"Ideałem jest dla mnie ojciec"

Ronnie Baker Brooks swoją przygodę z muzyką rozpoczął w wieku dziewięciu lat. W 1986 roku dołączył do zespołu swojego ojca Lonniego Brooksa, a dwa lata później miał już na koncie fonograficzny debiut zatytułowany "Lonnie Brooks' Live From Chicago - Bayou Lightning Strikes". W 1999 roku rozpoczął karierę solową. Ma na swoim koncie wspólne nagrania i występy z takimi gwiazdami, jak Elvin Bishop, Albert Collins, Stevie Ray Vaughan, Luther Allison, Lil' Ed Williams, Junior Wells, Eric Johnson, Jonny Lang, Slash, Katie Webster i Koko Taylor. W maju 2002 roku odwiedził Polskę, aby zagrać dwa koncerty. Z Ronnie Brooksem spotkał się Konrad Sikora.

article cover
INTERIA.PL

Czy ciężko było cię nakłonić do odwiedzenia naszego kraju. Co wiedziałeś o Polsce przed przyjazdem?

Wiedziałem, że ludzie bardzo kochają tutaj bluesa, dlatego nie musieliście się specjalnie natrudzić, aby mnie tu ściągnąć. Zawsze gram tam, gdzie chcą mnie słuchać. Kiedy do mnie zadzwoniono w tej sprawie, nie bardzo miałem ochotę opuszczać Stany Zjednoczone, ale to już jakiś czas po tym, co wydarzyło się 11 września. Teraz ten strach trochę minął i przyjechałem tu z ogromną radością.

Gdybyś musiał wygłosić przemówienie na temat kondycji bluesa w Stanach Zjednoczonych, jakie byłoby jego najważniejsze przesłanie?

To, że nadchodzi czas zmian. Niestety, ten świat opuszcza coraz więcej muzyków ze starszego pokolenia, a wielu z nich z powodu wieku już nie koncertuje i nie nagrywa. Dlatego pojawiła się cała rzesza młodych i spragnionych sukcesu muzyków, którzy wychowani na wielu stylach muzycznych, nadają bluesowi nowy wymiar. Według mnie jest to zmiana na dobre, bo ten świeży powiew, za sprawą takich młodych artystów, jak choćby Shemekia Copeland i Bernard Allison, będzie trwał jeszcze długo. Ale zmieniają się nie tylko artyści, zmienia się także publiczność. Na koncertach widzę, że pojawia się coraz młodsza publiczność, a to dobrze wróży na przyszłość. Tych ludzi przyciąga na pewno to, że u nas nie ma fałszu. Nie da się grać bluesa dla pieniędzy. Albo się go umie grać, albo nie. Innego wyjścia nie ma.

Blues to muzyka, która niezmiernie rzadko pojawia się na antenie stacji muzycznych, takich jak MTV. Czy twoim zdaniem blues potrzebuje MTV, aby się rozwijać i dobrze funkcjonować?

Blues to muzyka, która potrzebuje tylko jednego - żeby ją grać na żywo. MTV nie jest do niczego potrzebna. Prawda jest taka, że to MTV nie mogłaby istnieć bez bluesa. W końcu większość rzeczy, które są tam prezentowane, swoje korzenie ma właśnie w bluesie. Dlatego jeśli o to chodzi, to możemy być spokojni. Oczywiście, byłoby wspaniale, gdyby nasze teledyski były tam częściej pokazywane, ale z drugiej strony ludzie mogliby sądzić, że się sprzedajemy, dlatego lepiej niech pozostanie tak jak jest.


W tekstach twoich piosenek motywem przewodnim są emocje. Zauważyłem jednak, że nie boisz się czasami nawiązać także do polityki...

Staram się nie angażować w nic, co ma jakikolwiek związek z polityką. Z drugiej jednak strony muszę z nią stykać na co dzień. Poruszam tematy polityczne, jeśli dana sprawa w jakiś mocniejszy sposób mnie dotyczy, ale tak czy inaczej robię to z umiarem. Jestem człowiekiem, który lubi czyste sytuacje i nie owijam niczego w bawełnę.

Początek twojej muzycznej kariery to już prawdziwa legenda. Swój pierwszy koncert zagrałeś w wieku dziewięciu lat. Pamiętasz, co wtedy czułeś?

Oczywiście. Wciąż pamiętam, jakby to było wczoraj. Byłem okropnie zdenerwowany. Cały się trząsłem. Kiedy jednak wszedłem na scenę, wszystkie nerwy puściły, poczułem swoistą ulgę. Stwierdziłem, że powinienem zająć się muzyką na poważnie. Tak jednak do końca się nie stało. W moim życiu miałem wiele różnych zajęć, które odciągały mnie od grania na gitarze. Swego czasu bliżej mi było do kariery koszykarza niż muzyka. Oczywiście, pojawiały się też kobiety...

Co ostatecznie sprawiło, że zostałeś jednak muzykiem, a nie gwiazdą NBA?

