"Bluesa nie da się grać dla pieniędzy"
Pochodząca z Białegostoku Formacja Fru swym występem na XX Festiwalu Rawa Blues od razu zaskarbiła sobie serca wszystkich fanów bluesa. Nie często bowiem można ujrzeć i usłyszeć amerykańskiego wokalistę śpiewającego utwór Tadeusza Nalepy. Nic więc dziwnego, że Katowice opuścili jako laureaci imprezy. W rok po tym sukcesie grupa pracuje nad swym debiutanckim albumem i na festiwalach pojawia się już głównie jako gwiazda. O przyszłości bluesa na świecie, jego polskiej odmianie i codziennym życiu Amerykanina w Polsce, z Seanem McMahonem, wokalistą Formacji Fru, rozmawiał Konrad Sikora.
W Polsce w ostatnim czasie odbyło się wiele festiwali bluesowych. Miałeś okazję w kilku uczestniczyć. Co możesz powiedzieć o ich poziomie?
Tak, od momentu zwycięstwa na Rawa Blues Festival gramy dość dużo koncertów i bierzemy udział w wielu festiwalach. Podobają mi się one. Gra na nich zawsze wiele zespołów i można się wspaniale bawić. To taki klasyczny model festiwalowy do którego byłem przyzwyczajony w Stanach i nie zauważam tu żadnej różnicy. O poziomie można mówić różnie, ale nie mnie oceniać grające na festiwalach zespoły. Ogólnie jednak jest on całkiem przyzwoity. Najbardziej podoba mi się zachowanie publiczności. W Polsce ludzie cieszą się muzyką. W Stanach jest podobnie, ale na festiwale tego typu przychodzi się z kocykiem i koszyczkiem z kanapkami...
No właśnie wspomniałeś o waszym sukcesie na zeszłorocznej Rawie. Jak bardzo wpłynął on na losy zespołu?
Bycie laureatem tego festiwalu to ogromny zaszczyt. W takiej sytuacji nie jest już się anonimowym zespołem grającym po klubach w Białymstoku. Teraz możemy czuć, że nasza praca została doceniona. Czujemy się dumni z tego sukcesu, ale wiemy, ze jeszcze czeka nas wiele pracy. Na pewno jednak jest to ogromny krok do przodu, oby więcej takich sukcesów.
Weszliście już do studia. Opowiedz coś o pracach nad debiutanckim albumem...
Tak, prace trwają już od jakiegoś czasu. Jednak nie jesteśmy do końca zadowoleni z efektów. Bardzo zależało nam, aby zachować tę atmosferę, która towarzyszy naszym koncertom i momentami chyba trochę przedobrzyliśmy. To nie jest łatwa sprawa, bo Formacja Fru to zespół typowo koncertowy i w studio trochę się gubimy. Poza tym brakuje nam trochę cierpliwości i bardzo szybko się zniechęcaliśmy i denerwowaliśmy. Na nasze szczęście materiał, który nagraliśmy, został całkowicie schrzaniony przez pracowników studia i musimy całą pracę rozpocząć od nowa. Straciliśmy dużo czasu i pieniędzy, ale jesteśmy juz teraz mądrzejsi i tym razem powinno być znacznie lepiej.
Nie myśleliście więc, aby wydać na początku płytę koncertową? W bluesowym świecie to rzecz dość często spotykana...
Tak, myśleliśmy o tym i wiele wskazuje na to, że tak właśnie się stanie. Na razie jednak upieramy się przy płycie studyjnej. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy.
A jak przedstawia się sprawa materiału? Macie zamiar umieścić na płycie jakieś covery?
Dotychczas wszystkie kompozycje, które nagraliśmy, były naszymi autorskimi. Covery gramy głównie na koncertach, bo tak jest najlepiej. Kochamy bluesa i jesteśmy świadomi tego, że istnieje tyle genialnych kawałków autorstwa innych artystów. Dlaczego nie mielibyśmy czasami zagrać jakiegoś utworu Muddy'ego Watersa albo Juniora Wellsa? Dobrze zagrany cover nikomu nie przynosi wstydu. Trzeba jednak włożyć w to serce.
To jednak jest problem w przypadku przeglądów konkursowych. Czy nie uważasz, że w konkursach zespoły powinny prezentować wyłącznie swoje kompozycje?
Tak, to powinno być podstawą. Granie coverów to w sumie nic złego, każdy to robi, a blues jest taką muzyką, że jest to wręcz nagminne. Jeśli jednak chodzi o konkursy, to powinny być jakieś ograniczenia w tym względzie. Ile razy można w ciągu dnia usłyszeć choćby "Sweet Home Chicago". Skoro konkurs ma odkrywać talenty, to powinno się je wyszukiwać słuchając tego, co mają do powiedzenia w muzyce, a nie jak wykonują utwory innych
Jak odnosisz siê do bluesa w Polskim wykonaniu. Czy można powiedzieć, że Polacy grają tradycyjnego bluesa?
W Polskiej odmianie bluesa zdecydowanie przeważa blues z dużą domieszką rocka. Ale tak jest wszędzie. Blues grany obecnie, nawet w Stanach nie jest już tym bluesem z lat 60. i nigdy już chyba nie będzie. Zmieniają się czasy i wszystko się zmienia. Kiedy byłem nastolatkiem i spędzałem większość czasu w klubach, słyszałem wszystkie gwiazdy w Chicago i wiedziałem, że to już nie jest to, że oni nie będą już grali tak jak grali 20 czy 30 lat temu. To wcale nie jest zarzut, bo nie uważam, że prawdziwy blues był tylko w latach 60 i 70. Ludzie grają to, co czują i widocznie teraz czują się właśnie tak, że chcą wplątywać w bluesa dużo rocka. Oczywiście jest wielu konserwatystów i ja chyba też do nich należę, ale w pełni akceptuję to, co dzieje się z bluesem obecnie i z chęcią słucham nowych produkcji.
To gdzie blues teraz zmierza?
Mogę być pewien, że na pewno nie doczekamy się romansu bluesa z elektroniką. Moby próbował takich połączeń, ale na dłuższą metę to jest niemożliwe. Blues zawsze był muzyką, którą słuchali nieliczni. To jest muzyka dla tych, którzy wymagają czegoś więcej niż rytmu. Fakt, że w tym roku Chicago Blues Festival miał największą frekwencje w swej historii, oznacza, że ta muzyka nie schodzi do podziemia. Blues wciąż żyje. O żywotności bluesa decydują fani. Muzycy mogą zmieniać gatunki, eksperymentować, ale fani zawsze będą tkwić przy tym, co ich fascynuje.
Tak, ale podobno ta publicznoœæ była w 95 procentach biała. Czy to nie oznacza także, iż blues nie jest już muzyką jednoznacznie kojarzącą się z czarnoskórymi muzykami grającymi dla czarnoskórej publiczności?
Taka sytuacja ma miejsce już w sumie od końca lat 50. Uważam, że wielu Afro-amerykanów przestało słuchać bluesa, bo kojarzy im się z ciężkimi chwilami i przykrymi sprawami. Oni chcą zapomnieć o tych aktach rasizmu na południu Stanów, nie chcą pamiętać o dyskryminacji i prześladowaniu przez policję - szukają czegoś nowego. Nic więc dziwnego, że blues to obecnie muzyka białych ludzi, chociaż nadal istnieje wielu czarnoskórych wspaniałych artystów.
Tak, ale oni mają po 50, 60 lat...
Tak to prawda. Chcę jednak wierzyć, że znajdą się ci, którzy ich zastąpią. W szkołach w Chicago wprowadzono naukę grania bluesa i to jest szansa. Na pewno zawsze będą jacyś czarnoskórzy bluesmani, ale nigdy nie będzie ich już tylu co kilkadziesiąt lat temu.
Może to efekt tego, że wszystko na tym świecie ulega komercjalizacji?
Może, ale blues to nie jest komercyjna muzyka. Jeśli grasz bluesa, to twoje piosenki na pewno nie będą wykorzystane w reklamie podpasek, ani nie będą powerplay'em w żadnej z komercyjnych stacji radiowych. Co prawda, aby wyżyć z muzyki, trzeba dbać o to, aby sprzedawały się płyty. Nie wierzę jednak, że blues się skomercjalizuje. Nie ma na to szans. Jeśli ktoś kocha bluesa, będzie go grał tak czy inaczej, a jeśli ktoś spróbuje to zrobić dla pieniędzy, to bardzo szybko popłynie. Bluesa nie da się grać dla pieniędzy. Do takich celów polecam rap, albo nu-metal albo założenie boysbandu. Poza tym w bluesie nie musisz sobie powiększać cycków albo robić kolejnych tatuaży. To chyba jedyny gatunek muzyczny, w którym im stajesz się starszy i brzydki, to tym bardziej cię kochają i szanują.
Powiedz, czy ciężko ci się żyje w Polsce? Białystok i Chicago to dwa zupełnie różne miasta...
Przede wszystkim brakuje mi rodziny. Tęsknię za swymi rodzicami. Do Polski trafiłem przez przypadek. Przez rok mieszkałem w Hiszpanii i któregoś dnia zdecydowałem się stamtąd wynieść. Los rzucił mnie do Anglii. Tam też szybko skończyły mi się pieniądze i dostałem propozycję, aby uczyć w Polsce angielskiego. Pomyślałem sobie, czemu nie? Poznałem tu wspaniałą dziewczynę, mam świetnych kumpli w zespole i w sumie nie jest tak źle. To już prawie trzy lata i jakoś żyję.
A z artystycznego punktu widzenia? Czy w Polsce równie łatwo jest być muzykiem?
W tej kwestii jest największa różnica. Wydać płytę bluesową w Polsce - to potrafią tylko nieliczni, a sprawić, żeby odniosła sukces - tego nie potrafi chyba nikt. Poza tym ludzie nie mają pieniędzy na płyty. Europa jest droga i nie dziwię się, że ludzie wolą wyjść na miasto ze znajomymi kilka razy w miesiącu niż kupić płytę. W Stanach wszystko jest o wiele łatwiejsze. Tam codziennie są setki koncertów i wchodzi się na nie za klika dolarów. W Polsce za bilet często trzeba sporo zapłacić i to już odstrasza ludzi. Ogólnie więc sytuacja jest znacznie cięższa. Poza tym w Polsce jest mało klubów, gdzie można grać bluesa i to chyba jest największa bolączka.
Czy jako nauczyciel przekonujesz nastolatków do bluesa?
Zdarzyło mi się parę razy. Ale blues nie jest zbyt przydatny w nauce angielskiego, mnogość akcentów i dialektów może przyprawić o ból głowy, a nie pomóc w nauce angielskiego.
Swego czasu powiedziałeś, że miałeś wizję i że według niej Polska ma stać się bluesową stolicą Europy. Wierzysz, że to nadal jest możliwe?
Tak! Zobacz ile festiwali bluesowych odbywa się w Polsce co roku i stale ich przybywa. Tutaj ludzie naprawdę kochają tę muzykę i nie można tego zaprzepaścić. Takiej publiczności nie ma chyba nigdzie w Europie. Aby jednak tego dokonać trzeba działać wspólnie. bardzo często zauważam, że pomiędzy zespołami jest rywalizacja i wytwarzają się jakieś animozje. To trzeba zwalczać. Jeśli będziemy działać razem na pewno uda nam się zrealizować tą wizję.
Dziękuję za rozmowę.
(Zdjęcia: Konrad Sikora & Piotr Pawelec)