"Chcemy przetrwać jak najdłużej"
Zespół Brathanki przeżywał w 2003 roku spore perturbacje, związane z nagłym odejściem wokalistki Halinki Mlynkovej, która zaszła w ciążę i postanowiła poświęcić się rodzinie. Na jej miejsce udało się pozyskać aż dwie nowe solistki, Anię Mikoś i Magdę Rzemek, które szybko odnalazły się w repertuarze grupy i zostały zaakceptowane przez fanów. Z małym opóźnieniem, spowodowanym koniecznością nagrania partii wokalnych od nowa, już z ich udziałem, jesienią 2003 roku ukazał się trzeci album Brathanków, "Galoop". Ania i Magda opowiedziały Krzysztofowi Czai o swych pierwszych krokach w zespole Brathanki i o tym, czy nie boją się porównań z Halinką. Lider grupy, Janusz Mus mówił o tym, jak trudno było wybrać nową wokalistkę podczas castingu, co oznacza koń, pojawiający się na okładkach wszystkich płyt zespołu i czy możliwa jest współpraca Brathanków z Violettą Villas.
Dziewczyny, czy długo zastanawiałyście się nad przyjęciem propozycji śpiewania w Brathankach?
Ania: Decyzję trzeba było podjąć bardzo szybko, chłopaki nie dali nam dużo czasu. Ale już sam udział w castingu miał na celu to, aby znaleźć się w zespole Brathanki.
Magda: Sam udział w castingu był z naszej strony wyrażeniem zgody na to, że jeżeli dostaniemy się do zespołu, to oczywiście przystaniemy na to. Gdy jechałyśmy na casting, dawałyśmy znak, że byłybyśmy bardzo szczęśliwe, gdybyśmy zostały w Brathankach.
Nie boicie się porównań z Halinką Mlynkovą?
Ania: Raczej nie. Jesteśmy różnorodne, mamy zupełnie odmienne charaktery, a jednocześnie fantastycznie uzupełniamy się na scenie. Ja osobiście jestem przygotowana do zawodu wokalistki, mam wykształcenie muzyczne, a w występowanie na scenie wkładam bardzo dużo serca. Staram się być przede wszystkim prawdziwa i autentyczna. Jestem dla publiczności, zresztą cały ten zespół istnieje i tworzy dla ludzi.
Magda: Na początku były pewne obawy, dotyczące takich porównań. Teraz mamy już za sobą kilkanaście koncertów i już nie zastanawiam się, wychodząc na scenę, czy ktoś mnie będzie porównywał. Czujemy się pełnymi członkiniami zespołu.
Jak przyjmują was fani na koncertach?
Magda: Na wszystkich dotychczasowych koncertach ludzie przyjęli nam bardzo ciepło i serdecznie, były bisy, owacje i autografy - naprawdę wielki czad.
Ania: Mamy aprobatę fanów. Nie ukrywamy , że ich reakcja dodaje nam skrzydeł i utwierdza nas w przekonaniu o słuszności tego, co robimy.
Czy dzięki temu, że jesteście dwie, jest wam raźniej? Dodajecie sobie nawzajem otuchy?
Ania: Tak, zdecydowanie. Uzupełniamy się z Magdą nie tylko pod względem wokalnym, muzycznym, ale przede wszystkim od strony życiowej. Jest to niewątpliwie ciężki zawód, spędza się z sobą bardzo dużo czasu i wymaga to od nas obu pójścia na kompomis. Wydaje mi się, że właśnie o to chodzi.
Janusz, co zdecydowało o tym, że spośród tych wszystkich wokalistek, które zgłosiły się na casting, wybraliście akurat Magdę i Anię?
Janusz: Oczywiście zaraz po odejściu Halinki z zespołu stwierdziliśmy, że będziemy szukać nowej wokalistki. Plany były takie, że będzie tylko jedna. Okazało się, że zarówno Magda, jak i Ania bardzo nam się spodobały. Mieliśmy dylemat, którą wybrać i w końcu zdecydowaliśmy się na obie. Teraz, po zagraniu pierwszych koncertów, wydaje mi się, że to był słuszny wybór.
Podobno płyta "Galoop" była pierwotnie nagrana z Halinką. Czy to prawda?
Janusz: Halinka nagrała partie wokalne do tego materiału, ta płyta tylko czekała na to, żeby ją wyprodukować i wypuścić na światło dzienne. Właśnie w takim momencie Halinka od nas odeszła.
Czy dojście dwóch wokalistek wpłynęło w jakiś sposób na muzykę, na aranżacje, czy wszystko zostało tak, jak było nagrane wcześniej?
Janusz: Muzyka została, nie było sensu zmieniać tych partii, które już zostały nagrane. Zmieniły się partie wokalne, które trzeba było od nowa zaaranżować, podzielić na dwa głosy. tak aby to wszystko miało ręce i nogi.
Dziewczyny, czy zanim przystąpiłyście do nagrania wokali, słyszałyście wersje nagrane przez Halinkę?
Ania: Ja słyszałam te wersje.
I miało to jakiś wpływ na to, jak zinterpretowałaś te piosenki?
Ania: Nie, chodziło właśnie o to, aby wnieść coś innego do muzyki zespołu Brathanki, żeby wyśpiewać swoje własne emocje, odczucia, być po prostu sobą.
Ta płyta nosi tytuł "Galoop" - czy to dodatkowe "o" ma jakieś szczególne znaczenie?
Ania: Nie, nie ma to żadnego szczególnego znaczenia, każdy może sobie to tłumaczyć, jak chce.
Na okładce każdej płyty Brathanków pojawia się koń, albo nawet kilka koni. O co chodzi?
Janusz: Ten konik rzeczywiście pojawia się na naszych okładkach od samego początku. Na płycie "Ano" był to jeden czerwony konik. Na drugiej płycie trochę mu przybyło towarzystwa, również innych zwierzątek. Stwierdziliśmy, że tak powinno zostać, tym bardziej, że tytuł płyty "Galoop" bardzo pasuje do tego zwierzęcia i mamy nadzieję, że tym galopem, na tym koniu, w bardzo szybkim tempie pojedziemy do Unii Europejskiej, a być może dalej.
Większość utworów na nowej płycie to interpretacje piosenek ludowych. Skąd bierzecie te melodie? Macie jakąś płytotekę, czy chodzicie po góralskich weselach i nasłuchujecie?
Janusz: Mamy to szczęście, że spotkaliśmy na naszej drodze artystycznej Ferenca Sebö, który obdarował nas kilkutysięczną masą ludowych melodii węgierskich. Poza tym mamy jakieś swoje źródła, z których czerpiemy inspiracje. Mamy też własne kompozycje. Jeżeli chodzi o tematy ludowe, to opracowujemy je na swój własny sposób, aranżujemy, łączymy jeden z drugim, czasami dokomponowujemy do danej melodii coś swojego. Każdy utwór trzeba byłoby indywidualnie "przesiać przez sito".
Wasz zespół jest wyjątkowo liczny, ale może macie plany, aby jeszcze kogoś zaprosić do współpracy - czy to na płycie, czy na koncertach?
Janusz: Ma to już miejsce na tej płycie. Pojawia się tu m.in. Piotr Majerczyk, nasz przyjaciel z Zakopanego, który zaśpiewał w duecie z Anią i zagrał na skrzypcach w jednym utworze. Na co dzień jest liderem zespołu Siwy Dym. Jest też orkiestra dęta, w utworze "Niech żyje straż", jest chór męski, jest Sławek Berny, który gra na instrumentach perkusyjnych, Leszek Szczerba na saksofonie - muzycy na co dzień współpracujący z Grzesiem Turnauem.
Ale miałem na myśli gwiazdy większego formatu, np. duet Brathanki i Violetta Villas. Czy coś takiego wchodzi w grę?
Janusz: Jesteśmy otwarci na tego typu doświadczenia. W swej karierze mamy już takie połączenia. Kiedyś na festiwalu w Sopocie graliśmy z pewną Turczynką, której nazwiska w tej chwili nie pamiętam. Zagraliśmy jej utwór, a ona zaśpiewała naszą piosenkę. Na Węgrzech i w Polsce graliśmy wspólne koncerty z Ferencem Sebo.
Wspomniałeś, że macie zamiar wjechać galopem do Unii Europejskiej. Czy myślicie o tym, żeby te tradycyjne melodie - choć może nie wszystkie są rdzennie polskie - wylansować gdzieś na Zachodzie?
Janusz: Na pewno. Podejrzewam, że każdy zespół tego by sobie życzył. Próbowaliśmy nasze poprzednie projekty sprzedać na czeskim rynku. Z tego, co wiem, nasza płyta sprzedała się tam bardzo dobrze. Płytę "Galoop" chcielibyśmy przede wszystkim wypromować na naszym polskim rynku. Ale jeżeli tylko będzie taka możliwość i środki ku temu, by powiększyć to terytorium, to jak najbardziej jesteśmy za.
Jak długo jeszcze będzie istniał zespół Brathanki? Robicie np. jakieś plany 5-letnie?
Janusz: Nie, plany 5-letnie kojarzą mi się z komuną, kiedy zakładali sobie, że wybudują jakąś ulicę za 3 lata lub za 5. Tu nie można nic planować, życie pisze różne dziwne scenariusze, których się nie spodziewamy. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się stanie jutro, a co dopiero za 5 lat. Chcemy pracować, istnieć, komponować, nagrywać płyty, grać koncerty. Co się stanie z nimi, z naszą muzyką, z zespołem, trudno powiedzieć. Życzylibyśmy sobie, abyśmy przetrwali w tym składzie jak najdłużej.
Czy przewidujecie jaką większą trasę koncertową, promującą płytę "Galoop"?
Janusz: Tak, przewidujemy taką trasę. Chcielibyśmy, aby odbyła się tuż po Nowym Roku. O szczegółach będziemy informować - zainteresowanych zapraszamy na naszą stronę www.brathanki.com.pl.
Dziękuję za rozmowę.