoby cudowne. Ona ma wspaniały głos. Ale jeszcze nie poprosiłam go o to.
Jedynym muzykiem, który gościnnie pojawił się na płycie, jest Peter Steele z Type O Negative. Powiedz mi, jak doszło do waszej współpracy?
O, Peter to wspaniały facet, bardzo miły. Utwór "Descent" jest dość mroczny. Napisałam go razem z moim gitarzystą i pomyślałam, kiedy kawałek był już gotowy, że Peter Steele w tym utworze to byłoby coś zaje***tego. (śmiech) Byłam w Nowym Jorku na koncercie ku czci ofiar z 11 września. Była tam cała masa ludzi, m.in. goście z Twisted Sister. Pojawili się też moi znajomi, którzy - tak się szczęśliwie złożyło - byli też znajomymi Petera. Wśród nich znajdowała się dziewczyna z Niemiec, która pytała mnie o moją nową płytę. Opowiadałam jej, że na poprzednim albumie zaśpiewałam w duecie z Lemmym i było to szczytowe osiągnięcie mojej kariery. Powiedziałam również, że napisałam taką piosenkę na nową płytę, w której znakomicie sprawdziłby się Peter. Powiedziała wtedy: Znam Petera i mogę go zapytać, czy nie chciałby z tobą zaśpiewać. Początkowo się wzbraniałam. Jednak następnego dnia otrzymałam od niego wiadomość, że jest zainteresowany współpracą i że chce się spotkać i posłuchać tego kawałka. Spotkaliśmy się na Brooklynie. Dałam mu demo kawałka i chyba mu się spodobało. Powiedzieliśmy sobie: No to spróbujmy to nagrać. I tak też zrobiliśmy.
"Descent" jest trochę inny od pozostałych utworów na płycie. Ma nieco inny klimat, jest cięższy. Sądzę, że to jest miła niespodzianka dla fanów. A praca z Peterem była przemiłym doświadczeniem.
Wiem, że jednym z twoich marzeń jest nagranie piosenki z Glennem Danzigiem. Próbowałaś go namówić przed nagraniem "Calling The Wild", ale się nie udało. Ponowisz swoją propozycję?
Jeszcze nie zdążyłam go poprosić, to był tylko pomysł, o którym opowiedziałam. Wszystko zależy od tego, czy będę miała dla niego odpowiednią piosenkę. Jeśli tak się stanie, prawdopodobnie wykonam telefon. Oczywiście dużo zależy od niego, czy będzie chciał to zrobić, czy będzie miał na to czas. Jeśli nie będzie miał na to ochoty, rzecz jasna nic z tego nie wyjdzie. Ja bardzo lubię pracować z innymi. Współpracę z Lemmym czy Peterem uważam za zaszczyt. Miałam też szczęście pracować ze wspaniałym gitarzystą Chrisem Cafferym z Savatage, który zagrał kilka solówek. Zwykle potem się z tymi ludźmi zaprzyjaźniam.
Czyli zachowujesz się jak zwyczajna fanka, a nie osoba, która od lat jest bardzo znana?
Pewnie. Od lat jestem wielką fanką wielu zespołów i to się nie zmienia. Wciąż czerpię inspirację od innych, wciąż chodzę oglądać koncerty. Rok temu koncertowaliśmy razem z zespołem Ronniego Jamesa Dio i byłam na widowni podczas każdego z jego występów. Nawet kiedy byłam wykończona po naszym koncercie, chodziłam zobaczyć jego występ i zostawałam do samego końca. To było cudowne.
Rok temu pojawiła się informacja, że twój koncert z orkiestrą symfoniczną z Düsseldorfu ma ukazać się na płycie DVD. Z tego, co wiem, nic takiego się nie pojawiło na rynku.
Nie, nie. To nie była prawdziwa informacja. Planowaliśmy wydanie takiego DVD za jakiś czas, może w przyszłym roku, i włożenie tego do pudełka razem z naszymi starymi bootlegami i innymi ciekawostkami. Wytwórnia płytowa była zdania, że nie jest dobrym pomysłem mieszanie nowej płyty z utworami nagranymi z orkiestrą symfoniczną. Będzie DVD, ale chyba dopiero w przyszłym roku, już po zakończeniu całej trasy koncertowej. Na pewno sfilmujemy parę koncertów, a to, co uznamy za najlepsze, zamieścimy. Zależy mi na tym, aby na DVD znalazło się wszystko, co mogłoby spodobać się moim długoletnim fanom. Postaramy się to zrobić w okolicach lata przyszłego roku. Sądzę, że zamieścimy parę kawałków nagranych z orkiestrą. Może to DVD będzie podwójne? Zobaczymy.
