Reklama

"Jesteśmy szczęściarzami"


W 1993 roku w jednym z nowojorskich klubów spotkali się trzej młodzi mężczyźni: Hugh "Huey" Morgan, Brian "Fast" Leiser i Steve Borovini. Pierwszy z nich pracował jako barman, drugi był kasjerem, zaś trzeci specjalistą od public relations. Wspólnie założyli zespół o dość oryginalnej nazwie Fun Lovin' Criminals. Dziesięć lat po tamtym wydarzeniu grupa ma w dorobku pięć albumów, które rozeszły się w nakładzie ponad 2,5 miliona egzemplarzy. Album, "Welcome To Poppy's" trafił do polskich sklepów jesienią 2003 roku. Jak zwykle znalazła się na nim charakterystyczna dla FLC fuzja hip hopu, soulu, jazzu, tradycyjnego rocka i bluesa, z dużą dawką humoru zawartą w tekstach.

Reklama

Przy okazji promocji tej płyty, zespół Fun Lovin' Criminals przyjechał na tournee do Europy. Basista i klawiszowiec Brian "Fast" Leiser udzielił wywiadu Krzysztofowi Czai, siedząc w hotelu w Norwegii. Po krótkiej wymianie utyskiwań na temat jesiennej pogody, rozpoczęła się rozmowa, w której poruszono m.in. kwestie obchodów jubileuszu powstania zespołu, kondycji nowojorskiej sceny muzycznej, śmierci Barry'ego White'a oraz pamiętnego koncertu grupy w krakowskim więzieniu.


Czy to prawda, że Fun Lovin' Criminals zostali umieszczeni na czarnej liście FBI, jako potencjalnie niebezpieczna grupa ludzi?

Nie wiem, skąd wziąłeś tę informację, ale pewnie z Internetu, który jest najlepszym źródłem sfabrykowanych plotek. Jeśli FBI naprawdę bacznie nam się przygląda, muszę ich ostrzec, że nie ma w Nowym Jorku większego zagrożenia od tego, które płynie ze strony Fun Lovin' Criminals.

Tak naprawdę to wymyśliłem tę historię.

No tak, jedną z przyjemniejszych rzeczy w życiu jest zmyślanie różnych historii. Dla mnie też jest to fascynujące - możliwość przesadzenia jest dużo bardziej ekscytująca od samej prawdy. Ale słyszałem to już wcześniej.

Naprawdę? Myślałem, że będę oryginalny...

Niestety, nie jesteś oryginalny. Musisz się bardziej postarać. (śmiech) No dobra, nie jest tak źle, słyszałem dużo gorsze rzeczy.

Ciągle mieszkasz w Nowym Jorku?

Tak, mieszkam na Brooklynie w Nowym Jorku, w tym samym mieszkaniu od 10 lat.

Jak się teraz żyje w tym mieście?

Wspaniale. Oczywiście po wydarzeniach, które miały miejsce we wrześniu 2001 roku, miasto było w stanie szoku. Mniej więcej rok trwało, zanim się pozbieraliśmy i ponownie mogliśmy się inspirować życiem w tym mieście, tym, co możemy zobaczyć i usłyszeć dookoła nas. My, mieszkańcy tego miasta, jesteśmy szczęściarzami - jest tutaj w zasadzie wszystko, czego zapragniesz.

Też tak słyszałem, choć nigdy tam nie byłem.

Powinieneś tam pojechać. Jeśli chcesz odwiedzić jakieś miejsce w Stanach, powinien to być Nowy Jork lub Hawaje.

Fun Lovin' Criminals kończą w tym roku 10 lat. Planujecie jakieś specjalne obchody tej rocznicy?

Tak, to wypada dokładnie w listopadzie 2003 roku. Ale nam wystarczy, że się spotykamy i pochodząc z zupełnie różnych miejsc, tworzymy rzeczy, których nikt nie jest w stanie podrobić. Jest wielu wykonawców łączących rocka, funk, hip hop i soul, ale po FLC słychać, że jest to nowojorski zespół. Zawsze miło jest usłyszeć w radiu muzykę Fun Lovin' Criminals. Takie zespoły, jak The Thrills, The Kills, The Nuns, The Strokes czy The Jokes, one wszystkie brzmią jednakowo, co jest szczególnie przykre w przypadku nowojorskich grup. Scena muzyczna Nowego Jorku zawsze opierała się na łączeniu różnych stylów, a nie graniu w kółko tego samego punkowego gó**a. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co robimy i że po dziesięciu latach wciąż istniejemy i tworzymy muzykę, której sami chcemy słuchać.

Rozumiem, że nie jesteś fanem tych zespołów, które przed chwilą wymieniłeś.

Każdy z nich ma jedną czy dwie dobre piosenki, ale słuchanie ich całej płyty nie zabiera cię w żadną podróż, nie jest interesujące dla twych uszu. Nie lubię zespołów, które robią w kółko to samo. Takie zespoły, jak The Rolling Stones czy U2, ciągle są wielkie, bo nie trzymają się kurczowo jednego gatunku muzycznego. Dlatego ludzie ciągle chcą ich słuchać, a kogo obchodzą jacyś The Jokes? Jeżeli chodzi o Fun Lovin' Criminals, to jestem pewien, że gdybyśmy pochodzili z Waszyngtonu czy San Francisco, nasza muzyka brzmiałaby inaczej.

Zespół Fun Lovin' Criminals powstał w 1993 roku, gdy spotkałeś Huey'a. Przez jakiś czas mieszkaliście nawet w jednym mieszkaniu. Jak dziś wspominasz tamte czasy?

W każdym punkcie swojego życia poddawany jesteś innym rodzajom stresu. Towarzyszy ci on, gdy zaczynasz dojrzewać, gdy po raz pierwszy wyprowadzasz się z rodzinnego domu itd. Wtedy moim największym zmartwieniem było zdobycie pieniędzy na opłacenie czynszu. Generalnie nigdy nie płaciliśmy czynszu, bo całą zarobioną kasę wydawaliśmy na trawę i dyskietki do komputerów. Przez jakiś rok skupiliśmy się na pisaniu piosenek, aż w końcu wyrzucili nas z tego mieszkania. Ale dla mnie są to jedne z najlepszych wspomnień. Wtedy zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę włożyć w to maksimum zaangażowania. Oczywiście, ktoś może ci w tym pomóc, ale jeśli nie masz w sobie wystarczającej determinacji, nic ciekawego się nie wydarzy. Dla nas wtedy najważniejsze było wspólne mieszkanie i tworzenie muzyki. Wtedy powstały nasze pierwsze piosenki, takie jak "King Of New York" czy "Fun Loving Criminal", które dopiero kilka lat później trafiły na płytę.

Mieliśmy cholerne szczęście, że tak się to wszystko potoczyło - od dziesięciu lat gramy koncerty, objechaliśmy świat dookoła, poznaliśmy fantastycznych ludzi w Polsce, w Grecji czy Norwegii, gdzie teraz jesteśmy. Oczywiście wszystko ma swoje złe strony - nie możemy się spotykać z naszymi dziewczynami czy rodziną tak często, jak byśmy chcieli, ale z drugiej strony nie chciałbym całego życia spędzić w Nowym Jorku czy Londynie. Bardzo lubię podróżować, więc jestem szczęściarzem.

Kiedyś śpiewaliście: "Barry White uratował mi życie" - niestety, nie udało się uratować jego życia. Co czułeś, gdy dowiedziałeś się o jego śmierci?

On był nadzwyczaj uduchowioną osobą - być może przez swoją śmierć uratował życie komuś innemu, kto wie. Ten człowiek pozostawił po sobie niezwykłą muzykę. Uosabiał miłość, pokazał, że można mieć bardzo szczodre serce i duszę, jednocześnie nie będąc pod względem fizycznym najatrakcyjniejszym facetem na świecie. On nie był klasycznym przykładem gwiazdy, był po prostu wspaniałym człowiekiem. Nie miał w sobie w ogóle nienawiści, reprezentował miłość, piękno, potrafił brać życie takim, jakie jest. Tak właśnie go odbieraliśmy. W młodości dzięki jego muzyce zaczęliśmy w inny sposób patrzeć na kobiety.

Wiem, że nie możesz już doczekać się pytania o waszą nową płytę "Welcome To Poppy's". Według mnie brzmi ona jak klasyczny album Fun Lovin' Criminals. Czy ty jesteś w pełni zadowolony z tego albumu?

Mieliśmy dużo czasu na przygotowanie tej płyty. Nic nas nie ograniczało, nie byliśmy związani kontraktem nagraniowym. Najpierw napisaliśmy piosenki, a dopiero później podpisaliśmy kontrakt i zdecydowaliśmy, że możemy wydać ten materiał. Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że udało nam się stworzyć kolejną eklektyczną, "nowojorską" płytę - jest tam trochę punk rocka, soulu, jazzu, popu, zasadniczo wszystko, co można znaleźć w Nowym Jorku. Jesteśmy naprawdę dumni z tego albumu. Przy nagrywaniu płyt zdajemy się na spontaniczność. Oczywiście myślimy o tym, aby poszczególne nuty do siebie pasowały, ale zależy nam przede wszystkim na tym, aby oddać to, co jest w naszych umysłach i co czujemy w danym momencie.

Gdybyśmy nagrywali tę płytę teraz, prawdopodobnie brzmiałaby zupełnie inaczej. Ale ta płyta, podobnie jak większość poprzednich, powstała wiosną, kiedy generalnie jesteśmy pozytywnie nastawieni do świata. Myślę, że fani docenią fakt, że jest to klasyczny album FLC, taki surowy i nieokrzesany, jak nasza pierwsza płyta. Na poprzednich kilku płytach dbaliśmy o to, aby produkcja była sterylna i trochę stępiło to te "nowojorskie kanty". Na tej płycie znów one są.

Podobno w najbliższych miesiącach macie zamiar wydać aż cztery ścieżki dźwiękowe do filmów.

Tak, próbujemy zaistnieć w branży filmowej. Oczywiście miło byłoby pracować z jakimś wielkim reżyserem i nagrywać wielkie soundtracki, które podbijałyby świat, ale nie da się od tego zacząć. Musisz zaczynać od gów***nych filmów. My mamy to szczęście, że paru naszych przyjaciół nakręciło całkiem przyzwoite filmy, do których napisaliśmy muzykę. Teraz mamy nowy kontrakt z wytwórnią Sanctuary Records, który pozwala nam wypuszczać płyty pod szyldem naszej firmy Di Fontaine. Mamy już parę zamówień, między innymi na ścieżki dźwiękowe. Bardzo nam zależy na tym, aby ludzie nie odbierali Fun Lovin' Criminals jako trzech koleżków stojących na scenie i grających muzykę pop czy rock. Jesteśmy częścią nowojorskiego życia kulturalnego, co chcielibyśmy dokumentować za pomocą naszej muzyki, teledysków, filmów itd. Generalnie jesteśmy kompozytorami.

Pamiętasz jeszcze wasz koncert w Polsce sprzed kilku lat?

Tak, graliśmy w Polsce już kilka razy.

Chodzi mi o ten występ w więzieniu w Krakowie, na Montelupich. Podobno nie wspominacie go najmilej.

To była jedna z najsłynniejszych akcji promocyjnych w naszej karierze. Ludzie z naszej wytwórni płytowej pomyśleli: "Mamy taki nowy zespół Fun Lovin' Criminals. Zorganizujmy im koncert w więzieniu!". W Niemczech kazali nam grać w jakimś magazynie. Przy pierwszej piosence na scenę weszli ochroniarze i aresztowali nas na oczach dziennikarzy. To dość zabawne, jak nasza wytwórnia promowała nas na początku - pakowali mnóstwo pieniędzy w aresztowania i tego typu akcje.

Koncert w polskim więzieniu był dziwaczny. Polska ma tak bogatą historię... Nigdy wcześniej u was nie byliśmy i nagle jedziemy do Krakowa, żeby zagrać w więzieniu. To było dość ciężkie doświadczenie, biorąc pod uwagę waszą historię i to, co przeszliście. Prosto z tego koncertu poszliśmy do Pizza Hut, co było sporym kontrastem. Potem jeszcze byliśmy w Warszawie, ale tam już nie graliśmy, tylko uczestniczyliśmy w imprezie promocyjnej. To była świetna zabawa. Ale kochamy grać wszędzie tam, gdzie ludzie chcą nas słuchać. Tutaj w Norwegii, czy w ogóle w Skandynawii, na nasze koncerty przychodzi dwieście, trzysta osób...

To niewiele.

Tak, to są małe sale. Ale liczy się to, że ludzie przychodzą i dobrze się bawią. Ludzie wszędzie są podobni. Gdy graliśmy w Anglii, zawsze znajdowali się kompletnie pijani goście, wykrzykujący różne rzeczy. Wczoraj graliśmy w Bergen i jakiś nawalony Norweg wrzeszczał do mnie coś w swoim języku, co nie miało najmniejszego sensu, bo i tak nic z tego nie rozumiałem.

Jest szansa, że znów zobaczymy was w Polsce w najbliższym czasie?

Prawdopodobnie w lutym. Wiem, że będzie dość ciężko, bo to jest środek zimy. Teraz ustalamy terminy koncertów w lutym i marcu. Chcemy odwiedzić tę część Europy, do której nie możemy dotrzeć podczas tego tournee, bo musimy wracać do Stanów, gdzie mamy zaplanowanych parę występów. Zagramy w Hiszpanii, Portugalii, Włoszech i na pewno w niektórych krajach Wschodniej Europy. Chcielibyśmy przyjechać do Polski, do Czech. Zima ma swoje uroki - można na przykład pojeździć na snowboardzie w przerwach pomiędzy koncertami.

No to mam nadzieję, że wkrótce znów do nas zawitacie.

Na pewno tak, przyjacielu. Będziemy u was niedługo po Nowym Roku.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: morgan | koncert | słuchać | piosenki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy