"Marzy mi się piękna suita"
Grupa Quidam, zaliczana do ścisłej czołówki naszej sceny progrockowej, w czerwcu 2005 roku przypomniała o sobie albumem "SurREvival". Muzycy tytuł tłumaczyli jako "przetrwanie i odrodzenie". Związane to było z sytuacją personalną grupy, bo w 2003 roku z Quidam odeszła wokalistka Emilia Derkowska, a także Damian Sikorski (bas) i Rafał Jermakow (perkusja). Pozostała trójka muzyków dopiero po roku postanowiła kontynuować działalność. Skład uzupełnili Maciek Wróblewski (perkusja), Mariusz Ziółkowski (After...) i wokalista Bartek Kossowicz (Neo). Pod koniec stycznia 2006 roku do sklepów trafiło koncertowe DVD "The Fifth Season - Live In Concert". W rozmowie z Michałem Boroniem Kossowicz i Zbyszek Florek (klawisze) opowiedzieli o sytuacji w zespole, graniu przeróbek, a także planach na przyszłość.
Od premiery "SurREvival" minęło już ponad pół roku - znacie już opinie i recenzje. A jakie są wasze wrażenia z tego co się wydarzyło od tego czasu?
Zbyszek Florek: Myślę, że zmiany personalne zmieniły dość znacznie oblicze Quidamu. Ale dokładnie tego chcieliśmy. Wydaje mi się, że żaden "zdrowo" rozwijający się zespół po upływie kilku lat nie powie o sobie, że jest dokładnie tym samym zespołem. To chyba naturalna kolej rzeczy...
Patrząc z perspektywy tego półrocza myślę, że zmiany, których dokonaliśmy, były jak najbardziej słuszne, a wręcz konieczne. Świadczą o tym zarówno recenzje, jakie ukazały się po wydaniu płyty, jak też (a może nawet przede wszystkim) odbiór obecnego Quidamu na koncertach.
Po raz pierwszy w naszej historii udało nam się zorganizować "pełnometrażową" trasę koncertową, dzięki której przekonaliśmy się, że nowy skład doskonale spisuje się w "warunkach bojowych", mamy w zapasie olbrzymi potencjał twórczy, a przede wszystkim udało nam się przekonać sporą grupę tych "niewierzących" w nowego Quidama, oraz pozyskać zupełnie nowych fanów.
Oczywiście czasem z sentymentem słucham sobie starych nagrań quidamowych, do niektórych wracam bardzo chętnie, i są momenty w których zdarza mi się zatęsknić za tym starym Quidam. Ale to chyba nic dziwnego... W końcu to ponad 10 lat wspólnego grania. Z drugiej strony jest jednak świadomość tego, że w poprzednim składzie powiedzieliśmy już chyba wszystko i myślę, że mogę śmiało stwierdzić, że gdyby nie obecne zmiany, to najprawdopodobniej nie nagralibyśmy kolejnej płyty.
Oczywiście, jak to u większości muzyków bywa, minęło ponad pół roku i już w tej chwili kilka rzeczy na "SurREvival" zagrałbym inaczej (śmiech). Ale to też jak najbardziej naturalne i myślę, że to również świadczy o pewnej progresji muzycznej i twórczej. Nasz już nie tak nowy skład cały czas się dociera i jestem pewien, że kolejna płyta będzie jeszcze ciekawsza i lepsza od poprzedniej.
Czy Quidam po takich zmianach to jest jeszcze ten sam zespół co kilka lat temu?
Z.F.: Myślę, że mimo wszystko tak. Zmiany, owszem, są wyraźne, ale uważam, że na ostatniej płycie w starym składzie, czyli "Pod Niebem Czas" w kilku utworach dosyć wyraźnie nakreśliliśmy kierunek, w którym podążyliśmy pracując nad "SurREvival".
Ta, według niektórych "drastyczna", różnica pomiędzy starym a nowym zespołem wynika chyba głównie z faktu zmiany żeńskiego wokalu na męski, bo gdyby puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie w nowym materiale zamiast Bartka Emilię, to może okazałoby się, że te zmiany nie są aż tak niespodziewane. A raczej są naturalną konsekwencją naszego rozwoju muzycznego, niż rewolucją.
Zresztą nie jest chyba najistotniejsze to, czy to cały czas ten "stary" Quidam, tylko czy to cały czas "dobry" Quidam, a mam nadzieję, że tak właśnie jest.
Bartek Kossowicz: Quidam od dawna był w centrum moich zainteresowań, jeśli chodzi o artrockową scenę muzyczną w Polsce. Grali ciekawie, dojrzale, "z powietrzem".
To, że w grupie znalazło miejsce trzech nowych muzyków, o szerokim spektrum upodobań muzycznych przyczyniło się do pewnych zmian stylistycznych, ale dotyczących również kwestii liryki.
Osobiście zawsze preferowałem cięższe granie, taką rockową ekspresję na scenie oraz nazywanie w tekstach rzeczy po imieniu. Cieszę się, że odzew fanów i krytyków jest pozytywny, bo większość z nich twierdzi, że chociaż gramy inaczej, jednak "duch starego Quidamu" (szczególnie na koncertach) unosi się w powietrzu.
Możesz powiedzieć, że przez ten czas dojrzałeś, nie tylko muzycznie? Jak się czujesz na scenie? Być może nie mam racji, ale na tych materiałach koncertowych z DVD, szczególnie przed większą publicznością, jesteś trochę spięty?
B.K.: Nasza jesienna trasa "SurREvival Tour 05", jak i kilka koncertów na Zachodzie - to jest niezły początek i powód do wyciągnięcia wniosków. Ja już taki mały rachunek sumienia zrobiłem i wiem co poszło dobrze, a co wymaga ciężkiej pracy.
Spięty? Hmm... Ja bym to nazwał tremą. która powinna towarzyszyć muzykom, jeśli jej nie ma, to jest albo rutyna albo playback (śmiech). A tak na poważnie, to komfortowo czuję się na scenie wtedy, gdy mam wszystko "zapięte na ostatni guzik" i bez znaczenia czy będzie sto czy tysiąc ludzi na sztuce, jeśli tak nie jest - czuję się niepewnie.
Nie lubię też grać dla "siedzących", bo wtedy cała energia koncertu rozpływa się po podłodze.
Jak się czujesz w takich numerach jak choćby "Sanktuarium", czy "Credo", tak silnie jednak związanych z głosem Emilii?
B.K.: Kiedyś w zależności od dnia (śmiech). A ostatnio, w miarę upływu czasu, fajnie siedzą. Nie są to moje teksty i niełatwo mi w nich siebie odnaleźć. Czasami miałem wrażenie, że śpiewam bez przekonania.
Zagraliście sporo koncertów za granicą - choćby w Niemczech, Hiszpanii czy Belgii. Jak to oceniacie - większym uznaniem cieszycie się u nas, czy raczej na obczyźnie?
Z.F.: Jeśli chodzi o "uznanie" to jest ono chyba podobne, zarówno w Polsce jak i za granicą. W innych krajach środowisko fanów "progresu" wygląda dokładnie tak jak u nas - nie ma się co spodziewać tysięcy fanów na koncertach. Chyba że przy okazji jakiegoś festiwalu, bo parę razy zdarzyło nam się grać dla kilkutysięcznej publiki (chociaż oczywiście i tak nic nie przebije "Przystanku Woodstock"!). Tak samo też, jak w Polsce, tak i za granicą zdarzały się lepsze i gorsze koncerty.
Jedyne co odróżnia zachodnie koncerty od polskich, to niestety czasem zawodzi u nas tzw. logistyka - dużo częściej w Polsce przychodzi nam borykać się z problemami technicznymi, wynikającymi przeważnie z braku finansów. Ale cóż tu porównywać, kiedy np. klub "Spirit66" w Verviers (Belgia), do którego wchodzi mniej więcej 250 osób, dysponuje nagłośnieniem o jakim zdecydowana większość polskich klubów może tylko pomarzyć...
Dlatego porównując granie na Zachodzi i w Polsce, jedyne co można powiedzieć na plus koncertów zagranicznych to to, że gra się nam tam często dużo bardziej komfortowo. Ale nasza polska publiczność w znacznym stopniu wynagradza nam wszystko z nawiązką (śmiech).
Wydaje mi się że po dojściu Bartka, a także Maćka Wróblewskiego i Mariusza Ziółkowskiego brzmienie Quidam poszło w stronę ostrzejszego grania, nawet nazwałbym to prog metalem. Czy też macie takie odczucia? Czy takie były założenia?
B.K.: Quidam i prog metal??? Nieeeeeeee... Kilka riffów Maćka progmetalu nie czyni, zresztą nie było założeń w stylu: "będziemy grać jak X czy jak Y, bo oni grają prog metal, a to chyba ostatnio ludzi bierze". Mnie osobiście ten kierunek się troszkę przejadł, bo wielu już pozjadało własne ogony.
