Reklama

"Amok to moje życie"

"Manifiesto de Blasfemia", drugi album Stillborn - wydany pod koniec września 2007 roku - potwierdza nie tylko rosnące możliwości Morderców z Mielca, ale i utwierdza w przekonaniu, że polska scena metalowa nadal ma w sobie olbrzymi potencjał. Warto w tym miejscu zastanowić się, czy silna pozycja Polaków w dziedzinie ekstremalnych dźwięków, o której huczy pół świata, jest - przy całym szacunku - tylko zasługą Vadera i Behemoth?

Na to i wiele innych pytań Bartosz Donarski próbował znaleźć odpowiedź w rozmowie z Killerem, grającym na gitarze wokalistą i liderem deathmetalowego Stillborn.

Po dwu latach od wydania debiutu przypominacie się drugą płytą. Przez ten czas sporo się w waszym obozie pozmieniało. Są nowi ludzie. Jak czytam "słabe ogniwa" zostały odcięte. Wyjaśnij nam wszystkim, jak do tego doszło i na czym dziś stoimy?

Witam! Niektóre zostały odcięte, a niektóre same odpadły, jak suche gałęzie. Stillborn to jedna z nielicznych rzeczy, która nadaje sens mojemu życiu i jeśli ktoś nie jest w stanie w pełni się w to zaangażować lub nie pasuje mentalnie, co często wychodzi w tzw. praniu, to naturalną koleją rzeczy musi odejść.

Reklama

Na czym dziś stoimy? Jak zwykle jestem w pełni przekonany, że wreszcie mam wokół siebie ludzi, z którymi rozj****** jeszcze niejednym materiałem. Ogólnie rzecz ujmując czuję wreszcie pełną moc składu Stillborn.

Czy przy tych wszystkich roszadach personalnych powstawanie muzyki sprawia większą trudność? A może nie ma to tak naprawdę znaczenia, no bo czy przy tak częstych zmianach może być mowa o w pełni kolektywnym działaniu? Kto odpowiada za muzykę?

Co do pierwszej części pytania, odpowiem i tak i nie. Jeśli chodzi o samo tworzenie, to te zmiany nie mają większego wpływu, bo i tak co jakiś czas powstają nowe pomysły w mojej głowie i muszę je wyrzygać.

Natomiast zmiany te mają istotny wpływ na ostateczny kształt płyty, czas i częstość realizacji pomysłów. Rzecz jest niesamowicie prosta - im więcej zaangażowanych ludzi, tym więcej tworów przeróżnej maści, więcej emocji i różnych wbrew pozorom punktów widzenia. Do tej pory za dźwięki byłem odpowiedzialny ja, ale po dojściu nowego gitarzysty Ikaroza, wiele się zmieniło. Nadał on niesamowitej świeżości i mnóstwo nowych rozwiązań.

Przyznać jednak muszę, że lekko nie było, żarliśmy się miedzy sobą jak wściekłe psy przy tworzeniu nowych numerów. Jednak zarówno ja, jak i on czujemy się w pełni spełnieni w tym co zrobiliśmy i co robimy nadal.

Z góry przepraszam za mocny banał, ale prawda jest jedna - "Manifiesto de Blasfemia" to zdecydowanie dojrzalszy muzycznie materiał od swojego poprzednika. Znacznie lepiej kontrolujecie na nim wściekłość generowanych przez was dźwięków. Innymi słowy, ten album jest znacznie bardziej wyrafinowany. Jak to wygląda z waszej perspektywy?

Ten album, tak jak nabąknąłem wcześniej to efekt finalny niesamowitych spięć, między mną, a Ikarozem i jeśli ktokolwiek nadał kontrolę tej agresji, to nasz nowy perkusista August, znany również ze swojego macierzystego Deception. Owa dojrzałość muzyczna wynika z właściwego wreszcie doboru ludzi w składzie, jak i z naszej emocjonalnej dojrzałości. Poza tym chcąc realizować swoje pomysły trzeba również niestety podszkolić się i technicznie.

Po prostu doszliśmy naturalną drogą rozwoju do takiego punktu, gdzie trzeba umieć troszkę więcej niż do tej pory, aby w pełni zrealizować to, co siedzi w naszych głowach. Ikaroz, August i Ataman to ludzie żyjący na co dzień dźwiękiem w bardzo intensywny sposób i bardzo dużo się od nich nauczyłem.

