Reklama

"Co się odwlecze to nie uciecze"

Zespół Śfider Anyy tworzy sześciu muzyków, o których można powiedzieć, że “każdy jest z innej bajki”. Każdy z nich słucha czego innego i interesuje się czym innym, w wyniku czego powstaje wybuchowa mieszanka, którą określają jako Hard-core-funky-hop. Po pięciu latach starań zespołowi udało się w końcu podpisać kontrakt płytowy, którego efektem jest debiutancki album zatytułowany „Śfidromania”. Z okazji wydania płyty, z członkami grupy Śfider Anyy rozmawiał Konrad Sikora.

Jak to się stało, że podpisaliście kontrakt z dużą wytwórnią, jaką jest Sony Music?

Przez kilka lat istnienia naszego zespołu nagraliśmy kilka taśm demo, ale jakoś nie rozprowadzaliśmy ich i nie zawoziliśmy do żadnych firm fonograficznych. Robiliśmy je sami, dla siebie. W końcu jednak wybraliśmy z tych dem osiem utworów i pojechaliśmy do Warszawy, do wszystkich znanych nam wytwórni. Po tygodniu zadzwoniło do nas Sony Music i zaproponowali nam współpracę. Bardzo nas to ucieszyło. Jakiś czas potem weszliśmy do studia Scena FM w Krakowie i w sumie przez cały maj, czerwiec i parę dni września 2000 roku pracowaliśmy tam nad „Świdromanią”.

Reklama

Swego czasu mieliście propozycję wydania płyty przez małą firmę z Alwernii, jednak nie przyjęliście jej. Dlaczego?

Do dzisiaj żałujemy, że nie wydaliśmy tej płyty. Nawet jeśli nie był to materiał na tyle dobry, aby się wybić, to przynajmniej byłoby to bardzo profesjonalne demo. To była propozycja od undergroundowej wytwórni, ale myśmy mieli już wtedy trochę za bardzo narąbane w głowach i zrezygnowaliśmy z tego. Szkoda nam tego, bo teraz nie gramy już tych nagrań, które wtedy wykonywaliśmy.

A dlaczego nie gracie już tych starszych kawałków?

Jedno z tych nagrań nadal gramy, to o snowboardzie. Piosenki, które wykonujemy teraz, także pochodzą z tamtego okresu, ale drogą selekcji jakby odpadły z gry. Na „Świdormanii” znalazły się w sumie kompozycje napisane w okresie od 1996 roku.

Czy macie zamiar jeszcze powrócić do tamtych utworów?

Mamy je cały czas na uwadze. Może kiedyś będziemy mieli okazję zagrać je w nowych aranżacjach, albo może wydamy jakiś album z „niepublikowanymi nagraniami”. To byłoby fajnie, bo w sumie co by nie mówić, wiele dla nas znaczą.

Macie na koncie ogromną ilość koncertów, udział w wielu festiwalach i przeglądach. Czy wasza kapela może być przykładem tego, że dobry zespół wybije się dzięki koncertom, bo ktoś go tam zauważy?

Nie, nie można powiedzieć, że tak jest. Jest wiele zespołów, które w ogóle nie jeżdżą po festiwalach, a udaje im się wydać płyty. Inne grupy grają na festiwalach przez całe życie i nigdy nie udaje im się nagrać albumu. My otrzymaliśmy kilka nagród, ale nic nam to nie pomogło jeśli chodzi o nagrywanie płyty. Pomogło nam tylko w ten sposób, że nabraliśmy trochę doświadczenia i obeznania.

W czym w takim razie tkwi klucz do sukcesu?

W wytrwałości w dążeniu do celu. Musisz robić to, co lubisz, musisz robić to szczerze i konsekwentnie. Jeśli zaczniesz kombinować, udawać kogoś, kim nie jesteś, to ludzie bardzo szybko to wyczują. Gramy ze sobą ponad pięć lat, ale dopiero teraz wydaliśmy płytę. Gdyby jednak nie udało nam się tego osiągnąć, gralibyśmy ze sobą nadal. Nie można się nastawiać tylko na wydanie płyty i zarobienie pieniędzy.

Wasze teksty nie należą do najgrzeczniejszych. Czy wytwórnia nie miała nic przeciwko nim?

Wytwórnia w ogóle się nie wtrącała w nasze teksty i muzykę. Wzięli nas takimi, jakimi jesteśmy i nie próbowali nic zmienić. Zburzyło to przynajmniej w nas stereotyp mówiący, że wytwórnia próbuje na siłę zmieniać zespół, ubiera go i kieruje nim całkowicie. W naszym przypadku nic takiego nie miało miejsca. Bardzo się z tego cieszymy.

Macie dość ciekawy wizerunek sceniczny, skąd się wziął?

Sam się stworzył. Nie jest to żadne posunięcie marketingowe. Nikt z nas nie ma jakiejś roli do odegrania. Tacy już po prostu jesteśmy. Każdy z nas robi to niezależnie.

Najciekawiej prezentuje się Wrona. Powiedz, jak wpadłeś na pomysł takiego przebrania?

Od dawna już zdarzało się tak, że ludzie mylili mnie z dziewczyną. Miałem długie włosy i często w sklepie zwracano się do mnie per pani. Któregoś dnia wpadłem na pomysł, aby zakosić siostrze ciuchy. Stwierdziłem, że będzie to niezły odjazd na koncertach. I tak to się narodziło. Ten image przybiera różne formy, ale wszystko jest we mnie. Czasami nie mam pomysłu w co się ubrać, a czasami pomysły powstają tonami. Lubię sam stwarzać coś z niczego.

Skoro mówimy o pomysłach, to czym inspirujecie się piszą swoje, dość oryginalne teksty?

Teksty piszę ja, czyli Heidi. Pomysły czerpię z życia codziennego, z tego, co zobaczę na ulicy, kiedy przechadzam się po mieście. Teksty powstają bardzo spontanicznie. Czasami nawet budzę się o trzeciej w nocy i zapisuję jakieś myśli, które przychodzą mi do głowy. Nie mam jednej metody na pisanie.

Często mówi się o was w kontekście polskiej sceny hiphopowej. Identyfikujecie się z nią?

Nie jesteśmy w ogóle zespołem hiphopowym. My jesteśmy Śfider Anyy i gramy hard-core-funky-hop. Jest mieszanina hip hopu, hard core’u i funku. Ludzie, kiedy słyszą rapowany tekst, od razu myślą, że to jest hip hop. My, wokaliści, jesteśmy akurat zwolennikami hip hopu, ale basista woli klimaty w stylu Red Hot Chili Peppers, gitarzysta słucha ostrych rzeczy typu Rammstein i Korn, perkusista jazzu, a klawiszowiec Jamiroquai’a. Dużo z hip hopem mamy wspólnego, tego nie ukrywamy, ale raczej nie należymy do polskiej sceny hiphopowej.

Swego czasu mieliście okazję poznać Kazika. Jak wspominacie to spotkanie?

Bardzo często w mediach pojawia się informacja, że zagraliśmy z nim trasę. Od razu mówimy więc, że to nieprawda. Raz w życiu zagraliśmy przed nim w Trzebini. Był to super koncert. Kazik w całości go wysłuchał, no i pod naszym adresem same superlatywy padły z jego ust. Zaproponował nam współpracę i raz jeszcze spotkaliśmy się na jakimś jego występie. Bardzo miło go wspominamy, bo to naprawdę ekstra człowiek. Ale to nie tak, że Kazik nam pomagał. Nie chcemy jechać na jego sławie.

Ale pojawiła się propozycja, abyście nagrali coś dla SP Records?

Tak, Kazik zaniósł nasze nagrania do swojej wytwórni, ale nic z tego nie wyszło. Mieliśmy też szansę wydania płyty przez Pomaton, ale to były jakieś dziwne rozmowy i klimaty. Zamiast nas wyszło wtedy 100% Bawełny. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się wydać płytę i nie ukrywamy, odebraliśmy to jako małą porażkę, że wydano właśnie ich. Ale z perspektywy czasu uważamy, że lepiej się tak stało. Co się odwlecze, to nie uciecze, my też już swoją płytę mamy.

Macie całkiem niezłą stronę internetową. Czy traktujecie to medium jako dobry sposób promocji swej twórczości?

Tak. Jest to doskonałe źródło informacji i komunikacji. Gdyby tylko nasze łącza były trochę bardziej przepustowe, to moglibyśmy zrobić o wiele więcej. Chcemy stawiać na multimedia, ale z takim poziomem łącz to szkoda się za to zabierać. Mamy za to dwa konkursy. Pierwszy z nich to konkurs na remiks utworu „Latino”, a drugi dotyczy naszej nazwy. Szczegóły znajdziecie na www.sfideranyy.pl.

A co z mp3?

Mp3 powinno istnieć, ale nie w takim sensie, jak teraz działa. Ja osobiście, gdy mam takie pliki, to zachęca mnie to do kupienia płyty. Muszę mieć książeczkę i płytę w ręce. Sam plik to dla mnie za mało. Wiemy jednak, że nikt nie jest w stanie tego opanować. Byłoby dobrze, gdyby muzycy coś z tego mieli, że ich muzyka krąży w Sieci.

Jak wyglądają wasze plany koncertowe?

Naszych koncertów będzie bardzo dużo. Zamierzamy grać niemal w całej Polsce. Wszystkie szczegóły będą znane za kilkanaście dni i terminy koncertów będzie można znaleźć na naszej internetowej stronie. Wszystkich serdecznie zapraszamy.

OK, dzięki za rozmowę

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: wytwórnia | teksty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy