"Lubimy niespodzianki"

Norweski Madder Mortem to zespół, którego popularność wciąż wydaje się zbyt mała, jak na talent tworzących go muzyków. Czy ten niesprawiedliwy stan rzeczy zdoła zmienić ich czwarty album "Desiderata", który w barwach nowego wydawcy, angielskiej Peaceville Records trafił na rynek pod koniec marca? O tym rozstrzygać będą już fani. Nie ulega jednak wątpliwości, że następca "Deadlands" ma szansę zaskarbić sobie serca zwolenników niebanalnego spojrzenia na muzykę metalową. Muzykę graną z olbrzymim zaangażowaniem, polotem przez ludzi naznaczonych charyzmatem geniuszu. Obdarzona niebywałym głosem wokalistka Agnete M. Kirkevaag znalazła kilka chwili, aby odpowiedzieć na pytania Bartosza Donarskiego.

article cover
INTERIA.PL

Zanim porozmawiamy o nowym albumie, zdradź, jak doszło do podpisania nowego kontraktu. Nie było czasem tak, że Century Media po prostu przestała się wami interesować?

Ogólnie mówiąc, nie było między nami jakiś wielkich nieporozumień. Wydawało nam się po prostu, że oni nie bardzo mają chęć dalej z nami współpracować. Nam zależało na wytwórni, która traktowałaby nas priorytetowo.

Dlatego uprzejmie zapytaliśmy ich, czy nie pozwoliliby nam odejść. Początkowo nie zgodzili się na to, i pierwotnie "Desiderata" została nagrana dla Century. Ale po pewnym czasie znów zgłosiliśmy się do nich z tym samym pytaniem, no i w końcu powiedzieli "tak".

Dopiero po tym rozpoczęliśmy negocjacje z Peaceville. Także, jak widzisz, nie było poważnych kłótni czy innego szaleństwa. Po prostu papierkowa robota zawsze pochłania wiele czasu. A my tym razem mieliśmy dwa razy więcej takiej roboty: zakończenie jednego kontraktu i podpisanie nowego.

Od czasu wydania "Deadlands" przeszliście kilka poważnych zmian składu. Co się stało?

Często jeździliśmy na trasy. Zagraliśmy też fantastyczny koncert w Meksyku, choć było z tym sporo zamieszania. Zaginął nam bagaż i tego typu sprawy. Tuż po powrocie z tego koncertu, Paul [Pal Mozart Bjorke, basista - przyp. red.] oznajmił nam, że nie będzie mógł już dłużej z nami grać. Zespół pochłaniał mu zbyt wiele czasu, a on chciał się zająć rodziną. Uszanowaliśmy jego decyzję, choć było nam niezmiernie smutno.

Z Eirikiem [Ulvo Langnesem, gitarzysta - przyp. red.] sprawa wyglądała inaczej. Chodziło o klasyczne różnice w postrzeganiu naszej muzyki. On chciał iść w zupełnie innym kierunku.

Czy ich następcy mieli duży wkład w powstanie "Desiderata"?

O tak, wszyscy wiele wnieśli. Co prawda nowi muzycy [gitarzysta Odd Eivind Ebbesen i basista Tormod Langoien Moseng ? przyp. red.] weszli w ten proces nieco później, ale mają swój udział w tworzeniu nowej muzyki. W znacznym stopniu wpłynęli na kształt tego albumu. Myślę, że mieliśmy sporo szczęścia znajdując nowych członków tak szybko, i to z kręgu naszych bliskich przyjaciół, co było najlepszym wyjściem z tej sytuacji.

"Desiderata" wydaje się być materiałem bardziej różnorodnym w porównaniu z nieco doomowym "Deadlands". Zgodzisz się z taką opinią?

Tak, choć nigdy nie stawiamy sobie konkretnych celów. Ale muszę się zgodzić, że ta płyta jest bardziej zróżnicowania, zwłaszcza jeśli chodzi o tempo. "Deadlands" był albumem koncepcyjnym, w którym wszystko podążało w jednym kierunku. A tym razem pozwoliliśmy sobie na większą dowolność, miejscami znacznie przyśpieszając. Sądzę, że stało się to bardzo naturalnie.

Po nagraniu doomowego, ponurego i ciężkiego materiału, nasze umysły automatycznie szukały czegoś innego. Czegoś, co wciąż byłoby dla nas interesujące i rozwijało nasz styl. Po prostu zawsze chce się zrobić coś nowego i pójść nieco dalej.


I może właśnie dlatego "Desiderata" jest płytą bardziej nieprzewidywalną, znacznie bardziej eksperymentalną?

Też tak sądzę. Ale to jest po prostu Madder Mortem (śmiech).

Nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem.

(Śmiech) Lubimy niespodzianki. To sposób na to, aby ta muzyka pozostawała interesującą także dla nas samych. Nie można też zapomnieć, że gramy razem już od dość dawna, a przez to stajemy się coraz lepsi w tym, co robimy i mamy większe pole do popisu jeśli chodzi o eksperymentowanie. Można powiedzieć, że dysponujemy coraz lepszymi narzędziami do podążania nowymi drogami, otwierania się na nowe gatunki.

W brzmieniu Madder Mortem dominuje bas, którego pulsacja jest wręcz namacalna. Nie pomylę się chyba zbyt wiele, jeśli powiem, że to jeden z waszych znaków rozpoznawczych.

To prawda. To coś, czego jesteśmy świadomi, bo takie brzmienie nam się zwyczajnie podoba. Lubimy dźwięk gitary basowej i jej wyraźną obecność w ogólnym obrazie brzmienia. Znajdziesz tam wiele różnych jej odmian i częstotliwości. Dzięki temu, naszym zdaniem, całość brzmi ciężej i bardziej solidnie (śmiech).

W ciągu lat odbyliśmy kilka poważnych dyskusji z producentami, którzy starali się nas przekonać, że nie można dawać aż tyle basu. A my i tak robimy swoje. Bo tak chcemy (śmiech).

Na "Desiderata" wydajecie się też być bardziej wkurzeni i źli. Album jest bez wątpienia mroczny. Nie spotkamy tu wesołych melodyjek. To samo dotyczy chyba również tekstów.

"Deadlands" była bardziej materiałem o braku nadziei, poddawaniu się, podczas gdy na "Desiderata" znów powróciła agresja. Myślę, że na nowej płycie wróciliśmy do agresji z "All Flesh Is Grass" [drugi album z 2001 roku], jednak w bardziej rozwiniętym stylu.

Jeśli chodzi o mrok to różne to bywa. Mamy już trochę utworów na kolejny album i jeden czy dwa wydają mi się całkiem wesołe. Ale z pewnością nigdy nie będzie to popowa słodycz. W naszym przypadku to będzie zawsze trochę powykręcane. Coś, co ma drugie dno.

Album zarejestrowaliście w studiu "Space Valley". Zdaje się, że była to wasza pierwsza wizyta w tym miejscu.

Tak, ale muszę powiedzieć, że z poprzedniego, szwedzkiego studia "Underground" byliśmy bardzo zadowoleni. Podobała nam się praca z tamtymi ludźmi.

Ale myślę, że tu znów chodziło o spróbowanie czegoś nowego, rozwijanie się. Chcieliśmy zdobyć nowe doświadczenia. Pracowaliśmy w zupełnie innym rytmie, bo "Space Valley" znajduje się dość blisko od miejsca, w którym mieszkamy, a nie sześć godzin jazdy, jak to było ze studiem w Szwecji. Można powiedzieć, że pracowaliśmy u siebie.

"Space Valley" prowadzi też nasz znajomy, co było kolejnym plusem. Podejrzewam, że następnym razem znów wybierzemy się gdzieś indziej. Myślę, że w pewnym sensie lepiej jest, gdy nagrywa się nieco dalej od domu, kiedy jest się trochę odizolowanym od spraw bieżących. Można się wówczas naprawdę skoncentrować na albumie. Uważam, że "Desiderata" na tym nie ucierpiała, musieliśmy jednak ciężej pracować, aby utrzymać koncentrację.


Świadomie zdecydowaliście się na dość surowe brzmienie?

Tak, chcieliśmy, żeby to brzmienie było szorstkie i ostre. Nie sądzę, aby nasza muzyka sprawdzała się w zbyt łagodnym brzmieniu. Dobrze się też stało, że tym razem mieliśmy czas na nieco więcej eksperymentowania z różnymi szczegółami brzmienia. Próbowaliśmy różnych wzmacniaczy, gitar. Jesteśmy zadowoleni.

Twoje wokale na tym albumie po raz kolejny oczarowują. Trudno nawet szukać jakichkolwiek porównań - jesteś jedyna w swoim rodzaju. Tym trzeba się chwalić 24 godziny na dobę!

(Śmiech) Jeden z norweskich dziennikarzy powiedział, że powinnam pojechać do rządu i zapytać się, czy postawią mi pomnik (śmiech).

Nie wydaje ci się jednak, że powszechna opinia o wokalistkach w muzyce metalowej jest całkowicie inna od tego, co ty robisz? Chodzi o cały ten schemat pięknej i bestii, czyli kobiety wyglądającej na mała dziewczynkę z dziecięcym głosem i dużego faceta, który wydaje się na nią ryczeć, bo gdzieś właśnie zgubiła swojego ulubionego misia. To trochę żałosne.

Jak o tym myślę, robi mi się niedobrze. Wiesz, kiedy my zaczynaliśmy, około roku 1993, całego tego konceptu pięknej i bestii właściwie jeszcze nie było. Nikt się czymś taki nie interesował. Dlatego w ogóle nie myśleliśmy o tym ten sposób. Nie chodziło nam o posiadanie kobiety za mikrofonem, tylko zwyczajnie, o kogoś, kto będzie śpiewać. To, czy będzie to kobieta lub mężczyzna nie było w ogóle istotne.

To irytujące, że tak duża część sceny metalowej ustaliła inne standardy dla śpiewających dziewczyn i facetów. Bo w tym całym koncepcie, dopóki dobrze wyglądasz w długiej sukni, to jak śpiewasz nie ma większego znaczenia. I to mnie trochę wkurza. Dlatego irytuje mnie nieraz to, jak ludzie zaczynają opisywać to, co robię podług tych właśnie schematów.

Ja piszę muzykę, śpiewam i jestem w zespole od 13 lat. Mam swoje miejsce na metalowej scenie i wiem, co robię. I podsumowywanie tego wszystkiego jedynie hasłem "śpiewającej kobiety" jest drażniące (śmiech). A ja chcę być po prostu wokalistką. Jasne i proste.

Czytałem, że wystąpisz w roli gościa na nowej płycie Winds. Na jakim to jest dziś etapie?

Już to nagraliśmy. Wyszło fajnie. Nie słyszałem jeszcze tej płyty po miksach, ale myślę, że zabrzmi to bardzo dobrze. Zaczęło się od tego, że Winds wydaje dla amerykańskiej The End Records, a oni wypuścili nam w Stanach na licencji "Deadlands".

Poza tym, Lars Eric, który śpiewa w Winds i Hellhammer [perkusista, m.in. w Mayhem, Dimmu Borgir, Arcturus - przyp. red.], słyszeli moje wcześniejsze materiały i uznali je za fajne.

Sądzę też, że już od dawna myśleli o wykorzystaniu żeńskich wokali na płycie, ale nie chcieli tego typowego rodzaju głosu. Zależało im na czymś trochę innym. Dlatego poprosili mnie o pomoc. Dla mnie to był zaszczyt. Z takiej współpracy, działania z innymi muzykami można się też wiele nauczyć.


Od napisania muzyki na "Desiderata" minęło już sporo czasu. Jak wcześniej wspomniałaś, prace nad kolejnym albumem już się rozpoczęły.

Tak, mamy już dość dużo materiału. Przynajmniej osiem utworów. Niektóre z nich są już całkowicie zrobione, inne to bardziej surowe wersje. Idzie nam bardzo dobrze. Mamy nadzieję, że zaczniemy nagrywać nową płycie w niedalekiej przyszłości. Jesteśmy jednak w nowej wytwórni i Peaceville będzie chciała zapewne trochę poczekać i zobaczyć, co dzieje się z aktualnym albumem. Mamy też w planach koncerty i trasy, dlatego trudno dokładnie powiedzieć, kiedy wejdziemy do studia. Będziemy gotowi, kiedy będziemy gotowi (śmiech).

Trzymam cię zatem za słowo, że nie potrwa to zbyt długo. Dziękuję za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas