Cool Kids Of Death: Bunt osadzony

"Mamy butelki z benzyną i kamienie" - śpiewał niegdyś Krzysztof Ostrowski, wokalista łódzkiego zespołu Cool Kids of Death. Grupa wydała trzecią płytę, na której takich słów już nie ma. Czy bunt się skończył? - zapytaliśmy dziś Krzyśka.

Cool Kids Of Death
Cool Kids Of Death 

Cool Kids of Death zasłynął niezwykle mocnymi tekstami opisującymi rzeczywistość życia młodego człowieka. Złagodnieliście?

- Chyba tak. Nie ma już w tekstach takich zdecydowanych manifestów, jest więcej zamyślenia. Muzyka powstawała na przestrzeni długiego czasu; przez ten czas muzycznie dużo się działo. Każdy z nas szukał czegoś swojego i o ile do drugiej płyty nasze zainteresowania muzyczne szły tymi samymi torami, o tyle w ciągu ostatnich dwóch latach każdy powoli szedł swoją drogą.

Znowu będziecie musieli się tłumaczyć?

- Nie będziemy się tłumaczyć, nagraliśmy taką płytę, z której nie trzeba się tłumaczyć. Na wszystkie pytania odpowie sama. Nie chcemy, żeby towarzyszył temu kolejny nawrót w propagowaniu jakiejś ideologii.

Kilka lat temu zostaliście okrzyknięci głosem młodego pokolenia, niemal zjawiskiem. Tylko że jakoś wam ta rola nie leżała i usilnie próbowaliście się z tego wyplątać.

INTERIA.PL

- Obraz zespołu, który założyliśmy, nagle zaczął żyć własnym życiem wykreowanym przez media. I to już było kompletnie niezależne od nas. To był twór, który bazował na faktach, ale był to twór medialny. Każdy dziennikarz piszący o tym zespole dokładał coś swojego, dopisywał swoje oczekiwania i wyobrażenia, a to zaczęło tworzyć jakąś karykaturę zespołu. Stąd ta cała otoczka "głosu pokolenia". Zaczęliśmy z tym naszym wizerunkiem medialnym walczyć na drugiej płycie.

I z miejsca zostaliście oskarżeni o zdradę.

- Tylko że żadnej zdrady nie było. Dziennikarze, którzy uważali się za ojców chrzestnych zespołu, uważali, że dlatego zespół odniósł sukces, bo tak dobrze o nim pisali. Kiedy usłyszeli, że odżegnujemy się od tego, najzwyczajniej w świecie się obrazili i podniosła się wobec nas fala krytyki.

Ale sami wtedy mówiliście, że buntować się trzeba zawsze. A teraz?

- Ten bunt pozostał, nadal prezentujemy nonkonformistyczne podejście do rzeczywistości. Jesteśmy trochę starsi, dzisiejszy bunt nie polega już na rzucaniu się na wszystko i wszystkich na oślep. Jest raczej bardziej przemyślany, wynikający z doświadczenia.

To co jest takiego nonkonformistycznego w waszych najnowszych piosenkach?

- Odpowiem tak: teraz najłatwiej byłoby nagrać buntowniczą płytę, czyli wystąpić przeciwko wszystkiemu, co się dzieje w świecie polityki, przeciwko temu, co nas otacza, co wydarzyło się w ostatnim roku; wydać płytę-felieton, w którym bezpośrednio zmierzylibyśmy się z pewnymi zjawiskami. Ale my woleliśmy stworzyć coś bardziej od siebie, napisać o pewnym podejściu do świata, ale niekoniecznie sprowadzonego do tego, co nas otacza. To jest płyta o codzienności, ale bardziej interesowały nas rzeczy bardziej przyziemne, a nie sfera polityki. Nie ocieramy się o sprawy z nagłówków pierwszych stron gazet.

Ale sprawy z nagłówków pierwszych stron gazet zawsze w końcu dotyczą zwykłego człowieka.

- A właśnie, że niekoniecznie. Masz pewien margines dla siebie, dystans, który możesz zachować. Mimo że żyjemy w takim, a nie innym kraju, istnieje margines, w którym jest pewna możliwość wyboru, można się od tego uzależnić bardziej lub mniej. Staramy się ignorować prostą felietonistykę i publicystykę. Po prostu nie zgadzamy się z otoczeniem i szukamy jakiegoś wyjścia dla siebie.

Rozmawiał: Tomasz Kunert

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas