"Henry Fool to projekt studyjny"
Grupa Henry Fool to uboczny projekt muzyków znanych m.in. z takich formacji, jak No Man, Samuel Smiles i Pendragon. Spotkali się, aby przedstawić własną wizję rocka progresywnego na miarę XXI wieku. W efekcie powstało zaskakująco dojrzałe dzieło, którego zawartość oscyluje pomiędzy muzyką przełomu lat 60. i 70., prezentowaną przez wczesny Genesis, Pink Floyd i Soft Machine, eksperymentami dźwiękowymi Rain Tree Crow i The Passengers oraz improwizowanymi strukturami a la King Crimson, Radiohead czy Tortoise. Z Fudgem Smithem, perkusistą grup Henry Fool i Pendragon, rozmawiał Konrad Sikora.
Jak powstał zespół Henry Fool?
Grupa powstała w sumie przez przypadek. Oprócz Pendragonu grywam jeszcze od czasu do czasu w zespole Host. Któregoś dnia mieliśmy małą imprezę i doszliśmy do wniosku, że powinniśmy się zejść kiedyś i pogadać o nagraniu kolejnego albumu. Do tego spotkania w końcu doszło, a zjawiło się na nim także kilku innych muzyków, którzy chcieli coś nagrać. Stwierdziliśmy, że dwa tygodnie później zrobimy takie jam session i zobaczymy, co z tego wszystkiego wyjdzie. Dawno już czegoś takiego nie robiłem, dlatego byłem bardzo ciekaw, co z tego wyjdzie, tym bardziej, że pojawiła się propozycja, abyśmy wykorzystali jakieś loopy i sample. Byłem zadowolony, że nowy album Host będzie taki nowoczesny. Kiedy pojawiłem się w tym samym miejscu dwa tygodni później, okazało się, że oprócz mnie i jeszcze jednej osoby, nie było nikogo ze składu Host. Ktoś stwierdził, że nie nagrywamy nowej płyty tego zespołu, tylko zakładamy nowy, który będzie się nazywał Henry Fool. Rozejrzałem się wokół, a oni mówili to całkiem poważnie. Zgodziłem się. Był wśród nas saksofonista, flecista i instrumentarium wydawało się bardzo szerokie. Zaczęliśmy jammować. Każdy grał swoje partie, nie nagrywaliśmy całych piosenek, tylko kilkuminutowe, improwizowane fragmenty. Graliśmy w Norfolk przez trzy dni. To było takie studio położone na uboczu, w pobliżu nie było nawet żadnego kiosku, ani sklepu...
To dziwny sposób pracy...
Tak, nagrywaliśmy jakieś strzępy nagrań. Później Steve Benett i Tim Bowness wzięli cały ten materiał i mieli go złożyć w jedną całość. W sumie nawet nie wiedziałem, co z tego wyjdzie i jak ta płyta będzie brzmiała. Oni wycinali różne fragmenty i jak z klocków tworzyli zupełnie nowe kompozycje. Do tego dograli jeszcze partie wokalne i album Henry Fool był już gotowy. Jako że mieszkam w Londynie, nie mogłem do nich jeździć. Tym bardziej, że pracowałem z Pendragonem i zapomniałem o całej sprawie. W końcu jednak, kiedy płyta się ukazała, byłem mocno zaskoczony. Większość materiału bardzo mi się podoba, jednak do kilku nagrań mam zastrzeżenia. Kilka różnych rzeczy, kiedy grałem, bardziej pasowało mi do innych utworów, ale w 90 procentach jest bardzo dobrze. Steve i Tim wykazali się nie lada talentem, aby z tego wszystkiego co nagraliśmy zrobić taki album.
Dla perkusisty to tym dziwniejsze uczucie - nie grać całego utworu od początku do końca...
Zawsze byłem przeciwko samplom i automatom perkusyjnym, dlatego taki sposób pracy był dla mnie ciężki do przełknięcia. Ale jestem zadowolony z tego, jak to się skończyło. Między nagraniem a wydaniem płyty minął prawie rok, dlatego niewiele pamiętałem, co wtedy grałem, jakie rytmy mi przychodziły do głowy. Ale kilka z nich było na tyle dobrych, że o nich nie zapomniałem. Nie mieliśmy nawet żadnej taśmy demo. Nie można było nawet zapamiętać melodii tych utworów, bo takowe w ogóle nie istniały. To bardzo dziwny sposób pracy.
Płyta "Henry Fool" ma w sobie sporo jazzowych brzmień. Czy to oznacza, że oprócz rocka progresywnego interesujesz się także jazzem?
Tak. Bardzo lubię Pata Metheny'ego i Al Di Meolę. Kiedy tylko się da, słucham jazzfm.com, to takie internetowe radio. Mam też wujka, który w okresie swej młodości grał w big bandzie. Robimy sobie kopie różnych płyt i wymieniamy się między sobą. Jazz jest mi bardzo bliski, ale w przypadku tej płyty nie było takich zamierzeń, że ma mieć jazzowy charakter.
Fani znający cię tylko z Pendragonu, będą nieco zaskoczeni albumem Henry Fool...
Na pewno, ale nie tylko dlatego, że tak brzmi, ale dlatego, ze w ogóle go nagrałem. Raczej nie udzielam się w projektach ubocznych. Są to bardzo sporadyczne przypadki. Na nagranie płyty Henry Fool zgodziłem się dlatego, że zainteresowała mnie technika nagrywania i możliwość współpracy z takimi muzykami, jak Steve i Tim. Stawiam przede wszystkim na Pendragon. Oprócz Host, ostatnim albumem, jaki nagrałem na boku, była płyta ze Stevem Hackettem, ale to zdarzyło się jakieś 10 lat temu. Gra w Pendragonie w zupełności mi wystarcza.
No właśnie, w Polsce zagraliście w ramach trasy promującej płytę "Not Of This World". Jak oceniasz to tournee?
Muszę przyznać, że ta trasa dała mi wiele radości. Kilka miesięcy po premierze już wiem, co bym zmienił w tej płycie i staram się to robić na koncertach. W Henry Fool to jest niemożliwe. Ta różnica w sposobie pracy przemawia na korzyść Pendragonu. Mogę się naprawdę zrealizować i wyszaleć podczas koncertu. Wizyta w Polsce była wyjątkowo udana. Zastanawiam się, dlaczego w Polsce jesteśmy tak popularni, co wam się tak w naszej muzyce podoba. Przede wszystkim muszę Polsce podziękować za wynalazek, jakim jest drink "Wściekły pies"... zostałem przez niego pogryziony... (śmiech)
Lista utworów, które gracie na koncertach, jest dość sztywna i ciężko o jakiekolwiek zmiany...
Tak. Zagranie utworu na żywo wymaga sporo przygotowań, szczególnie ze strony Clive'a Nolana. Programowanie klawiszy zajmuje sporo czasu i w sumie zapamiętanie oraz ustawienie wszystkich poziomów głośności zajęło nam ponad dwa tygodnie. Dlatego raczej nie ma miejsca na dodatkowe utwory. Możemy zagrać tylko to, co mamy przygotowane. Taka już jest specyfika naszej muzyki i nic na to nie poradzimy. Wiemy, że fani mają swoje oczekiwania, ale nie możemy zaspokoić ich wszystkich. Nick bierze na siebie całą odpowiedzialność za dobór materiału i chyba tym razem dobrze trafił.
A co z Henry Fool, czy jest szansa, że zagracie jakieś koncerty?
Ciężko powiedzieć. Henry Fool to zupełnie inny zespół niż Pendragon, przede wszystkim nie jest w ogóle znany. Jestem ogromnie zdziwiony, że w ogóle mnie pytasz o ten zespół, bo nigdy nie przypuszczałem, iż płyta ukaże się także w Polsce. Henry Fool to wspaniały projekt studyjny. Zagraliśmy na razie jeden koncert, ale chyba nikt z nas nie był przekonany do tego, że powinniśmy to robić. Będzie lepiej, jeśli zostawimy to w tej postaci. Ten album nagrywało wielu muzyków i pamiętając o tym, jak wyglądała praca, teraz musielibyśmy właściwie uczyć się tych kompozycji od nowa. Z finansowego punktu widzenia także jest to nieopłacalne, bo ile osób przyjdzie na nasz koncert? Może w Londynie klub byłby zapełniony, ale trasa koncertowa po Europie nie ma żadnego sensu. No chyba że okaże się, iż płyta sprzedała się w setkach tysięcy egzemplarzy, w co chyba jednak nikt nie wierzy - wtedy na pewno zagramy trasę.
Czy w takim razie Henry Fool to projekt jednorazowy, czy będziecie myśleć o kolejnym albumie?
Szczerze mówiąc nie wiem. Od momentu premiery albumu nie miałem jeszcze okazji spotkać się z resztą muzyków i porozmawiać na ten temat. Będzie to możliwe dopiero po zakończeniu trasy Pendragonu. Wtedy dopiero zobaczę, jak płyta się sprzedaje i jak będą wyglądały dalsze losy zespołu. Dajcie nam trochę czasu, pomyślimy i zobaczymy, co będzie dalej. Każdy z nas ma jeszcze wiele innych rzeczy na głowie.
Dziękuję za rozmowę.