"Historie o czarownicach"
W sierpniu 2004 roku Liars wystąpili w Warszawie. Mówią o nich "następcy White Stripes i The Strokes". Brooklyńska formacja w klubie "Jazzgot" promowała płytę "They Were Wrong So We Drowned", wydaną w lutym 2004 roku. O nią, a także o strach i lęk, Rafał Rejowski z lekkim niepokojem zapytał lidera tria Agnusa Andrew.
Boisz się czegoś?
Boję się występować przed publicznością. Czuję się przerażony za każdym razem, kiedy to robię. Ale... chyba lubię się bać, bo lęk jest inspirujący, pobudzający...
Wasz ostatni album jest o lęku...
Myślę że lęk jest teraz poważnym problemem na całym świecie. Pomyśleliśmy, że dobrze by było, opisać taki okres w historii, który byłby przykładem takiej ogólnospołecznej paranoi.
Angus, opowiedz historię, która zainspirowała temat waszej ostatniej płyty...
Mieszkaliśmy wtedy w domku w lesie, pracowaliśmy w piwnicy budynku. Z nudów Aaron [Hemphill - gitarzysta-basista] narysował na ścianie wiedźmę. Czarownica na rysunku miała zniszczony kapelusz i połamaną miotłę. Wyglądało to równocześnie strasznie i śmiesznie. Pomysł wszystkim się spodobał, i kiedy później siadłem przy komputerze, zupełnie nieświadomie wpisałem w wyszukiwarkę internetową "Broken Witch" i wtedy okazało się, że właśnie tej nocy spotykają się "wiedźmy" i wielbiciele folkloru na górze Brocken w Niemczech. To był niesamowity zbieg okoliczności; wydarzenie to sprawiło, że zainteresowaliśmy się folklorem i tymi wszystkimi strasznymi historiami o czarownicach zakradających się nocą do wiejskich domostw. Pomyśleliśmy, że to świetny temat na płytę.
To opowieść o strachu, ale także o konflikcie pomiędzy bojaźliwymi mieszkańcami wioski i złymi czarownicami...
Myślę, że cała idea magii i przesądów bierze się stąd, że ludzie potrafią manipulować umysłami słabszych jednostek. Mogą ci wmówić, że powinieneś się bać, więc się boisz; robisz coś dlatego, że ktoś powiedział, że tak musi być.
To w sumie jest zabawne - mogę ci powiedzieć na przykład: Dobra, ja uprawiam czarną magię i rzucam na ciebie urok. Za każdym razem, kiedy będziesz się spieszył na autobus, on ci ucieknie. I co się dzieje później? Autobus rzeczywiście ci ucieka i myślisz sobie: O mój Boże, on naprawdę jest czarownikiem!
Ale to wszystko gówno prawda, bo rzecz opiera się na wywołaniu paranoi, zasianiu niepokoju i umiejętnym podsycaniu tego strachu. Tak dzieje się w każdej kulturze i na tym również opierają się współczesne stosunki międzyludzkie, a także polityka.
Krytycy przyjęli album z umiarkowanym entuzjazmem - dziwne, wydało się, że zespół grający taką muzykę, nagrywa koncept album...
Koncept albumy nagrywa Britney Spears, bo nad jej płytami pracuje cały sztab ludzi, którzy decydują o każdym szczególe - jakie będą jej piosenki, jak ona będzie wyglądać.... My tylko opowiadamy historię, wykorzystujemy narrację. Każdy kawałek ma sens w połączeniu z innymi utworami, co ma dla nas większą wartość niż zbiór przypadkowych piosenek wrzuconych do jednego worka. Nie interesuje nas zatem idea koncepcyjności całej płyty, ale możliwość opowiedzenia historii, nad którą słuchacz musi się zastanowić, inaczej niż w przypadku luźnego zbioru piosenek.
A wasz poprzedni album?
To właśnie luźny zbiór piosenek!
Więc co was wtedy inspirowało?
Nowy Jork. Wiesz, to miejsce, w którym żyje się bardzo ciężko - szczególnie że jest drogi, a ty jesteś biedny i próbujesz nagrywać swoją muzykę. To naprawdę stresujące. Nasz pierwszy album nagraliśmy w przeciągu dwóch dni, bo na więcej nie było nas stać.