Nadal nie spuszczacie z tonu. "Manifiesto de Blasfemia" uderza z potworną agresją, ogromną siłą. Ten efekt frontalnego ataku na słuchacza to już wręcz wasz znak firmowy. Każdy, kto włącza muzykę Stillborn powinien mocno się trzymać. Skąd w was tyle amoku?

Jest mi niesamowicie miło, powiedziałbym wręcz kur***** przyjemnie, że to zauważyłeś. Każdy z nas jest na co dzień, że tak powiem, dosyć impulsywny na swój sposób, ja ponoć uchodzę za choleryka plującego jadem, więc oczywiste jest przełożenie tego na dźwięki.

Pamiętajmy o tym, że gramy metal śmierci i autentycznej agresji do otaczających nas rzeczy. Jest to jeden z nielicznych środków ekspresji pozwalających nam na morderstwo bez krwi. Jestem przekonany, że jeśli wypalę się z agresji to przestanę grać metal. Amok to moje życie. Ot cała filozofia.

Przy okazji naszej poprzedniej rozmowy mówiłeś o tym, że metalowi muzycy stali się technicznymi instrumentalistami, tracąc gdzieś po drodze spontaniczność. Na "Manifiesto de Blasfemia" tej spontaniczności nie brakuje, jednak przyznasz chyba, że jest to materiał całkiem zaawansowany wykonawczo, muzycznie. Zatem, jak to w końcu jest? A może chodzi o zachowanie właściwej równowagi?

Myślę, że w tym przypadku zachowanie równowagi to dobre określenie, ze wskazaniem jednak na mocny przekaz emocji, bez tego nic nie ma sensu. Ja nigdy nie będę miał odwagi określenia siebie mianem muzyka i nie chodzi mi tu o jakieś głupie szczenięce przekomarzanie się.

Na płycie słyszysz nas, stojących obok ciebie i wydzierających się do bólu. Techniczne umiejętności mają jedynie pomóc w przekazie tego ładunku, a nie być priorytetem. Ilu jest muzyków na świecie, którym nie byłbym godny nawet gitary wyczyścić, jeśli chodzi o mój poziom gry, a jednak ci muzycy są najczęściej najemnikami do przeróżnych gównianych, nudnych papek.

Sztuka ogólnie rozumiana polega na wyrażeniu siebie, a nie na popisówce technicznych umiejętności. No fajnie jest popatrzeć na wymiatających kolesi, ale co dalej? (śmiech). Tak, przyznaję się do owego "zaawansowania muzycznego" "Manifiesto...", lecz sam zwróciłeś uwagę na ładunek agresji, a potem dopiero jego techniczną realizację, więc jest to kolejny dowód na to co napisałem wcześniej.

Z innej beczki, a raczej butli... Czy prawdą jest, że Stillborn to rzeczywiście tak imprezowa jednostka? Po podziemiu krążą już opowieści, jak to na koncercie szukaliście basu, który - bezczelnie - leżał sobie spokojnie na scenie... Sporo jest takich akcji?

(Śmiech) Nie powiem, alkohol to jeden z piękniejszych narkotyków jak dla mnie, że zacytuję serialową postać: "Za każdym razem jest niby tak samo, a jednak w szczegółach troszkę inaczej". Alkohol niestety towarzyszy nam od początku istnienia Stillborn i jest to czasami problem.

Po jednym z naszych gigów wyrzucono organizatora ze staszowskiego domu kultury (Hail Piotr!), a na jednym z ostatnich przyjechała karetka, ale z tym już koniec, pijemy tylko po i w czasie koncertów, już nigdy przed!

Było kilka przej******* i kilka zabawnych akcji, ale jak zwykle nie lubię ich opisywać, wolę je przeżywać. Nie czuję dumy z ilości wypitego alkoholu i nie przeżywam tego potem przez pół roku (w stylu) "ale daliśmy czadu". Po prostu ze względu na nasze uwarunkowania psychiczne lubimy się dobrze zrobić. Piękne jest uczucie, gdy już jesteś nawalony jak bela i wiesz, że kolejna butla już nie zmieni twojego stanu, ale jak cham dalej wlewasz w siebie, bo lubisz niekończącą się przygodę.

Pierwszy album rejestrowaliście w "Hertzu", z którego dość nietypowo, jak na to miejsce, wynieście bardzo wulgarne, brudne brzmienie. Tym razem nagrywaliście w bliżej mi nie znanym studiu "Kwart", z którego z kolei wydobyliście bardziej klarowne, czystsze dźwięki. Jak mógłbyś to wytłumaczyć?