Dwie sprawy. Pamiętam, że któregoś dnia zobaczyłem na scenie mojego przyjaciela Bernarda Allisona, grającego na scenie ze swoim ojcem, Lutherem Allisonem. Mój ojciec także był na tym koncercie. Podszedł do mnie i powiedział: "Widzisz Ronnie, tam na tej scenie moglibyśmy zagrać także ja i ty. Ale tak się nie stanie, dopóki nie zdecydujesz, co chcesz robić. Nie możesz być zarówno sportowcem, jak i muzykiem". Wziąłem to sobie do serca. Wiedziałem, jak bardzo chciał, abyśmy razem grali. Z drugiej strony bardzo dobrze się czułem, gdy to robiliśmy, wiedziałem, że wtedy jest ze mnie dumny. Dlatego zdecydowałem się porzucić sport. Całkowicie przekonał mnie jednak koncert, jaki mój ojciec zagrał z Albertem Collinsem. Kiedy zobaczyłem w nich tę energię i ten ogień, wiedziałem, że mój wybór był słuszny.

A pamiętasz chwilę, kiedy pierwszy raz wziąłeś do ręki swoją płytę?

Do dziś noszę w sobie to uczucie, naprawdę. Ta płyta kosztowała mnie wiele pracy. Najważniejsze jednak było to, że ludziom spodobały się moje piosenki. Szczerze mówiąc mam gdzieś to, czy uda mi się sprzedać tysiąc czy milion płyt. Ważne jest to, że ludziom podoba się moja muzyka.


Miałeś okazję występować na scenie i nagrywać z wieloma znanymi artystami. Który z tych występów wspominasz najmilej i dlaczego?

Ciężko jest odpowiedzieć na to pytanie i wiem, że to, co teraz powiem, zabrzmi jak frazes, a może ktoś pomyśli, że to nieprawda. Ale w sumie nie ma nic lepszego, niż chwile, kiedy gram razem z ojcem i moim bratem Waynem. Oczywiście, wszystkie pozostałe koncerty i sesje wspominam mile, ale nic nie daje mi tyle radości, co wspólne muzykowanie z moją rodziną. Ojciec jest dla mnie ideałem. To od niego wszystko się zaczęło. Gdyby nie on, na pewno byśmy tu dzisiaj nie rozmawiali. Już dawno temu powiedziałem sobie, że jeśli kiedykolwiek doznam zaszczytu otrzymania nagrody W.C. Handy'ego, to zadedykuję ją właśnie jemu.

No właśnie, wspomniałeś Wanyne'a. Dwa lata temu gościliśmy go razem z twoim ojcem na Rawa Blues Festival. Jako starszy brat, który ma już za sobą etap grania z ojcem i płyty solowe, jak sądzisz, kiedy on dojrzeje do tego, żeby rozpocząć działalność na własną rękę?

Każdy musi sam wyczuć tę chwilę. On właśnie zakończył nagrywanie swojej płyty, ale nie wiem, czy jest już na tyle gotowy, aby odejść z zespołu mojego ojca. Zresztą obaj z ojcem pomagaliśmy mu w jej przygotowaniu. Ma w sobie ogromny potencjał i moim zdaniem zbliża się już do momentu, kiedy rozwinie żagle i sam wypłynie na szerokie wody.

Wyobrażasz sobie taką sytuację, kiedy na liście "Billboardu" wasze trzy płyty zajmują czołowe miejsca?

To byłoby wspaniałe! Pamiętam w zeszłym roku, podczas rozdania nagród Grammy, było dwóch gości, ojciec i syn, chyba byli z Hiszpanii, nazywali się Iglesiasowie. Byli nominowani w tej samej kategorii. To byłoby coś niesamowitego, gdybyśmy we trójkę mogli też w ten sposób się zmierzyć. To się chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło, przynajmniej jeśli chodzi o bluesa.

Co w ogóle sądzisz na temat tego typu nagród?

Mam mieszane uczucia. Na pewno nie do końca wszystko odbywa się tam według jasnych zasad, ale każdy lubi otrzymywać wyróżnienia od ludzi z własnej branży. Nie jestem wielbicielem nagród, ale z chęcią otrzymałbym jakąś, aby móc zadedykować ją swojemu ojcu.


Twoje koncerty zawsze mają niesamowitą atmosferę. Czy planujesz w najbliższej przyszłości wydanie płyty koncertowej lub może DVD?

Tak. Obecnie kończę już pracę nad koncertowym albumem DVD. Jest prawie gotowy i za kilka tygodni będzie go można nabyć za pośrednictwem mojej strony internetowej.

I na zakończenie - co sądzisz o Internecie i plikach mp3?

Nadeszły takie a nie inne czasy i musimy się z tym pogodzić. Dopóki ludzie interesują się muzyką, bo do nich przemawia, to nieważne, jak do niej docierają. Zdaję sobie sprawę, że nie wszędzie moje płyty są dostępne. Jeśli natomiast chodzi tylko o pieniądze i zarabianie czyimś kosztem, to czegoś takiego nie mogę akceptować. Format, w jakim muzyka jest dostępna, jest mi obojętny. Liczy się tylko szczerość i zaangażowanie, ale taki właśnie przecież jest blues.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas