Top of the Top Sopot Festival. Dzień pierwszy. Relacja
19 sierpnia o 20:00 rozpoczął się Top of the Top Sopot Festival. Zapraszamy do śledzenia naszej relacji z pierwszego dnia tej imprezy.
Pierwszy dzień festiwalu Top of the Top odbywa się pod hasłem "Gorączka sopockiej nocy".
Już o 19:30 w TVN mogliśmy zobaczyć pierwsze przebitki z sopockiej sceny, zapowiedzi muzyków, to jak publiczność powoli zajmuje miejsca na widowni, a także kiepską nadmorską pogodę.
Już od początku widać lekkie zamieszanie w ramówce stacji - strona TVN zapowiada początek transmisji o 19:30, Fakty na 20:00, a plansze emitowane w przerwach reklamowych na 19:55.
Marcin Prokop powitał wszystkich o 19:55 z... sopockiego mola. Tu zgromadził się tłum fanów, którzy nie weszli do Opery Leśnej. Prokop z L.U.C.-em wyruszyli piechotą na miejsce festiwalu, gdzie oczekuje ich Dorota Wellman.
Konferansjerka w gustownej sukni rozpoczęła festiwal dość dziwnie, bo zapowiadając kolejne dni festiwalu. Publiczność chyba nie do końca poczuła od początku flow, gdyż Wellman zwróciła się do zgromadzonych dość ostrym "Czy wy w ogóle żyjecie?".
Zaraz potem na scenę wkroczył zespół Kwiat Jabłoni. Skądinąd fajny kawałek "Od nowa", z przyjemną sekcją dęciaków, dopiero jednak rozgrzewa publiczność, która - niestety póki co - jest lekko ospała. Następnie duet przeszedł do piosenki "Poproszę więcej siebie". Na telebimach unoszą się ogromne bańki mydlane i choć Kwiat Jabłoni gra bardzo przyjemnie, nie można powiedzieć, aby pierwszy dzień Top of the Top rozpoczął się z przytupem. Po zaledwie kilku minutach duet podziękował publiczności. Dorota Wellman tymczasem wciąż czeka na Marcina Prokopa.
Następnie na scenę wchodzi zespół Enej. Piosenka "Lili" w końcu poderwała wiele osób z publiczności na nogi.
Gawliński fałszuje w swoim największym przeboju
"Jeśli Marcin Prokop nie pojawi się w ciągu minuty, to poproszę o ogłoszenie konkursu na nowego prowadzącego" - zapowiedziała Wellman. Po czym zeszła do publiczności, żeby zebrać "składkowe". Kolejni pytani o zrzutkę chyba nie do końca złapali o co w zasadzie chodzi i wyszło dziwnie i drętwo.
Po tej dziwnej scenie rozpoczął się występ Wilków z Robertem Gawlińskim i jego synem. Rozpoczęli od piosenki "Love story", później zaś poszedł wielki hit "Na zawsze i na wieczność", w któym Robert Gawliński ewidentnie nie radził sobie z wyciąganiem w refrenie. Być może dlatego drugi refren zaśpiewała już sama publiczność. Kończył już łąmiącym się głosem.
Nastęnie Wilki zagrały słynne "Urke". Z głosem Gawlińskiego dzieje się ewidentnie coś złego. Zachrypł, zaskrzeczał się. Być może to kwestia niedyspozycji strun głosowych. Szczęśliwie publiczność zgromadzona w Operze Leśnej zna tekst refrenu i może śpiewać sama.
"Zdecydowanie lepiej, gdy Sopot odwiedziają wilki, a nie dziki" - zażartowała Dorota Wellman. W końcu na imprezę dotarł też Marcin Prokop.
O 20:30 zabrzmiał "Manifest" L.U.C.a i Bovskiej przy akompaniamęcie orkiestry dętej. A następnie evergreen zespołu Village People "YMCA", który wykonali Nick Sinckler oraz Kaeyra. Po lekko chaotycznym występie nastąpiła przerwa, po niej na scenie zjawi się Lady Pank.
Kultowy zespół zaczął z od razu od "Mniej niż zero". Zaraz po nim kolejny hit "Na co komu dziś". Publiczność w Operze Leśnej wstała z miejsce i śpiewała wraz z Januszem Panasewiczem. Trzeci w kolejności wielki hit Lady Pank "Tacy sami" w końcu przyniósł też większego "kopa" w występie tej zasłużonej i przecież mającej już swoje lata grupy. Po chwili przyszedł też czas na absolutnie niezbędny na każdej szkolnej dyskotece "przytulacz", czyli "Zawsze tam, gdzie ty".
Sopocka publiczność wyjęła tłumnie telefony i zapaliła latarki. Wszyscy też śpiewają z Panasewiczem całość refrenu. Niewątpliwie czuć nostalgię.
Po kilku zdaniach od Prokopa i Wellman na scenie pojawiła się Sarsa i Kępiński >|
O 21:30 przyszedł czas na zapowiedziany przez Marcina Prokopa występ Lanberry i Bovskiej. Lanberry zjawiła się w otoczeniu grupy odzianych na czarno tancerzy, co w końcu jest pierwszym naprawdę żywym i widowiskowym występem tego wieczoru. "Co ja robię tu" wokalistka zaśpiewała z mocą i przytupem. Następnie do ubranej na czarno Lanberry dołączyła ubrana w różową sukienkę Bovska. Dziewczyny zaśpiewały "Stare piosenki". Czy jednak czuć dziś pomiędzy nimi mocną chemię? To kwestia sporna.
Doskonała Kayah z wyśmienitej płyty
Po przerwie publiczność powitała Kayah, Bum Bum Orkiestra i Fiś Banda wykonując "Sto lat młodej parze" ze wspaniałej płyty Kayah nagranej "sto lat tamu" z Bregoviciem. Następnie sięgnęła po kolejny wielki przebój z tej samej płyty - wzruszającą "Kiedyś byłam różą". Kayah natychmiast oczarowała publiczność, rytmicznie uderzając w tamburyn, a towarzysząca jej sekcja dęta rozbujała rozmarzoną publiczność.
Następnie wokalistka, uderzając w ogromny bęben stojący przy niej, odśpiewała piękną balladę "Nie ma, nie ma Ciebie". Po niej przedstawiła wszystkich towarzyszących jej artystów i przeszła do skocznego "Prawy do lewego" - do tego w wyjątkowo zabawnej, festiwalowej aranżacji, której nie słyszmy na kultowej płycie.
Po krótkim komentarzu Marcina Prokopa sopocka scena powitała zespół Wanda i Banda z utworem "Nie będę Julią". Wanda Kwietniewska włosy farbowała prawdopodobnie w tym samym salonie, co Sarsa, gdyż obie panie zaprezentowały to samo połączenie kolorystyczne.
"My nie jesteśmy od remiksów, my jesteśmy od łojenia na gitarach" - zapowiedziała Wanda i zespół przeszedł do swojego "Hi Fi".
Wiktor Dyduła ze swoimi charakterystycznymi wąsami rozpoczął swój występ od "Koła Fortuny", równocześnie zagadując do publiczności. "Tam słońce, gdzie my" było jego kolejną propozycją. Spokojne rytmy trochę uspokoiły, a może i lekko uśpiły zgromadzonych na widowni.
"Zaśpiewamy? Kto zna tekst, ten śpiewa" - krzyknął Dyduła ze sceny, jednak chyba przecenił obycie sopockiej publiki.
Sylwia Grzeszczak pokazała jak się robi występy festiwalowe
Nastęnie - znów wspólnie na scenie - Prokop i Wellman zapowiedzieli występ Sylwii Grzeszczak, która ze swoimi tancerzami podjechała wanem, z którego wciąż śpiewając przeszła na scenę.
Sylwia umie śpiewać, ma głos jak dzwon i gra na pianini jak szatan - i zaprezentowała to na scenie. Przy okazji w końcu pojawiło się trochę pirotechniki. "Pożyczony" i "Księżniczka" mocno złapały widzów, ścisnęły i nie puściły do końca. Następnie były "Motyle", a wciąż nowe pianina Sylwii i jej zjawiskowa kreacja przywodziły na myśl występy Taylor Swift.
Natalia Nykiel, podobnie jak Lanberry, wybrała czarną estetykę i zaśpiewała "Spokój" i "Error" na sopockiej scenie. Choć sama raczej nie za wiele poruszała się na scenie, to trzeba przyznać, że jej tancerze "robili robotę" prezentując fajny, przemyślany układ. Następnie zaśpiewała swój nowy utwór "Daylight". Nie dość, że po angielsku, to jeszcze z powiewającą za nią cielistą peleryną. Zgromadzeni widzowie w większości przysiedli i z uwagą słuchali, bo jak wiadomo, najlepiej bawić się do znanych wcześniej utworów. W międzyczasie tancerze przebrali się w nowe stroje i wrócili do wokalistki, by uświetnić wykonanie utworu "Total błękit".
"Jeden z najlepszych spektakli" - podsumował występ Natalii Marcin Prokop. Na scenę wróciła Kaeyra, czyli zyskująca popularność za oceanem Caroline Baran, by wykonać swój utwór "Sour". Nie porwała jednak publiczności, a jej wykonanie było pozbawione energii i dość płaskie.
Powrócił też na koniec wątek "składkowej domówki" - ewidentnie dziwny i nietrafiony, i nie wiadomo komu potrzebny...
Pierwszy dzień festiwalu zamykał zespół Blue Cafe z utworem Marka Grechuty "Dni, których jeszcze nie znamy". Dlaczego Dominika Gawęda wybrała włąśnie ten utwór, choć ewidentnie go nie czuła i zaśpiewała w stylu "żu-żu-żu-żu", tego się nie dowiemy. Następnie scena trochę się ożywiła, do Blue Cafe dołączył Nick Sinckler. W bardziej skoczych rytmach Gawęda czuła się o wiele lepiej i wyratowała zakończenie "Gorączki sopockiej nocy".