Ale nagraliście ją ze znanym producentem [Stevem Revittem, znanym ze współpracy z Beastie Boys i Lee quot;Scratchquot; Perrym - red.].
Tak, ale Steve był naszym dobrym znajomym, nie zatrudniliśmy go dlatego, że jest sławny. Ciężko się pracuje z takimi ludźmi. Nie można takiemu powiedzieć, że robi coś nie tak...
To musi być duża presja...
...A Steve jest naszym kumplem, więc mogłem mu powiedzieć szczerze, co myślę. Chcieli [wytwórnia], byśmy nagrywali z kimś sławnym, ale powiedzieliśmy nie! To byłoby dopiero przerażające!!
Ale brzmienie ostatniej płyty jest głównie waszą zasługą...
Wspólnie z Aaronem zadecydowaliśmy, że płytę wyprodukujemy sami, używając nowych dla nas instrumentów, nowych sposobów wydobywania dźwięku. I taka idea przyświecała nagraniu całego albumu - zapomnij o wszystkim, co umiesz, czego nauczyłeś się do tej pory. Tak jak dzieci albo ludzie, którzy nie umieją rysować czy grać na instrumentach. Oni są dużo bardziej interesujący niż ci , którzy mogą zagrać wszystko.
Krytycy zarzucają wam, że na ostatniej płycie porzuciliście świeżość i energię na rzecz rozwlekłych wydumanych form....
Nie chcieliśmy się powtarzać. Jest wiele zespołów, które powielają się już na drugiej płycie. My działamy tak, jakbyśmy zapomnieli o wszystkim, co zrobiliśmy do tej pory. Rozumiem, że to może być dziwne dla krytyków, nagrać coś zupełnie innego niż na pierwszym albumie. Ale gdybym się tym przejmował, nie nagrałbym następnej płyty. Ale wiesz, ja lubię kontakty z krytykami. Mówią ci na przykład, że twój zespół brzmi jak kapela z końca lat 70., o której nigdy nie słyszałeś. Słuchasz potem tej kapeli i mówisz: Hej, koleś, wiesz, miałeś rację. Powinniśmy chyba pomyśleć o nagraniu czegoś innego.
Jaki będzie w takim razie wasz kolejny ruch, kierunek, w którym podążycie?
W najbliższym czasie powstanie film, o którym wspomniałem, a potem spróbujemy zrobić coś bardziej popowego.
Czy czujecie się częścią sceny nowojorskiej? Krytycy zarzucają wam, że się izolujecie...
Prawda jest taka, że czujemy się mocno związani ze sceną nowojorską. Ale najważniejszą jej cechą, o czym dziennikarze nie chcą pamiętać, jest jej różnorodność. To nie tak jak w Seattle, gdzie wszyscy chcieli grać grunge. Zakładasz zespół i myślisz sobie: Muszę grac inaczej niż wszyscy! I to jest naprawdę inspirujące.
Jaki wymiar Nowego Jorku wydaje ci się najciekawszy? Wielokulturowość czy może industrialny charakter miasta?
Myślę, że obecnie najważniejszym elementem kultury Nowego Jorku jest hip hop. Kiedy mieszkasz w Nowym Jorku, stajesz się częścią tego zjawiska. Nie możesz mieszkać na Brooklynie i nie słuchać tego gówna, idąc ulicą. Ale chyba najważniejszą cechą jest właśnie ta wielokulturowość, o której powiedziałeś, wielość idei, sposobów życia...
Życie w Nowym Jorku może też wiązać się z wyobcowaniem...
Tak, to miasto sprawia, że czujesz się bardzo mały, nic nie znaczący... Możesz wyglądać jak chcesz i nikt nie zwróci na ciebie uwagi. Z jednej strony to dobrze....
Niestety, w Warszawie wszyscy zwracają uwagę! Czy wasza wizyta w tej części Europy to tylko trasa koncertowa, czy także wakacje?
Naprawdę chciałem odwiedzić te wszystkie kraje, w których nigdy nie byłem. To ciekawe doświadczenie obserwować, jak twój kraj i inne państwa wschodniej Europy rozwijają się, jak wyglądają teraz, po wejściu do Unii Europejskiej...
Pytam o to, bo wiem, że artyści mają zwykle mało czasu na zwiedzanie. Podróże są męczące, a poza tym tyle czasu trzeba poświęcić na kwestie techniczne, próbę itd...
Tak, ale my do tej trasy podchodzimy szczególnie, naprawdę chcieliśmy tu przyjechać. Kręcimy nawet film...
O czym?
To film o Europie Wschodniej. Taki dokument z trasy. Zdobyliśmy się nawet na wysiłek, żeby wstawać codziennie rano i wychodzić na miasto, uchwycić coś charakterystycznego...
Kiedy możemy spodziewać się wydania tego filmu?
Mamy nadzieję, że ukaże się tak szybko jak to możliwe. Pracę nad nim rozpoczniemy po zakończeniu trasy, może więc w lutym.
Kiedy widziałem wasz występ dwa lata temu w Colchester w Anglii, miałem wrażenie, że większą wagę przykładacie do brzmienia niż do prezentacji scenicznej. Teraz jest dokładnie na odwrót - wasz występ to rodzaj performance'u...
Koncert ma przede wszystkim wymiar wizualny. Jeśli zależy ci na brzmieniu, posłuchaj sobie płyty. Poza tym kawałki, które gramy teraz, są bardziej kretyńskie niż cokolwiek, co zrobiliśmy wcześniej. Nie zwracamy uwagi na brzmienie, ale na to jak zaangażować publiczność, by stała się częścią koncertu; w jaki sposób wykorzystać przestrzeń, na której gramy. Działamy teraz instynktownie, w bardziej nieprzewidywalny sposób, chociaż to dużo trudniejsze i stresujące. To tak jakbym właśnie zaczął się uczyć gry na gitarze.
Więc ciągle się boisz.
Tak, to powoduje, że jestem spięty i wystraszony, kiedy występuję na scenie, nawet w tych niewielkich miejscach jak Isola w Słowenii, gdzie na widowni nie było prawie nikogo. Zapominam nieraz, co mam zagrać, jest to całkiem zabawne.
Kiedy zaczynaliśmy, najważniejszy dla nas był rozwój muzyczny. Teraz to dla nas nie ma znaczenia, w ogóle nie zależy nam na jakości dźwięku, wręcz przeciwnie. Chcielibyśmy, żeby ludzie na widowni podnieśli się i zaczęli razem z nami grać na instrumentach. Może się okazać, że są lepszymi muzykami ode mnie. Myślę, że to jest inspirujące. Być może ktoś po naszym koncercie wróci do domu i założy własny zespół?
Chcemy być zaprzeczeniem mitu muzyka na scenie, niedosięgłej gwiazdy rocka patrzącej z plakatu, to głupota. Każdy może być taki jak my.
Pewnie byłeś rozczarowany postawą publiczności w Warszawie?
Nieee.. Wiesz, przyzwyczailiśmy się, że w tych miejscach, w których jeszcze nie graliśmy, publiczność jest nieco skrępowana...
Ludzie nie wiedzą, czego mogą się spodziewać....
...i dlatego nie obwiniam ich za to, że nie wygłupiają się razem z nami. Mam jednak nadzieję, że kiedy wrócimy następnym razem, włączą się z nami do zabawy.
Dziennikarze próbują wrzucić was do szufladki z napisem dance-punk. Ja tymczasem słyszę u was również wpływy sceny batcave, a także coś z klimatu wczesnych płyt Swans.
A wiesz, czego słuchaliśmy, nagrywając ostatnią płytę? The Doors. Wszyscy są zdziwieni, kiedy o tym mówię.
Słyszałem opinię, że na scenie zachowujesz się jak Jim Morrison...
Nie jestem wielkim fanem Morrisona, ale tak jak on uważam, że na scenie trzeba się pozbyć zahamowań, żeby móc wyrazić siebie.
(Współpraca: Radek Łukaszewicz)
(źródło: Magazyn ZINE)