Reklama

"Muzyka dla duszy"

"The Great Cold Distance", siódma płyta metalowych melancholików ze stolicy Szwecji, która ukaże się 13 marca 2006 roku, jest kolejnym potwierdzeniem wyjątkowo emocjonalnego charakteru muzyki Katatonii. Uczucia drzemiące w tych ciężkich, nieco mniej przebojowych, choć nadal pięknych dźwiękach, w tak bezpośredni sposób potrafi przekazać niewielu. Mroczna, a zarazem chwytająca za serce muzyka piątki Szwedów czaruje depresyjną atmosferą, wciąga swym urokiem i skłania do przemyśleń. Mało który zespół jest w stanie aż tak trafnie grać na emocjach słuchacza, identyfikować się z nim i po cichu zniewalać. Jak to wszystko jest możliwe wyjaśnił w rozmowie z Bartoszem Donarskim wokalista Jonas Renske. Muzyk zdradził nam również szczegóły powstawania "The Great Cold Distance", ujawnił, dlaczego nie lubi wesołej muzyki i opowiedział o szczególnej relacji z polskimi fanami.

"Viva Emptiness" była sporym sukcesem Katatonii, płytą uważaną przez wielu za wasze najlepsze dokonanie. Czy ten sukces wpłynął w jakiś szczególny sposób na prace nad "The Great Cold Distance"? A może wywołał w was dodatkowy stres?

Nie powiedziałbym, że wytworzyło to większy stres. Wydaje mi się nawet, że pewne ciśnienie, jakie powstaje po sukcesie poprzedniego albumu, dobrze wpływa na prace nad jego następcą. Pisanie muzyki staje się wówczas bardziej wymagające, a to rzecz, jak najbardziej pożądana. Chcieliśmy tym samym przebić "Viva Emptiness". Mam nadzieję, że się udało.

Reklama

Wiem, że powinienem się tego spodziewać, jednak znów zaskoczyliście. Mówiąc szczerze, nie przypuszczałem, że ten album będzie aż tak ciężki. Podejrzewam, że było to jedno z waszych podstawowych założeń.

Już na "Viva Emptiness" doszło w tym względzie do pewnego zwrotu. A tym razem chcieliśmy ten ciężar jeszcze bardziej wzmocnić. To była kwestia, nad którą debatowaliśmy w zespole po zagraniu tras. Myślę, że cięższe partie lepiej sprawdzają się na żywo. Bardziej podobają się fanom. Dlatego poświęciliśmy im jeszcze większą uwagę, nagrywając nową płytę.

Z drugiej strony, utrzymanie znanej atmosfery naszej muzyki, prawdziwego brzmienia Katatonii jest wciąż dla nas bardzo istotne. Uważam, że zachowaliśmy w tym wszystkim właściwą równowagę.

Zaskoczyło mnie także to, że postanowiliście zrobić płytę, która wcale nie jest łatwa. To ten rodzaj materiału, którego trzeba popróbować, aby dobrze poznać jego prawdziwy smak. Trudno tu znaleźć gotowe przeboje.

To kolejna sprawa, nad która pracowaliśmy, rozmawiając o najdrobniejszych szczegółach, których nie zauważa się od razu, przy pierwszym czy drugim przesłuchaniu. Dopiero po którymś tam włączeniu płyty zaczyna się słyszeć elementy, które na początku zwyczajnie umykają. Przy takim albumie, jak ten, ważne jest, aby ludzie poświęcili mu nieco więcej czasu, bo na końcu zostanie im to wynagrodzone. Tę płytę należy badać o wiele głębiej.

Nie jest też czasem tak, że podświadomie zdajecie sobie sprawę, że wasi fani dorastają wraz z wami, i dlatego muzyka Katatonii staje się coraz bardziej wysmakowana?

Zawsze, gdy zaczynamy pracować nad płytą, chcemy, żeby wszystko, co się na niej znajdzie brzmiało interesująco. To właściwie główny powód, dla którego wciąż stanowimy zespół. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że ludzie mają swoje oczekiwania względem kolejnych albumów Katatonii, powinni je mieć, i uważam, że jest to prawidłowe. Fani śledzą naszą karierę od lat i wymagają, żeby kolejna płyta była w pewnym stopniu inna. I to jest dobre, bo dzięki temu widzimy, że ludzie wciąż płynął na tej samej fali, co my. Prawdę mówiąc te wszystkie wymagania jedynie nam pomagają.

Zgodzisz się, że "The Great Cold Distance" jest waszym najbardziej depresyjnym albumem? Zarówno pod względem muzyki, jak i słów.

To jest właśnie ten rodzaj muzyki, który zawsze chcieliśmy grać. Zaczynając prace nad tym albumem, powiedzieliśmy sobie, że to ma być naprawdę mroczna muzyka. Nasza umysły znajdowały się właśnie w takim stanie. Ten duch był nawet silniejszy niż w przeszłości. Ten album odzwierciedla to wszystko, o czym ostatnimi czasy myślimy.

Cenne i godne pochwały jest także to, że tworzycie to wszystko w oparciu o podstawowe rockowe instrumentarium. Kreując tę wspaniałą atmosferę nie posiłkujecie się np. przesadną ilością klawiszy, co jest przecież bardzo powszechne w budowaniu emocjonalnego nastroju.

To jest właśnie to, o co nam chodzi. Osobiście nie chcę, aby muzyka Katatonii była przesadnie dopieszczona pod względem produkcyjnym. To nie ma być pretensjonalny produkt studyjny. Chcę móc to wszystko zagrać i zaśpiewać na scenie i poczuć te same emocje, które są na albumie.

Odpowiada mi typowy rockowy zestaw: dwie gitary, bas i wokal. Szczególnie na żywo, gdzie nie używamy żadnych podkładów, klawiszy czy czegokolwiek innego, co wydawałoby się potrzebne. To szczera muzyka i trzeba się tego trzymać także podczas koncertów. Oczywiście, na płytach wykorzystujemy nieco klawiszy, ale jedynie po to, aby poszerzyć trochę to, co już przygotowaliśmy w znany nam sposób.

Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego słuchacze lubią w muzyce to uczucie smutku? Dlaczego tak bardzo uwielbiamy być masochistami?

Sam jestem taką osobą. Praktycznie słuchamy tylko muzyki, która ma w sobie mrok i jest w pewnym stopniu depresyjna. To brzmienie przyciąga do siebie pewien rodzaj ludzi, bo tylko oni mogą czerpać z takiej muzyki przyjemność.

Kiedy puszczam moją muzykę ludziom, których nie znam za dobrze i którzy nie siedzą w tych klimatach, oni nie bardzo potrafią tego słuchać. Mówią, że to zbyt smutne, za mroczne, pytają, co nam dolega (śmiech).

Wielu ludzi lubi wesołą muzykę, bo nie chce dopuścić do swoich myśli czegoś takiego, co robi np. Katatonia. Oni chcą wyłącznie muzyki na zabawę w sobotnią noc. Są jednak jeszcze ludzie, którzy potrzebują muzyki dla duszy. To ludzie tacy, jak ja i zapewne wszyscy nasi fani. To wszystko zależy od tego, jakim jesteś człowiekiem.

Naszymi odbiorcami są też często samotni, może zagubieni mieszkańcy wielkich miast. Czasami sam siebie tak postrzegam. To pewien obraz, który współgra z naszą muzyką i tekstami, ogólnie z całym konceptem zespołu.

Poza byciem muzykiem, których kocha to co robi, Katatonia jest też chyba dla ciebie rodzajem emocjonalnego ujścia przynoszącego ulgę. To terapia.

Kiedy tworzę muzykę odczuwam pewien rodzaj ulgi i uspokojenia. To faktycznie rodzaj terapii. Niekiedy dopiero słuchając płyty, teksty nabierają innego wymiaru. Przy nagrywaniu automatycznie wchodzę w nastrój, mając przed sobą tekst. Myślę o tym, co te słowa dla mnie znaczą. A potem staram się tylko zaśpiewać tak dobrze, jak tylko potrafię. Czasami wydaje mi się, że jestem jedynie narzędziem dla tych tekstów, które uosabiają muzykę. Choć pewnie brzmi to trochę dziwacznie.

Na płycie znów pojawiło się trochę ryczących wokali. Jakoś nie potraficie do końca zrezygnować z growlingu.

Najprościej mówiąc, growling ma za zadanie wzmocnić niektóre partie muzyki. Pewne utwory potrzebują tych silnych, pełnych rozpaczy emocji, które chce się wykrzyczeć. Poza ty, wciąż jesteśmy zwolennikami tego rodzaju wokali. Ich brak tam, gdzie doskonale pasują byłby błędem, czymś głupim. Bo przecież nie używamy ich już bez przerwy.

Tym razem weszliście do studia "Fascination Street". Czy tylko dlatego, że znajduje się ono dość blisko waszych domów?

Zaczęło się od tego, że w tym studiu zmiksowaliśmy "Viva Emptiness", choć wówczas nosiło ono inną nazwę. Byliśmy pod wrażeniem tego miejsca i jego właściciela [Jens Bogren - przyp. red.]. Dlatego chcieliśmy tam wrócić. Prócz tego, nagraliśmy tam również "Nightmares Made Flesh", album naszego projektu Bloodbath. Wiedzieliśmy, że to studio jest na tyle dobre, że zapewni Katatonii najlepsze brzmienie.

"Fascination Street" to ponoć bardzo osobliwe miejsce.

Studio znajduje się tak naprawdę z dala od wszystkiego w bardzo wielkiej stodole na wsi nieopodal lasu i pasących się czasami krów. Przez trzy miesiące byliśmy tam praktycznie sami, bez większego kontaktu ze światem zewnętrznym. Zajmowaliśmy się niemal wyłącznie pracą nad muzyką, myśleniem nad nią, rozważaniami nad konceptem.

Przebywanie na takim odludziu może być na dłuższą metę stresujące, choć to tylko dwie godziny drogi od Sztokholmu, gdzie mieszkam. Z drugiej strony lubię takie oderwanie od domu przy tworzeniu albumu. Dzięki temu możesz się zrelaksować w nieco inny sposób.

Ponownie sami zadbaliście o brzmienie?

Album wyprodukowałem ja wspólnie z Andersem [Nyströmem alias Blackheim, gitara - przyp. red.]. Jednak samymi nagraniami zajął się Jens, czyli szef studia. Ten człowiek jest niesamowity jeśli chodzi o uzyskiwanie pożądanego brzmienia. I to wszystkiego, od gitar, przez bas do perkusji itd.

Bierzecie pod uwagę zatrudnienie w przyszłości jakiegoś zewnętrznego producenta? Chociażby po to, aby spojrzeć na własną muzykę z nieco innej perspektywy.

Czasami nachodzą mnie myśli, żeby spróbować z kimś innym. Ale tylko wtedy, gdy pojawi się właściwa osoba. Katatonia jest dla mnie tak ważna, że nie chciałbym powierzać tego komuś, komu tak naprawdę nie do końca ufam.

Jednak jeśli usłyszymy o kimś dobrym, kto zajmuje się tego typu muzyką, czy inaczej mówiąc takimi klimatami, może spróbujemy. Jak na razie nie zaprzątamy sobie tym głowy, gdyż sami równie dobrze potrafimy się tym zająć.

Myślałeś kiedyś o nagraniu albumu solowego?

Wiele razy, ale za każdym razem kończy się na tym, że tworząc coś wracam z tym do Katatonii. Nawet jeśli podejmowałem niewielkie próby pisania muzyki jedynie dla siebie, zawsze okazywało się, że równie dobrze mógłby to być utwór Katatonii. Do tej pory jestem szczęśliwy grając w tym zespole i zadowolony z tego, jak brzmimy. Może dlatego nie czuję tak dużej potrzeby zrobienia czegoś solo. Obecnie wprowadziłoby to chyba tylko niepotrzebne zamieszanie.

Może zabrzmi to nieskromnie, ale nie uważasz, że Polska to dla Katatonii kraj szczególny? Macie tu bardzo wierne grono fanów, którzy uwielbiają waszą muzykę.

W Polsce zawsze świetnie nam się grało. Mam tu na myśli przede wszystkim tę szczególną interakcję pomiędzy nami a ludźmi. Kiedy spotykamy się z polskimi fanami po koncercie, atmosfera jest inna. Ludzie są bardzo otwarci.

Mają duże serca i mówią nam bardzo miłe rzeczy. Takie sytuacje zdarzają się też w innych miejscach i krajach, ale mam wrażenie, że Polacy traktują nas wyjątkowo. Ich otwartość jest dla nas największą nagrodą.

Dziękuję za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: wszystko jest możliwe | muzyka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy