"Ewolucja brzmienia"

Moonlight to polski zespół progresywny, którego muzyki nie da się jednoznacznie zaszufladkować. Słuchają ich fani metalu, rocka gotyckiego i rocka progresywnego. W 2001 roku uraczyli swych wielbicieli kolejną płytą, zatytułowaną "Yaishi". Przy okazji premiery płyty, Konrad Sikora rozmawiał z wokalistką Mają Konarską i klawiszowcem Danielem Potaszem o powstawaniu albumu, koncertach i solowych projektach.

article cover
INTERIA.PL

Zacznijmy od tytułu płyty -"Yaishi". To podobno całkowicie wymyślone przez ciebie, Danielu, słowo?

Daniel: Też tak myślałem, jednak gdyby ktoś wpisał w wyszukiwarce internetowej ten wyraz, okaże się, że jest to nazwisko jakiegoś nepalskiego żołnierza, który zginął w zeszłym roku w jakiejś potyczce. Jak więc widać nie ja jestem jego autorem. W moim zamyśle miało to być połączenie wyrazów "ja" i "she", z dodatkowo zmienioną pisownią. Jeśli chodzi o teksty, to muszę przyznać, że ta płyta jest bardzo osobista, rzekłbym nawet autobiograficzna. Postanowiłem sobie, że skoro jest to już któryś tam nasz album, i jak dotąd pisałem o innych, to tym razem napiszę o sobie.

Skoro jesteśmy przy tytułach, to od razu zapytam o kompozycję "Jesugej von Baatur".

Daniel: To jest imię i nazwisko ojca Dżyngis Chana. Jestem z wykształcenia historykiem i kiedy czytałem książki na temat historii Dalekiego Wschodu, bardzo mnie ta postać zainspirowała. Dlatego też tak zatytułowałem tę piosenkę.

A utwór oznaczony symbolem "Nieskończoność"?

Maja: To jest moja piosenka. Po raz kolejny udało się mi napisać utwór w całości, to znaczy i tekst, i muzykę. Piosenka jest oczywiście o miłości, bo o czym może pisać kobieta. Nie będę ukrywać, że inspiracją był dla mnie gitarzysta naszego zespołu. Patrząc na jego potyczki z kobietami, jak wciąż od nowa próbuje i cały czas ma z nimi problemy, zdecydowałam się napisać tę piosenkę. Jej przesłanie jest właśnie takie, że należy zawsze próbować od nowa, w nieskończoność.

Jak to się stało, że w przypadku tej płyty udało wam się odebrać Danielowi monopol na komponowanie materiału?

M: W tym roku każdy z nas wtrącił się do pisania materiału. Są dwie piosenki autorstwa naszego nowego basisty, a do jednej z nich ja napisałam jeszcze tekst. To jest bardzo zespołowa płyta i z wielką radością przyjęliśmy na siebie ten ciężar.

D: Powodem takiej sytuacji jest to, że z mojej strony wciąż dochodziły narzekania na brak czasu. Poza tym wszyscy nagle dostali weny twórczej i prześcigaliśmy się w pomysłach, być może właśnie za sprawą Michała Pociechowskiego, który wniósł do zespołu wiele świeżości i zapału. Poza tym tempo, w jakim musieliśmy nagrać ten album, powodowało, że trzeba było pracować zespołowo.


Ta błyskawiczna praca to konieczność wynikająca z kontraktu?

Trochę tak. Chociaż sami sobie ustaliliśmy, że choćby nie wiadomo co, to latem nagrywamy nową płytę. Jednak rozleniwienie po ostatniej trasie było wielkie i nikomu nic się nie chciało. W końcu jednak zebraliśmy się do pracy, ale z bardzo ograniczoną ilością czasu do wykorzystania.

Wspomnieliście o tym, że w zespole jest nowy basista. Dlaczego doszło do zmiany w składzie?

Nasz były basista Paweł, którego przy okazji bardzo pozdrawiamy, otrzymał poważną propozycję zawodową i musiał poświęcić cały swój czas pracy. W końcu kiedyś przyszedł na próbę i powiedział, że już nie jest w stanie tego wszystkiego ciągnąć i musi zrezygnować z grania. Jako że pod ręką mieliśmy Michała, który znał dobrze nasz materiał, cała zamiana odbyła się bardzo naturalnie.

Płyta "Yaishi" obfituje w różnorodność brzmień. Sporym zaskoczeniem dla fanów będzie na pewno utwór "W końcu naszych dni". Skąd pomysł na takie nagranie?

D: To jest piosenka, która na początku miała w ogóle pójść do innego projektu - Hill. Po przesłuchaniu jej przez resztę zespołu, doszliśmy do wniosku, że będzie pasował do Moonlight i dlatego został przez nas nagrany. Jednak i tak trzeba przyznać, że został on bardzo przerobiony w stosunku do wersji oryginalnej. Wtedy byłby jeszcze bardziej zaskakujący. Na każdej płycie mieliśmy jakąś dziwną i odstającą od reszty piosenkę, i na tym albumie jest to właśnie "W końcu naszych dni". W przypadku twórczości Moonlight można mówić o pewnej ciągłości jeśli chodzi o płyty. Ta ewolucja brzmienia jest widoczna, ale za każdym razem posuwamy się naprzód. Zawsze jest kilka kompozycji, które można by osadzić na poprzednim wydawnictwie, a reszta zdecydowanie wybiega w przyszłość. Jedna z nich na pewno wyznacza już kierunek naszej następnej płyty, tyle, że jeszcze nie wiemy która.

Maja, czy tobie w jakiś sposób trudniej śpiewało się do takiego podkładu?

M: Nie. Melodia była już przygotowana przez Daniela. Nie było mi więc trudniej, a raczej powiedziałabym, że było łatwiej. Mnie osobiście bardzo się ta piosenka podoba.


Moonlight to zespół, którego słuchają wielbiciele metalu i rocka progresywnego. Jak myślicie, dlaczego tak jest?

D: To chyba wynika z tego, że w naszej twórczości balansujemy pomiędzy tymi gatunkami muzycznymi. Nasza siła polega właśnie na tym, że nie da się nas jednoznacznie zaszufladkować do żadnego stylu.

Wydaliście płytę koncertową. Podobno bardzo stresowaliście się przy jej nagrywaniu...

M: Tak, to prawda. Ta cała sprawa wynikła dość nagle. W pewnym momencie okazało się, że mamy zagrać koncert w "Trójce", który nie dość, że będzie transmitowany na żywo, to jeszcze zostanie wydany na płycie. To było dla nas duże obciążenie, ale jakoś udało nam się wyjść z tego obronną ręką. Wielu ludzi uważa, że to nasza najlepsza płyta, bo widać na niej jak Moonlight gra naprawdę, a poza tym są tam nasze najlepsze kawałki. My wiemy, że na tej płycie ten nasz strach jest wyczuwalny. Słychać drobne pomyłki i potknięcia, ale myślę, że to tylko dodaje tej płycie uroku.

Czyli potwierdza się teza, że Moonlight na koncertach to zupełnie inny zespół niż Moonlight w studio?

M: No jasne. Ta płyta miała właśnie to pokazać. Na koncertach jesteśmy bardziej drapieżni i brzmimy mocniej aniżeli na płytach. Przynajmniej tak sądzą ludzie. Mnie się wydaje, że tak nie jest. My strasznie lubimy koncerty, uwielbiamy jej grać i wspaniale się przy tym bawimy. Ta zabawa jednak spowodowała zarzuty, że jesteśmy za mało gotyccy na scenie, bo się uśmiechamy.

Maju, mówiłaś jakiś czas temu, że szykujesz jakiś projekt solowy. Możesz coś na ten temat powiedzieć?

