Droga Sheryl Crow wiedzie do domu
W słuchawce słyszę radosne trajkotanie Sheryl Crow, która opowiada mi o swoich nowych dzieciach: płycie zatytułowanej "100 Miles from Memphis" i o tym drugim, jakże ważniejszym - maleńkim synku Levim.
- Jest doskonały pod każdym względem - zachwyca się 48-letnia Crow, która adoptowała Leviego, by jej starszy, również adoptowany syn, trzyletni dziś Wyatt, miał rodzeństwo. - Jest... No, co ja mam powiedzieć? Na tym etapie to doskonała, maleńka kuleczka, która je, śpi i robi kupki. Coś cudownego. Prawie w ogóle nie płacze. Wyatt uwielbia go i bardzo podoba mu się rola starszego braciszka.
Jak dotąd - świetnie.
Tak też mogłaby brzmieć myśl przewodnia kariery Sheryl Crow. Odkąd wyprowadziła się z rodzinnego Missouri do Los Angeles - gdzie zaczynała w chórkach Dona Henleya, Michaela Jacksona i Tiny Turner, by następnie wydać swój debiutancki album "Tuesday Night Music Club" (1993) - sprzedała na całym świecie ponad 35 milionów płyt. Wylansowała takie przeboje, jak "All I Wanna Do" (1993), "Strong Enough" (1993), "If It Makes You Happy" (1996), "Everyday Is a Winding Road" (1996) i "My Favorite Mistake" (1999). Po drodze zdobyła dziewięć nagród Grammy. Współpracowała z artystami pokroju Brooks & Dunn, Vince'a Gilla i Kida Rocka (w studio nagraniowym) czy Erica Claptona, Luciano Pavarottiego i The Rolling Stones (na scenie). Wyprodukowała również część utworów z albumu "Trouble in Shangri-La" Stevie Nicks.
Zobacz teledysk do "All I Wanna Do":
Tym samym przeszła daleką drogę, która rozpoczęła się w 11-tysięcznym miasteczku o nazwie Kennett. To właśnie tam Crow przyszła na świat jako trzecie z czworga dzieci muzykalnych rodziców. Jej ojciec grał na trąbce (wykonując jednocześnie zawód prawnika), a mama była nauczycielką gry na pianinie. Ale teraz, za sprawą "100 Miles from Memphis" artystka wraca do Missouri, do domu - przynajmniej w sensie duchowym. I, rzecz jasna, muzycznym.
- Dorastałam w miejscu oddalonym od Memphis dokładnie o sto mil - mówi Crow, która przed podróżą na zachód studiowała muzykę na Uniwersytecie Missouri w Columbia, pracowała jako nauczycielka w szkole podstawowej i zarabiała na życie śpiewaniem w reklamowych dżinglach. - Nie chcę bynajmniej podkreślać swojego wieku, ale byłam dzieckiem, które wychowywało się na radiu. Zawsze stroiliśmy odbiornik tak, aby złapać sygnał stacji nadających z Memphis. Grana przez nie muzyka była częścią naszej świadomości. Słuchaliśmy wszystkiego, co powstawało w Memphis, Chicago i Muscle Shoals.
- Potem, kiedy zaczęłam grywać w różnych zespołach z gatunku tych, które były kontraktowane na pojedyncze występy, piosenki spod znaku Motown i Stax Records były swoistą biblią, którą znał każdy z nas. Był to repertuar, który bez problemów można było wykonywać w dowolnym składzie. Piosenki te są wpisane w moją mentalność.
Inspiracje te dostrzegli również współpracownicy artystki. Kiedy Crow zaczęła myśleć o nagraniu siódmego albumu studyjnego, jej menedżer Steven "Scooter" Weintraub oraz bliski przyjaciel Doyle Bramhall II (którzy ostatecznie wspólnie wyprodukowali "100 Miles from Memphis"), zachęcili ją do powrotu do korzeni.
- Obaj słyszeli, jak śpiewam przy różnych okazjach - okazjach, kiedy nie gram koncertu, a po prostu śpiewam właśnie - opowiada. - Jeśli dorastałeś otoczony tym rodzajem soulowej muzyki, w późniejszych latach inspiracje te zazwyczaj "dochodzą do głosu". To była doskonała sposobność, by pozwolić im znaleźć ujście.
Opowieść o intymności i pożądaniu
Wspomnień czar wykroczył jednak daleko poza muzyczny styl nowego wydawnictwa artystki. Po bardzo "publicznym" rozstaniu z narzeczonym, kolarzem Lance'em Armstrongiem, i po wygranej batalii z rakiem piersi (przeżycia te znalazły zresztą wyraz na płycie "Detours" z 2008 r.), Crow odkryła, że muzyka soul jest narzędziem, które pozwala jej drążyć wątki osobiste w tonie ostrożnego optymizmu.
- Chciałam, aby płyta ta opowiadała o intymności i pożądaniu, o miłości utraconej i odnalezionej - mówi. - Życie każdego artysty nieodmiennie dostarcza inspiracji dla jego twórczości, a ten album niewątpliwie jest pokłosiem licznych zmian w moim życiu, które zapoczątkował 2006 r. Ta płyta jest częścią osoby, którą jestem; jednym z aspektów mnie samej. Czułam po prostu, że musiałam napisać o tych wszystkich przeżyciach.
- Ten album odwołuje się również do jednego z aspektów naszego zbiorowego "ja", i to tego, którego tak często się wypieramy - dodaje. - Stanowczo jest to płyta o miłości.
Jak na ironię, "100 Miles from Memphis" została zarejestrowana w miejscu odległym o ponad tysiąc mil od miasta, którego imię znalazło się w tytule płyty. Crow, Bramhall i współpracujący z nimi Justin Stanley rozkładali swój "kram" w Henson Recording Studios w Hollywood lub też w Electric Lady Studios w Nowym Jorku. Crow zapewnia jednak, że nie miała problemów z wprowadzaniem się w stan umysłu charakterystyczny dla Memphis - bez względu na to, gdzie akurat przychodziło jej pracować.
- Zależało mi na współpracy z Doyle'em i Justinem - mówi. - Ponieważ obaj panowie mają rodziny, najprostszym rozwiązaniem były spotkania w Los Angeles. Stwierdziłam, że nie przeszkadza mi to. Zaprosiliśmy do studia muzyków doskonale orientujących się w gatunku, o który nam chodziło, nie miałam więc żadnych problemów z pracą w LA.
Z kolei w Electric Lady - studiu otworzonym w 1970 r. przez Jimiego Hendrixa - Crow odkryła, że ma "pomocnika", którego się nie spodziewała...
- Działy się tam różne straszne rzeczy - wspomina ze śmiechem. - Na przykład: zaczynałam śpiewać, i w tym momencie w całym studio powstawał słyszalny wręcz przeciąg. W takich sytuacjach mówiłam na cały głos: "Jimi, ja tu próbuję śpiewać!". To się po prostu czuje, że on wciąż jest tam, w tych pomieszczeniach.
Dla równowagi, na "100 Miles from Memphis" pojawiło się również kilkoro gości "z tej ziemi". Najbardziej zaskakuje obecność Justina Timberlake'a, który zaśpiewał z Crow w zmysłowej wersji "Sign Your Name" Terence'a Trenta D'arby'ego. Artyści podjęli decyzję o współpracy po przypadkowym spotkaniu w Henson Studios.
- Justin brał udział w nagrywaniu nowej płyty Jamiego Foxxa. Zobaczyłam go na korytarzu i zawołałam: "Chodź tutaj; chciałabym, żebyś czegoś posłuchał!" - wspomina Sheryl. - Kiedy tylko usłyszał początek tej piosenki - a jest to klimat troszkę w stylu Ala Greena - powiedział: "Wiesz, ja też jestem z Memphis". Doszliśmy do refrenu, a Justin pyta: "Kto śpiewa chórki?" - ja na to: "Jeszcze ich nie nagrywaliśmy". On na to: "Biorę to".
Sheryl Crow (bez Justina Timberlake'a) w "Sign Your Name" u Davida Lettermana:
- To było przeżycie z gatunku tych "organicznych" i doskonałych - mówi Crow. - Zawsze go lubiłam. Wiem, że ludzie uwielbiają Justina Timberlake'a, ale mówię ci, nie mają pojęcia, jaki to utalentowany gość! Gra na wszystkim, na czym tylko się da. Ma ogromną wiedzę na temat wszystkich gatunków muzycznych, w tym również takich, które sięgają bardzo dawnych czasów. Zrobił na mnie bardzo, bardzo duże wrażenie. To zabawny i inteligentny facet; po prostu wspaniały i bardzo zaangażowany.
Z kolei w utworze "Eye to Eye", zaprawionym klimatem reggae, udziela się Keith Richards z The Rolling Stones.
- Od samego początku niewiarygodnie mnie wspierał - mówi Crow, która na "100 Miles from Memphis" śpiewa jeszcze z Citizen Cope. - Dawno, dawno temu Stonesi zaprosili mnie do współpracy, w efekcie czego zaprzyjaźniłam się z nimi. Darzę ich wszystkich największym podziwem. Ale z Keithem czuję się tak, jakby łączyło nas pokrewieństwo dusz. Napisał nawet książkę o takiej właśnie muzyce, jaką kocham. Muzyka Południa, country i r'n'b bardzo to jego źródła inspiracji. Zadzwoniliśmy więc do jego menedżera, z którym znamy się bardzo dobrze dzięki wspólnym trasom koncertowym, i zapytaliśmy, czy nie chciałby wziąć udziału w nagrywaniu mojej płyty. Keith odpowiedział, że przyjedzie, jak tylko wróci z urlopu, i rzeczywiście - zjawił się u nas zaraz po powrocie.
Sheryl Crow o współpracy z gitarzystą The Rolling Stones:
Crow zdecydowała się zamknąć album jeszcze jednym odniesieniem do przeszłości - wiernym coverem utworu "I Want You Back" z repertuaru The Jackson 5. Pochodzi on z albumu, który, jak sama podkreśla, był pierwszym, jaki posiadała na własność - "Diana Ross Presents The Jackson 5" (1969). To hołd, który Sheryl składa zmarłemu w ubiegłym roku Michaelowi Jacksonowi.
- To jemu zawdzięczam moją pierwszą pracę w branży muzycznej (Crow śpiewała w chórku Jacksona podczas jego tras koncertowych - red.) - wspomina. - Miałam za sobą zaledwie sześć miesięcy spędzonych w Los Angeles, a on potraktował mnie bardzo wielkodusznie. Mimo iż dane mi było z nim współpracować, tak jak każdy przeżyłam szok po stracie, jaką dla świata stało się jego odejście w tak młodym wieku. W pomyśle, aby ten utwór znalazł się na płycie, krył się jakiś taki urok. Lepszego zaskoczenia nie mogłam sobie wymyślić.
Sheryl Crow śpiewa w chórkach u Michaela Jacksona w przeboju "I Just Can't Stop Lovin' You":
Gary Graff, New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska
Zobacz teledyski Sheryl Crow na stronach INTERIA.PL.