Z.F.: Tak jak wspomniał Bartek - kilka mocniejszych riffów to jeszcze nie progmetal. Poza tym na płycie jest sporo nieco spokojniejszych klimatów, jak choćby "Fifth Season".
Podczas tworzenia muzyki bardzo rzadko przyjmujemy sobie jakieś "założenia". Często improwizujemy na próbach i zwykle coś się z tego rodzi. Myślę, że mocniejsze brzmienie naszej obecnej muzyki podyktowane jest choćby tym, że pojawił się męski głos, co automatycznie pozwoliło nam nieco zaostrzyć niektóre fragmenty naszych kompozycji.
Poza tym jak mówiłem wcześniej, na poprzedniej płycie, a nawet i na wcześniejszych, nie brakowało mocniejszych momentów (np. "Pod Powieką", "List z Pustyni I", "Credo II", czy choćby przeróbka Led Zeppelin "No Quarter").
No właśnie przeróbki. Podczas koncertu nagranego na DVD "The Fifth Season" obok waszych nagrań pojawiły się także znane wcześniej z waszych występów "No Quarter" Led Zeppelin, ale również "Jest taki samotny dom" Budki Suflera, "Los Endos" Genesis, "Kołysankę" Komedy i "Hush" Joe Southa. Opowiedzcie czemu akurat te nagrania i o tym jak one trafiły na setlistę?
Z.F.: Granie przeróbek - czy to w całości czy tylko jakiegoś fragmentu - to zawsze dla nas doskonała zabawa, możliwość nauczenia się czegoś nowego, pokazania się z nieco innej muzycznej strony, a przede wszystkim chyba duża frajda dla słuchaczy na koncercie.
Czemu akurat te utwory? Z tym jest różnie. Jednymi z pierwszych coverów, które graliśmy były utwory Camela - "White Rider" oraz "Rhyarader". Po pewnym czasie stwierdziliśmy, że mogło by być ciekawie gdybyśmy spróbowali przerobić utwór z trochę innej beczki muzycznej.
Padło na "Child In Time" Purpli, który zresztą graliśmy jeszcze przed dołączeniem do Quidam Emili, ale w wersji oryginalnej. Okazało się to świetnym pomysłem, udało nam się stworzyć własną aranżację, myślę, że dość znacznie różniącą się od oryginału. Potem sięgnęliśmy po utwór innego hardrockowego giganta - Led Zeppelin.
Co do cytatów, które pojawiają się w niektórych z naszych utworów, to czasem dzieje się tak zupełnie przez przypadek. Tak było np. z "Rosemary's Baby". Przegrywaliśmy na próbie utwór "Jesteś" i nagle Maciek [Meller, gitarzysta - przyp. red.] zaczął grać temat Komedy. Okazało się że świetnie pasuje do klimatu naszego utworu i postanowiliśmy wpleść go tam na stałe.
Inne fragmenty to po prostu nasze stare inspiracje, do których zawsze wraca się z sentymentem, a zagranie ich to prawdziwa przyjemność.
Jakie macie plany na najbliższy czas, bo fani mają nadzieję, że na następcę "SurREvival" nie będą musieli czekać tak długo? Jaka będzie nowa płyta, też po angielsku? Może macie już jakieś pomysły?
B.K.: Poczekają najwyżej do zimy. Utwory się robią, na pewno będą po angielsku, choć rzeczywiście mało jest rodzimego języka w tego typu muzie, więc jak się uda to coś po polsku skrobniemy. Warstwa tekstowa będzie bardziej przejrzysta i dosadna, tyle wydarzeń wokół nas co dzień, że nie ma sensu owijać w bawełnę.
Moim marzeniem zawsze było (nawet chłopakom nie mówiłem) stworzenie dźwięków do "Zbrodni i kary" Fiodora Dostojewskiego, marzy mi się piękna suita.
Opowiedzcie o powstającym klipie do "Not So Close", a także o samym utworze?
Z.F.: Reżyserem, a także pomysłodawcą scenariusza klipu jest Paweł Lewartowski, absolwent wrocławskiej szkoły reżyserii. Klip jak na razie jest jeszcze dla nas samych małą tajemnicą, ponieważ zespół w nim się nie pojawia, więc nie uczestniczyliśmy w zdjęciach.
Będzie to własna interpretacja Pawła, historia, którą wymyślił po posłuchaniu utworu. Premiera teledysku przewidziana jest na 19 lutego. Zapraszamy wszystkich do Inowrocławia, do Galerii Miejskiej na godzinę 18.00.
Dziękuję za rozmowę.