Wciąż czuje obecność zmarłego przyjaciela. "Co by o tym pomyślał?"
Oprac.: Mateusz Kamiński
W nowym podcaście "A Life in Lyric" Paul McCartney opowiada o swoich najsłynniejszych tekstach. Tym razem zdradził, że wciąż czuje wokół siebie zmarłego przed ponad czterdziestoma laty Johna Lennona, który "pomaga mu" decydować, czy tekst jest dobry.
Paul McCartney i John Lennon przez kilkanaście lat stanowili duet kompozytorski i tekściarski, uważa się ich za jedną z najlepszych "spółek" w historii muzyki popularnej. Pomimo że Lennon nie żyje od prawie 43 lat, to Macca wciąż bierze sobie do serca jego rady sprzed wielu dekad.
W podcaście "A Life in Lyric" wyznał, że nadal zdarza mu się porzucać pewne wersy - te, które John Lennon uznałby za "zbyt ckliwe". Niezwykły talent i chemia, jaka istniała między artystami, zaowocowały dziesiątkami przebojów jak "Hey Jude", "She Loves You", "A Hard Day's Night" czy "Let It Be".
Od dekad McCartney występuje solo, lecz wciąż pamięta słowa dawnego przyjaciela, który w tekstach wolał uderzać prosto z mostu. Czasami zdarzało się, że krytykował Paula za zbytnio polukrowane kompozycje. Dlatego kiedy nie ma przekonania, że dany wers spodobałby się Lennonowi, to jest pewien, że musi go wyrzucić. "Często odnoszę się do tego... 'Co John by o tym pomyślał?'. Pomyślałby, że to zbyt ckliwe, więc to zmienię" - mówi w audycji.
Przyznaje też, że kiedy tworzyli razem, to było mu o wiele prościej. Na przestrzeni lat nie znalazł jednak drugiego tak wspaniałego kompana, jak Lennon. "Pisanie z Johnem było o wiele łatwiejsze [niż teraz], ponieważ pracowały dwa umysły. Ta interakcja była cudowna. [Teraz] tak bardzo brakuje tego przeciwstawnego elementu. Muszę to robić sam" - przyznał.
W tej samej rozmowie Paul McCartney wspomniał także, dlaczego Lennon był zamkniętą osobą, która chowała się za uszczypliwościami wobec innych. "John bardzo strzegł dostępu do siebie. Stąd wziął się cały jego dowcip. (...) Miał bardzo trudne wychowanie - jego ojciec opuścił dom, jego wujek zmarł, a jego matka została zabita - potrafił być bardzo sarkastyczny" - tłumaczy 81-letni muzyk.
Obu chłopców połączyło zapewne to, że bardzo wcześnie stracili matkę. "Wszyscy potrafiliśmy [być sarkastyczni], to był mój sposób na radzenie sobie ze śmiercią matki. Często pojawiały się bardzo dowcipne docinki. Nie zawsze było to odtrącenie, ale zawsze była to bardzo szybka odpowiedź, a on się do tego wyszkolił" - wspomina McCartney. "To była jedna z pociągających rzeczy w nim. Pamiętam, jak powiedział mi: 'Paul, martwię się, jak ludzie będą mnie pamiętać, kiedy umrę'" - dodaje.