Jeśli już wspomniałaś plany na przyszły rok, to muszę zapytać, czy masz coś zaplanowanego w związku z 20-leciem twojej kariery? Chyba o tym nie zapomniałaś?
Rany! W sumie to zaczęłam troszkę wcześniej, ale rzeczywiście nagrywam i występuję już blisko 20 lat.
Myślałaś o czymś szczególnym z tej okazji? Może jakiś box z kawałkami z digi-packów, jakieś unikatowe kompozycje, na przykład z czasów twojego pierwszego zespołu Snakebite, jeśli masz jakieś taśmy...
To jest naprawdę niezły pomysł. Wprawdzie nie mam nic Snakebite na wideo, ale mam kilka demówek i powiem ci, że nie brzmią aż tak tragicznie, jakby można by przypuszczać. Chcemy zrobić coś szczególnego, może połączymy to z wydaniem DVD. Dzięki za tę sugestię. Pogadam na ten temat z ludźmi z wytwórni płytowej. Zobaczymy, co oni na to.
Cały czas dzielisz swój czas między Düsseldorf i Nowy Jork?
Tak.
A jeździsz jeszcze konno?
Oj, nie robiłam już tego tak dawno. Uwielbiam konie, ale nie mam na to za bardzo czasu. Trenuję tajski boks i zajmuję się muzyką. To zabiera mi masę czasu. Zdarza mi się pojeździć z przyjaciółmi na motocyklu, co też uwielbiam, ale też niezbyt często. Praca, czyli muzyka, jest u mnie na pierwszym miejscu.
Wiadomo, że masz również inne zainteresowania - promujesz młode zespoły, od czasu do czasu malujesz, współpracujesz ściśle z projektantami okładek twoich płyt. Wiem też, iż masz już za sobą doświadczenia dziennikarskie. Przed ubiegłorocznym festiwalem Wacken Open Air przeprowadzałaś wywiady z zespołami.
Tak, robiłam to dla radia i dla jednej telewizji.
I jak ci się podobało?
Bardzo, przede wszystkim dlatego, że lubię pomagać innym zespołom. Wiem z własnego doświadczenia, jak ciężko jest wystartować młodym zespołom. Ja wiem, co należy zrobić, aby o nich usłyszano, puszczano ich piosenki w radiu. Jeśli zaczyna się karierę w obecnych czasach, jest naprawdę niesamowicie ciężko. Lubię pomagać. Nauczyłam się tego z własnych doświadczeń, z tego, jak traktowali mnie wykonawcy, z którymi koncertowałam w przeszłości. Niezwykle miło wspominam koncerty sprzed lat u boku Judas Priest. Oni wspaniale się zachowują w stosunku do grup, z którymi jadą na koncerty. Jeśli mnie ktoś prosi o pomoc, nigdy nie odmawiam i staram się zrobić wszystko, co w mojej mocy.
A co do ubiegłorocznego Wacken, mam same miłe wspomnienia. Zaśpiewałam na bis piosenkę w duecie z Sabiną Classen z Holy Moses. Ja w ogóle lubię ludzi. Uwielbiam udzielać wywiadów, bo dzięki temu mogę poznać inną perspektywę.
Czy to prawda, że ty i twój basista Nick Douglas mieliście zagrać w thrillerze "The Final Cut"?
Tak. Na razie wszystko jest w zawieszeniu, a ma to związek z wydarzeniami z 11 września. Producenci postanowili na razie nie kręcić horrorów. Mamy też kilka innych planów filmowych, ale wiążą się one raczej z kinem niezależnym, niż z wielkimi produkcjami. Nie mam jednak czasu na poświęcenie się temu. Chętnie kiedyś zagram, ale nie w wielkiej produkcji, bo preferuję filmy niezależne.
Tuż przed rozmową z tobą natknąłem się na ciekawy wywiad z Johnnym Dee, perkusistą twojego zespołu. Fragment tej rozmowy brzmi następująco: "Obserwowanie Doro podczas ostatnich koncertów, gdy pojawiała się na bisach w czasie koncertu Ronniego Jamesa Dio, po prostu zwaliło mnie z nóg! Zawsze patrzyłem na to z innej perspektywy, ale teraz rozumiem, czemu ma tak oddanych fanów. Od tamtej pory jestem jej groupie". Co ty na to?
(śmiech) Wszyscy jesteśmy w zespole wspaniałymi przyjaciółmi i mamy dla siebie wielki szacunek. Nie ma żadnych kłótni. Rozumiemy się bez problemów. To, co powiedział Johnny, co mi przeczytałeś przed chwilą, jest takie słodkie. Powiem ci, że kiedy pierwszy raz wychodziłam na scenę zaśpiewać w bisach z Ronniem, cały zespół był ze mnie bardzo dumny. A potem, podczas kolejnych takich bisów, jęczeli: O nie, Doro znowu idzie śpiewać z Dio. (śmiech) Stawali się troszkę zazdrośni o mnie. Ale rozumiem, co oni czuli, bo rok temu graliśmy koncerty razem z Britny Fox i Johnny najpierw grał na perkusji z nimi. Też byłam nieco zasmucona i trochę zazdrosna, i jęczałam podobnie do nich przed moimi bisami z Ronniem. (śmiech) Ja jednak potrafię się cieszyć z tego, że ktoś zagrał wspaniały koncert. Britny Fox widziałam wtedy pierwszy raz i byli niesamowici.
Mam dwa pytania, które zapewne słyszałaś już wiele razy. Pierwsze, co robisz, że po tylu latach twój głos brzmi tak wspaniale?
Uwierz mi, że nie robię nic. Śpiewałam chyba od zawsze, a trasy koncertowe sprawiły, że mój głos jest jeszcze mocniejszy. Sporo palę, co nie jest dobre dla głosu, ale nadaje mu odpowiednią barwę do tej muzyki. (śmiech) Nie robię żadnych sztuczek, nawet nie rozgrzewam się przed koncertem. Jeśli mam kłopoty, na przykład przeziębię się, smaruje sobie gardło specjalnym olejkiem i to mi bardzo pomaga. Zwykle jest to olejek cytrynowy i sprawia, że jest ci lepiej. Polecam młodym wykonawcom, którzy znajdą się w tarapatach. Dzięki olejkowi cytrynowemu będą mogli zaśpiewać przynajmniej jeden koncert. Jako że śpiewam już długo, mięśnie mojego aparatu głosowego są bardzo silnie rozwinięte. I to chyba tyle.
I drugie pytanie - co robisz, że wciąż wyglądasz tak wspaniale?
(śmiech) Przyznam ci się, że kiedy patrzę na swoje zdjęcia z czasów, kiedy miałam 20 lat, dochodzę do wniosku, że wyglądam na nich starzej niż dzisiaj. (śmiech) Muzyka trzyma mnie przy życiu i sprawia, że tak wyglądam. Poza tym uprawiam dużo sportu, bo to pomaga na krążenie krwi, piję też dużo wody mineralnej i to w zasadzie wszystko, co robię dla swojej urody.
W ostatniej piosence na płycie "Fight", "Hoffnung", czyli "Nadzieja", śpiewasz: Give me hope in a hopeless hour. To brzmi jak apel do Boga. Jesteś religijną osobą?
Nie jestem religijna, ale lubię myśleć o Bogu. Sądzę, że religie są wymysłem czysto ludzkim. Kocham Boga. Jeśli chodzi o samą piosenkę, sądzę, że każdy z słuchaczy zinterpretuje ją odpowiednio dla siebie. Może to być o dziewczynie, chłopaku, mamie, tacie, Bogu i czymkolwiek innym.
Jeśli już poruszyliśmy problem nadziei, czego oczekujesz w przyszłości? Co chciałabyś, aby się zdarzyło?
Mam nadzieję, że ciężkie granie będzie mieć się tak dobrze, jak teraz, a może nawet jeszcze urośnie w siłę. Teraz czuję się mniej więcej tak, jak w latach 80., w czasach, kiedy hard rock i heavy metal były na szczytach popularności. Wierzę, że uda mi się zagrać w krajach, w których jeszcze nigdy nie udało mi się wystąpić, na przykład w Polsce. Chcę cały czas tworzyć muzykę i przez nią sprawiać radość ludziom. Gdybym nie mogła już występować, chciałabym pracować za kulisami. W każdym razie byłoby to coś, co wiąże się z pomaganiem innym ludziom. Na razie jednak czuję się znakomicie, jestem w świetnej formie. Wiem, że mam w sobie jeszcze kilka kolejnych płyt i tras koncertowych. Chcę to robić tak długo, jak to będzie możliwe.
Znalazłem informację, że masz papugę, która potrafi mówić w dwóch językach. Czy to prawda?
Tak, to prawda. (śmiech) To samica i ma na imię Sara. Mówi po niemiecku i angielsku. Oczywiście nie biegle, zna kilka słów w każdym w tych języków. To jest bardzo zabawne. Teraz jest u mojej mamy w Düsseldorfie i już nie pozwala mi się nawet dotknąć. Lubi tylko jedną osobę i jest nią moja mama. (śmiech)
Dziękuję bardzo za rozmowę.