Na razie tylko na ten temat rozmawiałam z Prezesem i tak naprawdę całość jest dopiero na tym etapie. Prezes powiedział, że jeśli coś będę miała, on to wyda. Ale ja jeszcze nic nie mam. Mam tylko koncepcję, ale kiedy zakończymy promocję "Yaishi", zabiorę się za to na poważnie. Kto wie,może na wiosnę lub jesienią przyszłego roku taka płyta już się ukaże.

A ty Daniel?

U mnie jest to samo, tyle że prowadzę rozmowy z inną firmą. Nazwa już jest, ale nie ma jeszcze składu. Piosenki są dopiero w początkowej fazie produkcji, a ludzie już zasypują mnie pytaniami o koncerty, płytę i tego typu sprawy. To bardzo ciekawe. Projekt tak naprawdę jeszcze nie powstał, a ludzie już chcą płyt i koncertów. Muzyka będzie na pewno bardzo spokojna. Znajdzie się dużo partii fortepianowych, jakieś fleciki, bongosy. Ale nie przerażajcie się, nie będzie to żaden folk. Ta muzyka ma w sobie trochę wschodniej nuty, ale najbliżej będzie jej do twórczości Tori Amos i Clannad.


Moonlight zdmuchnął już 10 świeczek na urodzinowym torcie. Jak oceniacie ten okres w swojej karierze?

D: Dla mnie jest to nadal dobra zabawa. Czasami czuję się, jakby czas się dla mnie zatrzymał i te 10 lat nigdy nie istniało.

M: Jak dla mnie jest to przede wszystkim 10 lat pracy. Była to praca z zespołem, ale przede wszystkim praca nad sobą, nad głosem, liniami melodycznymi. Broń Boże nie traktuję tego jako kary. Mimo wszystko na pewno była to wspaniała zabawa.

A pamiętacie, jak odebraliście pojawienie się waszej debiutanckiej płyty?

D: Przede wszystkim spadł nam kamień z serca. Bo zazwyczaj jest tak, że jeśli masz dużo utworów i ich nie wydasz, to zespoły albo się rozpadają, albo popadają w stan zwątpienia i przestają wierzyć, że coś da się z tym zrobić. Nam udało się pokonać ten największy próg i od tego momentu mieliśmy już znacznie bardziej komfortową sytuację.

Czy popularność, jaką teraz się cieszycie, jest dla was ciężarem?

M: Nie. Przede wszystkim nakłada na nas obowiązek dbania o to, co robimy. Nie możemy sobie pozwolić na zaniżanie poziomu. Musimy zawsze grać dobre koncerty, które muszą już odpowiednio brzmieć i mieć odpowiednią oprawę świetlną i graficzną.

Jeśli chodzi o trasę, jak przedstawia się dobór materiału? Stawiacie przede wszystkim na nowy materiał?

D: Z nowej płyty zagramy tylko kilka utworów. Ludzie by nas zabili, gdybyśmy nie zagrali tych najbardziej znanych i lubianych. Poza tym nie chcemy popełnić błędu innych zespołów, które bombardują ludzi ze sceny całą nową płytą, mimo iż nie mieli oni jeszcze szansy, aby się z nią zapoznać. Takie koncerty z reguły są nudne. Z doświadczenia wiemy, że najlepiej jest grać największe przeboje i wpleść w nie kilka zupełnie nowych utworów.

Czy planujecie jakieś specjalne atrakcje podczas występów?

Chcemy wziąć ze sobą kilka dodatkowych osób, które zadbałyby o choreografię. Na razie jednak musimy na ten temat porozmawiać z Prezesem i zobaczymy, co on na to powie. Zrobiliśmy już z nimi jeden koncert i to, co zaprezentowali, wszystkich oszołomiło, nawet nas. Dlatego byłoby wspaniale, gdyby udało nam się zabrać ich ze sobą.


Dziękuję za rozmowę.