Jak wygrać Eurowizję

Jarek Szubrycht

Wykonawcy i fani, komentatorzy i gwiazdorzy - wszyscy zastanawiają się od lat, jak odnieść zwycięstwo w eurowizyjnym konkursie piosenki. Wczoraj wieczorem do tego zacnego grona dołączył Marcin Mroziński. Nie chcę dłużej patrzeć na to, jak się męczycie. Patriotyczny obowiązek i zwykła ludzka litość każą mi upublicznić kilka sposobów na to, jak wygrać Eurowizję. Nie dziękujcie. Po prostu zróbcie, co trzeba.

Marcin Mroziński: polski reprezentant na Eurowizji 2010
Marcin Mroziński: polski reprezentant na Eurowizji 2010MWMedia

1. Wzbogaćcie kiepską popową piosenkę o elementy ludowe. Niekoniecznie własny folklor, bo i tak nikt tego nie zrozumie.

Najlepiej wykorzystać takie rytmy i melodie, które kojarzą się z bliżej nieokreślonym ludem, za to równie dobrze działają w Turcji, jak i Norwegii - czyli coś z muzyki klezmerskiej, szczypta cygańskiego szaleństwa, krótki i powierzchowny ślizg po skali wschodniej.

Rytm mocny i prosty jak cep, wybijany na kotłach lub tam-tamach. Tak by dało się potupać i poklaskać, dziarsko krzyknąć "hej" w refrenie i żeby sokole dusze publiczności szybowały hen, pod niebiosa.

Rusłana i jej słynne "Wild Dances":

Alexander Rybak i "Fairytale":

2. Ubierzcie się idiotycznie lub nie ubierajcie w ogóle. No dobrze, nie zawsze gwarantuje to zwycięstwo, ale zwrócicie na siebie uwagę. Ich Troje na przykład na występy w Grecji przebrali się za startującą w kosmos bazylikę w Licheniu (to niestety nie moje, podpowiedział mi kolega) i niewiele zdziałali. Z kolei Tatiana Okupnik, która wystąpiła w 2004 roku wraz z Blue Cafe, przećwiczyła wpływ braku stroju na ewentualne wyniki głosowania. I znowu klapa. Nie wiadomo tylko, czy przez to, że nie zdecydowała się jednak pójść na całość, czy może dlatego, że widzowie dłońmi drżącymi z podniecenia nie byli w stanie wysyłać esemesów...

Ich Troje jako bazylika w Licheniu:

Tatiana Okupnik i jej wybrakowany strój:

3. Nagrajcie cover piosenki, która już kiedyś zwyciężyła, ale z nieco inną melodią, zmodyfikowanym tekstem i pod innym tytułem (ten upierdliwy regulamin...).

Poniżej piosenka "My Number One" Heleny Paparizou, która przywiozła Eurowizję do Grecji rok po Rusłanie. Niewiarygodne, a jednak prawdziwe.

4. Trzeba wystawić w konkursie kogoś NAPRAWDĘ dziwnego. Jak już wiemy, to impreza na najwyższym światowym poziomie, dla nich nawet Ich Troje to za mało. Izrael zaskoczył w 1998 roku Daną International, ale że w tej konkurencji poprzeczka podnosi się wyjątkowo szybko, transseksualista na nikim już dzisiaj nie zrobi wrażenia. Rosji zresztą pięć lat później farbowane lesbijki z Tatu nie pomogły. Finowie wzięli się na sposób i wystawili w konkursie zwłoki. Aż boję się zgadywać, jak można by teraz próbować to przeskoczyć...

Przed kilku laty wielkie nadzieje wiązałem z informacją, że Polskę będzie reprezentował delfin (to bardzo inteligentne zwierzęta: czy wiecie, że w 1961 roku powiódł się eksperyment podczas którego delfiny umieszczone w dwóch różnych akwariach rozmawiały przez telefon?), ale na ekranie pokazywali niestety tylko Iwana.

Dana International, czyli zaskoczenie Eurowizji 1998:

Lordi, czyli zwycięskie fińskie zwłoki:

5. Warto podeprzeć się jakimś naprawdę wielkim nazwiskiem, związanym z prawdziwą sceną muzyczną. Jak Dima Biłan, o którego "Believe" otarł się Timbaland. Niewiele pomogło to piosence, Dimie i Timbalandowi (który mniej więcej w tamtym czasie zaczynał już swój pęd po równi pochyłej). Tylko łyżwiarz, muszę to przyznać, zrobił na mnie wrażenie. Swoją drogą, ciekawe czy łyżwiarz Biłana wie, że kotek odkopał prezent?

Otarty przez Timbalanda Dima Biłan:

6. Można też komponować (lub kogoś o to poprosić) świetną piosenkę, która jest zarazem chwytliwa i niegłupia, po czym brawurowo ją wykonać. Wiem, wiem... Ta droga do sukcesu na Eurowizji jest najbardziej stroma i kręta. Niemal niemożliwa do pokonania. Ale niektórym się udało. "Waterloo" Abby dowodem. Chociaż, kto wie, czy nie wygrali dzięki oryginalnemu wdzianku dyrygenta...

Stroma i kręta droga do sukcesu na Eurowizji wg. Abby:

7. A już najlepiej wyniku pokojowego puczu (wojny domowej mimo wszystko nie polecam) podzielić kraj na 14 mniejszych, a potem wytrwale na głosować na siebie nawzajem. Kiedy wszystko inne zawodzi - to zawsze działa!

Jarek Szubrycht