Wytłumaczenie jest proste. Jest dużo ciekawych aranżacji zarówno gitarowych, jak i wokalnych, a przede wszystkim perkusyjnych. Metal na tej płycie jest niesamowicie gęsty i trzeba było dodać minimum klarowności, aby nie powstała niezrozumiała ściana dźwięku. Z tą czystością dźwięku to nie było jakoś specjalnie planowane, wyszło w sumie samo z siebie podczas realizacji nagrań. Uważam, że wszystko ładnie się zgrywa i nie przesadzajmy - Cynic to to nie jest.

Wydaliście dopiero drugi album, ale gracie lepiej i ciekawiej od większości death- i blackmetalowych zespołów z innych krajów, którymi z braku laku zachwycają się zachodnie firmy. Nie sądzisz, że to właśnie takie formacje jak Stillborn, Bloodthirst, Revelation Of Doom, że wymienię tylko podopiecznych Pagan, stanowią o sile polskiej sceny? Gdybyśmy mieli wciąż tylko Vadera czy Behemoth, wątpię, by polski ekstremalny metal był tym, czym dziś jest - potęgą.

Hmm... Ja to widzę tak - róbmy swoje i nie rozglądajmy się na boki. Mówcie co chcecie, ale Vader i Behemoth na dzisiejszy dzień to już rodzaj zawodowstwa i nie określam tego negatywnie. Mają swoją bardzo dużą grupę fanów na świecie, pokazują się w telewizji, w coraz większej ilości przekazów medialnych tak naprawdę niezwiązanych z metalem, są dostępni, że tak powiem dla "normalnych ludzi" i OK.

Ja nad czymś takim nigdy się nie zastawiałem, ani nie planowałem. Jestem przedstawicielem kultury śmierci, jak to ładnie określają moralnie czyściutcy biskupi, i moje miejsce jest w podziemiu. Jak się okazuje, to podziemie ma także wielką ilość oddanych maniaków na całym świecie. Każdy zna swoje miejsce, każdy lgnie do tego z czym czuje się związany duchowo. A to czy polski metal jest potęgą niech ocenią właśnie ci ludzie.

Tytuł "Manifiesto de Blasfemia" sugeruje pewien koncept płyty, ogólne przesłanie, rzeczony manifest. Dobrze to rozumiem? To pewna całość?

Tak jest! Nic dodać, nic ująć.

Ostatnio dość głośno było o tzw. "czarnej liście" zakazanych zespołów, przygotowanej przez grono "ekspertów" pod przewodnictwem Ryszarda Nowaka. Generalnie rzecz biorąc była z tym kupa śmiechu, ale czy nie jest to też nieco groźne?

No, jesteśmy na niej. Jest to po części zabawne, że taki ogrom społeczeństwa, jakim jest ponoć 97 procent katolików, ma czuć zagrożenie ze strony kilkuset ludzi tak naprawdę zamkniętych we własnym świecie, aczkolwiek cieszy mnie jego pseudopraca, bo chłop wreszcie zwróci uwagę na to, że nie każdy w tym kraju uważa chrześcijaństwo za "wiarę ojców" i "korzeń europejskości".

Pan ten poczytałby podstawy historii naszego kontynentu to by się dowiedział, że ta afrykańska religia nie została tutaj przyjęta z otwartymi ramionami. Poza tym, ja mam pytanie, dlaczego na przykład mnie i kilku starszych ode mnie gości nie zaproszono do grona fachowców pomagających w rozszyfrowaniu temu Panu metalowej sceny? Chłopie dajesz skrzynę browa, środki finansowe na badanie dokonań satanistycznych kapel i ci sami zrobimy listę i nie będzie na niej gaf typu Myslovitz (śmiech).

Czy groźne? Hmm, na pewno pomocne w promocji, a jak będzie naprawdę groźne, to mamy na szczęście otwarte granice i możliwość wyjazdu np. do Skandynawii.

Na początku listopada wybieracie się w trasę po Polsce w towarzystwie kolegów z Azarath i Deception. W poszczególnych miastach pojawią się też inni złoczyńcy, jak Anima Damnata czy Bloodthirst. Muszę przyznać, że skład "Legions Of Death - Attack 2007" przeraża. Tak ekstremalnej trasy dawno w Polsce nie było. Piekło. Jak nastroje przed wyjazdem?

Ekstremalna podnieta i radocha z możliwości podzielenia się naszymi dźwiękami z maniakami metalu!

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na koncertach!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: życia | śmiech | Behemoth | metal
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama