Zespół The Who planuje zakończyć działalność? "Jak koniec pewnej ery"
The Who to jeden z najwybitniejszych i najbardziej cenionych zespołów rockowych wszech czasów. Wiadomo już od jakiegoś czasu, że nie doczekamy się raczej albumy z premierowymi kompozycjami grupy. Muzycy jednak wciąż byli głodni koncertów, ale po zakończonej w sierpniu tego roku trasie nie wygląda na to, by mieli jeszcze raz wyruszyć w trasę. Swoje trzy grosze dorzucił właśnie Pete Townshend, który obawia się, że nadszedł koniec ich działalności.
Grupa The Who zasłynęła debiutanckim albumem "My Generation" w 1965 roku. Na przestrzeni dekad wydali aż 12 płyt, a swój ostatni dotąd studyjny krążek "Who" zaprezentowali w 2019 roku. W oryginalnym składzie The Who występowali Roger Daltrey, Pete Townshend, Keith Moon (zmarły w 1978 roku), a u ich boku John Entwistle, który zmarł na zawał serca w 2002 roku.
Jakiś czas temu wokalista zespołu stwierdził, że "Who" to ostatni krążek w dorobku słynnego zespołu. "Jaki jest tego sens? Jaki jest sens płyt? Wydaliśmy cztery lata temu album i nic nie zdziałał. To świetna płyta, ale nie ma już zainteresowania naszą nową muzyką. Ludzie chcą słyszeć stare hity. Nie wiem dlaczego, ale takie są fakty" - mówił w marcu tego roku w rozmowie z "NME" frontman.
Po zakończeniu w sierpniu tego roku krótkiej trasy koncertowej nie pojawił się żaden plan, co dalej z działalnością legendy rocka. Światło na przyszłość grupy rzucił teraz Townshend, który zapowiada spotkanie z Daltreyem w celu ustalenia, co dalej. "Myślę, że nadszedł czas, aby Roger i ja poszliśmy na lunch i porozmawialiśmy o tym, co dalej" - mówi gitarzysta w rozmowie z "Record Collector". "Mimo że [ostatni przystanek letniej trasy] nie powinien być odbierany jako koniec czegokolwiek, to odczuwa się go jak koniec pewnej ery" - wyznał.
Nie jest tajemnicą, że Pete Townshend nigdy nie lubił tras koncertowych, Roger Daltrey natomiast ma dość nagrywania płyt. Nieco nadziei na wspólne, być może ostatnie występy założonego w 1964 roku zespołu, dają słowa gitarzysty, który ostatnio polubił występować przed publiką. "Nigdy tak naprawdę nie lubiłem jeździć w trasy koncertowe, ale podczas tych kilku ostatnich - trasy po Wielkiej Brytanii, koncertów w Europie i amerykańskiej trasy koncertowej [w 2022 r. - przyp.] - przyznaję, że zacząłem odczuwać prawdziwe spełnienie" - stwierdził. "Czuję się bardzo szczęśliwy, że wciąż to robię w moim wieku, że wciąż mogę występować" - dodał Townshend.
Nie wiadomo więc, w jaki sposób udałoby się połączyć wizje obu muzyków. "To naprawdę kwestia tego, co jest wykonalne, co byłoby opłacalne, co byłoby zabawne?" - zastanawia się. "Napisałem więc do Rogera i powiedziałem: 'Chodź, porozmawiajmy i zobaczmy, co z tego wyjdzie'" - zdradził.
W 2013 roku zespół ogłosił trasę z okazji 50-lecia istnienia. Wówczas ogłaszano, że będą to ich ostatnie koncerty - sporo mówiło się o pierwszym występie w Polsce. "Wciąż są miejsca, w których nie graliśmy. Dobrze byłoby pojechać do Europy Wschodniej i innych miejsc, w których nie słyszeli na żywo naszych starych przebojów" - mówił wówczas Townshend dla "Evening Standard".
Nic z tych planów nie wyszło, co oznacza, że słynna grupa prawdopodobnie nigdy już nie zagra dla polskiej publiczności.
Tymczasem Pete Townshend nie ma zamiaru marnować czasu i spoczywać na laurach. Jak wyznał kilka tygodni temu, wciąż pracuje nad nowymi kompozycjami - choćby nawet nie miały zostać wydane pod szyldem zespołu, który współtworzy przez całe życie. 78-letni gitarzysta zamknął się w studiu, by nagrywać ścieżkę dźwiękową obrazującą swoją powieść "The Age of Anxiety". Ta wkrótce zamieni się w całościowy materiał, z którego powstanie opera.
"Wciąż opracowuję ścieżkę dźwiękową i nagrywam muzykę. Pracuję również nad filmem dokumentalnym o projekcie, od jego powstania w 2007 roku do dziś. Prawdopodobnie za dwa lata go ukończę, a wtedy mam nadzieję wystawić go z pełną operą i obsadą gościnnych śpiewaków" - mówił w rozmowie z "The Sun".
Warto przypomnieć, że Townshend w przeszłości współtworzył już kultowe rock opery - "Tommy" (1969) oraz "Quadrophenia" (1973). Z pewnością liczy na to, że opowieść "o wieku niepewności" także pozwoli zyskać podobne miano.
Tymczasem Roger Daltrey zaangażował się w stworzenie filmu o perkusiście The Who, Keithie Moonie. Wokaliście zależy na tym, by pokazać koloryt charakteru zmarłego w 1978 roku przyjaciela. "Napisałem scenariusz filmowy o jego życiu, ponieważ nigdy w życiu nie spotkałem nikogo podobnego do Keitha. Był najzabawniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałem" - wyjawił Daltrey.
Moon uznawany jest za jednego z najwybitniejszych perkusistów w historii rocka. "Nie potrafił kontrolować swojego talentu. Gdybyś próbował nakręcić film i zapytałbyś go: "Czy mógłbyś to zrobić jeszcze raz?", odpowiedziałby: 'Nie'. Nie mógł zrobić tego ponownie. Wszystko u niego było biegunowo przeciwne. Tak, był niesamowicie wadliwy, przeżył niebywałe tragedie w swoim życiu. Ale każdy, kto go znał, kto go spotkał, kochał go" - dodawał 79-letni wokalista.
Czytaj też:
Sylwestrowa Moc Przebojów w Polsacie. Ogłoszono zagraniczną gwiazdę!