"Dwa kroki do przodu, jeden w tył"

Niemiecka grupa Scorpions była gwiazdą wielkiego finału Inwazji Mocy 2000 i dała naprawdę wielki koncert dla największej publiczności, jaką udało się jej zgromadzić w ciągu 35 lat istnienia. Gdzie leży fenomen Scorpions? Czy w łzawych balladach, które zanucić może każdy, czy w ostrych, rockowych numerach, które porywają do zabawy już drugie pokolenie fanów? A może w zapierających dech, scenicznych przedstawieniach, z których jedno mieliśmy szczęście zobaczyć? Z Rudolfem Schenkerem, założycielem zespołu, kilka minut przed koncertem w podkrakowskim Pobiedniku, rozmawiał Jarosław Szubrycht.

article cover
INTERIA.PL

Jak doszło do tego, że nagraliście album z berlińskimi filharmonikami?

Pomysł wyszedł od nich. W 1994 roku orkiestra Filharmonii Berlińskiej zaproponowała nam zrealizowanie wspólnego projektu. Mieli wówczas okazję współpracować z Pink Floyd, ale nie chcieli tego robić, stwierdzili, że bardziej interesuje ich Scorpions. Było to dla nas szczególne wyzwanie. Zaczęliśmy zastanawiać się, czy jesteśmy w ogóle w stanie to zrobić, bo to muzycznie bardzo wysoki poziom. Nie odmówiliśmy jednak... Zrealizowanie tego przedsięwzięcia zajęło nam pięć lat. Głównie z tego powodu, że filharmonicy mieli zajęte wszystkie terminy na dwa lata do przodu, ale również dlatego, że musieliśmy podjąć decyzję dotyczącą dyrygenta i aranżera. Przez pewien czas, w 1998 roku, rozmawialiśmy z Michaelem Kamenem, który nawet zaczął coś komponować na potrzeby tego projektu. W końcu jednak nie doszło do współpracy. Nie wiem, może był zbyt drogi? W każdym razie wrócił do Los Angeles i zaproponował nagranie płyty tego typu Metallice. Nam jednak to nie przeszkadza, nie czujemy się oszukani. Metallica to zespół, który bardzo szanujemy. Ich płyta jest jednak inna, bo jest zapisem koncertu, podczas gdy „Moment Of Glory” to album studyjny. Cieszymy się, że mieliśmy czas na to, by wszystko dopracować. Aranżera znaleźliśmy pod koniec 1998 roku. Był nim Christian Kolonovits, który dobrze rozumie zarówno świat muzyki klasycznej i rządzące nim prawa, jak i muzykę rockową.

Czy podczas przygotowywania płyty natknęliście się na jakieś poważne problemy?

Wiesz, to w ogóle nie było łatwe przedsięwzięcie. Oczywiście, pojawiały się problemy, ale na szczęście współpracowaliśmy z najlepszą ekipą, jaką można sobie wyobrazić. Christian przyprowadził ze sobą rewelacyjnego inżyniera dźwięku i wielu innych fachowców. Wszyscy byli po prostu doskonali w tym, co robili, więc mogliśmy całkowicie im zaufać i robić swoje. Wszyscy byli bardzo skupieni, mieliśmy odpowiednie studio i odpowiednich ludzi, więc wszystko poszło stosunkowo łatwo. Podejrzewam, że nagranie takiej płyty w normalnych warunkach zajęłoby przynajmniej rok, a nam udało się to zrobić w ciągu pięciu miesięcy.


Czy myślisz, że tytułowa ballada „Moment Of Glory” może stać się równie wielkim przebojem jak swojego czasu „Wind Of Change”?

Odpowiedzi na to pytanie udzielą nasi fani. Mogę tylko powiedzieć, że „Moment Of Glory” powstał jako hymn napisany dla nas na prośbę organizatorów EXPO 2000. Skomponowaliśmy dla nich trzy różne utwory, ale wybrali „Moment Of Glory”. Nie wiem, jak ważnym wydarzeniem było EXPO 2000 w innych krajach, ale w Niemczech to bardzo ważna sprawa. Jednak prawdę mówiąc uważam że najlepszym utworem, który nagraliśmy z filharmonikami jest „Hurricane”. Dlatego nawet pierwszy singel nazywa się „Hurricane 2000”. Kiedy pierwszy raz usłyszałem jak to wyszło, nie mogłem uwierzyć! Po prostu szok! To jest prawdziwy rock, ale w połączeniu z orkiestrą osiągnęliśmy coś niesamowitego, mieszankę wybuchową!

Jak czujesz się przed dzisiejszym koncertem? Czeka na was grubo ponad 500 tysięcy ludzi. Dla takiej publiczności nawet wy nigdy nie graliście?

To wspaniałe, coś niesamowitego! Przed chwilą rozmawiałem z innym dziennikarzem i powiedziałem mu, że wśród naszych najwspanialszych koncertów, obok Rock In Rio oraz występu w San Bernandino Valley w Kalifornii, będziemy teraz wymieniać Kraków! Nie mogę w to uwierzyć, nie wierzyłem własnym oczom widząc tłum z okien samochodu, kiedy tu przyjeżdżałem. Niesamowite jest również to, jak bardzo przyjaźni są tutaj ludzie, jak uśmiechają się do nas i pozdrawiają. Wiesz, kiedy popatrzymy wstecz, okazuje się, że wspólna historia Niemiec i Polski jest bardzo mroczna. Dlatego zawsze chcieliśmy iść na wschód, dawać ludziom naszą muzykę. I teraz, kiedy widzimy ponad pół miliona ludzi, którzy przychodzą na nasz koncert, jesteśmy bardzo szczęśliwi. Oni przyszli zobaczyć Scorpions i to daje nam poczucie wielkiej mocy. Chcemy tę moc wykorzystać w pozytywny sposób. Chcemy podać wam wszystkim dłoń i uścisnąć ją. Chcemy się z wami zaprzyjaźnić. Cała nasza muzyczna kariera polega na zdobywaniu przyjaciół na całym świecie. Dzisiejszy dzień jest dla nas podwójnie szczęśliwy, bo Polacy to przecież nasi najbliżsi sąsiedzi.


Ciekawe dlaczego muzyka Scorpions zdobywa takie uznanie właśnie na wschodzie Europy. Ponad pół miliona widzów na dzisiejszym koncercie, niewiele mniejsze tłumy podczas waszych występów w Rosji...

To bardzo interesujące. Myślę, że wszystko zaczęło się od utworu „Still Loving You”, który był tak głęboki, dotykał tak czułej struny w ludzkich sercach, że wszyscy zapominali o tym, że jesteśmy Niemcami. Najbardziej niesamowite jest jednak to, że kiedy po raz pierwszy graliśmy we wschodniej części naszej planety, w Rosji, odkryliśmy, że ludzie – zarówno Rosjanie, jak i Polacy – są bardziej podobni do Niemców, niż na przykład Amerykanie. Amerykanin zachowuje się bardzo głośno, mówi, że wszystko jest „cool” i „super”, ale to bardzo powierzchowne. Tymczasem nasze utwory, takie jak „Still Loving You” i „Rock You Like A Hurricane”, dotarły do duszy ludzi ze Wschodu.

Nie mówiąc już o „Wind Of Change”, utworu, który w swoim czasie nabrał niemal symbolicznego znaczenia. Czy wiatr zmian, który opiewaliście ponad dziesięć lat temu wiał w dobrym kierunku? Jak dzisiaj oceniasz to, co działo się wtedy na świecie?

Każda podróż polega na tym, że robi się dwa kroki do przodu i jeden do tyłu. Takie jest życie. Ludzie oczekują, że można zmienić świat w kilka chwil, a kiedy zmiany nie spełniają ich oczekiwań, czują się oszukani. Na wszystko jednak potrzeba czasu, bo kiedy zbytnio się śpieszysz, łatwiej popełnisz błąd. Dwa kroki do przodu i jeden w tył – to bardzo ważna, życiowa filozofia, której nauczają nas religie i mędrcy całego świata. Ponad dziesięć lat temu świat uczynił wielki krok naprzód, w tym również i Rosja. Teraz jednak, podczas tej dramatycznej sytuacji z łodzią podwodną „Kursk”, wiedzieliśmy krok w tył. Wszystko mogło się wydarzyć, wszystko było możliwe, zachodnie państwa zaoferowały swoją pomoc – jednak nie udało się... Gdyby u władzy był Gorbaczow, być może stałoby się inaczej. Problem Gorbaczowa polegał jednak na tym, że nikt z jego otoczenia nie rozumiał go. Teraz, kiedy wydawało się, że Rosja potrzebuje mocnego prezydenta, takiego jak Putin, okazało się, że właśnie niechęć do okazywania słabości doprowadziła do tragedii. Putin chciał pokazać, że Rosja jest na tyle mocna, że sama sobie poradzi. Jednak właśnie dlatego, że chciał wyglądać na silnego, odkrył słabość swoją i swojego państwa. Gdyby był naprawdę silny, potrafiłby powiedzieć – „Słuchajcie, potrzebujemy waszej pomocy”. Wiem, że Putin to bardzo silna osobowość, widać to po jego oczach, ale popełnił błąd, który na pewno wiele go nauczył. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie z Gorbaczowem. Myślałem, że to jakiś ponury szef wielkiego mocarstwa, który prowadzi gdzieś na boku swoje mroczne gierki, a kiedy przyjechaliśmy na Kreml, okazało się, że to bardzo miły człowiek, zwyczajny – jak każdy z nas. Najważniejsze, to być otwartym na lekcje, które funduje nam życie. Jestem przekonany, że Rosjanie są rozczarowani, bo w ostatnich latach wiele stracili. Podczas rządów Gorbaczowa nie mieli już właściwie wyjścia, chcieli otworzyć się na świat, stać się jego częścią. Nie wszystkie zmiany poszły po ich myśli, może teraz muszą przejść przez nieco cięższy okres, ale to wszystko minie. Przecież, tak naprawdę, wszyscy dążymy do tego samego – chcemy po prostu żyć w pokoju. Tylko to się liczy.


Jak te same zmiany przebiegały w Niemczech? Graliście koncert podczas burzenia Muru Berlińskiego, byliście w centrum wydarzeń. Jak dzisiaj oceniasz to wszystko?

Znowu działa ta zasada – dwa kroki w przód, jeden w tył. Mamy teraz w Niemczech duże problemy z neonazistami, którzy biją, a nawet zabijają obcokrajowców. To straszna głupota, ale właśnie taką cenę płacimy za zmiany, które u nas zaszły. Moim zdaniem jednak, wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku. Zmiany, które dokonały się w Europie na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat mogły wywołać III wojnę światową – tymczasem nikt, absolutnie nikt nie zginął! Wszystko odbyło się tak gładko... Teraz również sytuacja polityczna na świecie wydaje się poprawna. Przywódcy takich państw jak Niemcy, Anglia, Stany Zjednoczone i wielu innych dążą do przyjaźni między narodami. Dzięki temu świat będzie.

Czy słuchasz U.F.O.?

Jasne! Słyszałeś ich ostatnią płytę – „Covenant”? Bardzo podoba mi się pierwszy utwór „Love Is Forever”. Uważam, że brudny głos Phila Mogga i specyficzny sposób gry na gitarze mojego brata to wspaniałe połączenie. U.F.O. jest fantastycznym zespołem.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas