Był bożyszczem kobiet. Lenny Kravitz na początku swojej kariery mieszkał w aucie
Oprac.: Michał Boroń
W ciągu swojej ponad 30-letniej kariery, Lenny Kravitz stał gwiazdą muzyki i ikoną stylu. Można próbować wrzucać go do różnych szufladek, ale, podobnie jak jego muzyka, Kravitz nie przystaje do żadnej. 26 maja artysta kończy 60 lat i, jak sam przyznaje, jest gotowy na kolejny etap swojego życia, który otwiera nowy album "Blue Electric Light".
"Jestem połączeniem dwóch światów: czarnych i białych, żydów i chrześcijan, Manhattanu i Brooklynu. Pierwsze lata mojego życia upływały często pod znakiem całkowitych przeciwieństw. Jako dziecko nie przejmujesz się takimi rzeczami. Zaakceptowałem swoją dwojaką naturę. Podobało mi się to. Różne zakamarki mojego serca i umysłu uzupełniały się niczym yin i yang, zapewniając mi równowagę i pokój, rozpalając we mnie ciekawość życia" - pisze w swojej autobiografii "Lenny Kravitz. Let Love Rule".
Lenny Kravitz (sprawdź!), właściwie Leonard Albert Kravitz, przyszedł na świat 26 maja 1964 w Nowym Jorku, jako jedyny syn Sy Kravitza, producenta w telewizji NBC, pochodzenia ukraińsko-żydowskiego oraz Roxie Roker, aktorki teatralnej, której sławę zapewnił serial "The Jeffersons", a której korzenie sięgały Bahamów. Od najmłodszych lat - za sprawą bardzo otwartego i towarzyskiego domu, który prowadzili jego rodzice - Kravitz obracał się w kręgach nowojorskiej śmietanki towarzyskiej, artystów, producentów, aktorów. Tam był Leonardem z Upper East Side. Ale Nowy Jork to również Brooklyn i jego dziadkowie. Tam był niesfornym Eddiem - wolnym od wojskowej dyscypliny ojca, zafascynowanym kulturą Brooklynu, jego swobodą, modą, muzyką. Każdy z tych światów był mu bliski, inspirował go, ciekawił. Te fascynacje były jedynie iskrą. Prawdziwy ogień rozpalali jego bliscy - czasem drobnym gestem, szorstką uwagą, a czasem wyraźną zachętą, by podążać za marzeniem o muzyce.
Lenny Kravitz i prawdziwy ogień. Kto go rozpalił?
Pierwszym, który włożył Lenny'emu do ręki mikrofon, był jego dziadek, Joe. "Myślę, że podświadomie rozbudzał we mnie własne niespełnione ambicje. Miał magnetofon szpulowy i uwielbiał się nagrywać, jak śpiewa różne szlagiery. Gdy miał już dość, oddawał mi mikrofon. Czułem się w tym naturalnie i świetnie się bawiłem". Choć surowy i zimny w relacji z synem, także Sy Kravitz rozpalał muzyczną pasję syna. Kupił mu jego pierwszą gitarę i zabrał na koncert The Jackson 5. Do dziś zdjęcie zrobione tamtego wieczora zajmuje ważne miejsce w domu artysty i jest jego najcenniejszą pamiątką.
"Ukazuje coś więcej niż wydarzenie, które zmieniło moje życie. To także dowód miłości mojego ojca i jego zrozumienia dla tego, kim jestem. To interesujące, że tak wielu rzeczy we mnie nie dostrzegał, że tak wiele nas dzieliło. Ale w tamtej cudownej chwili jego intuicja sprawiła, że zapłoną we mnie ogień. Ogień, który zdefiniował mnie w późniejszych latach" - wspomina w swojej autobiografii.
Mama, która była najważniejszą postacią w jego życiu, wzorem kobiety - wymagającej, ale czułej, oddanej, pracowitej, wspierającej - zaprowadziła go do miejsca, które zapewniło mu wokalny warsztat, jedyny który odebrał. Po przeprowadzce do Los Angeles, mama zachęciła go do wstąpienia w szeregi Kalifornijskiego Chóru Chłopięcego. "Lata spędzone w chórze okazały się dla mnie niezwykle ważne. To moja jedyna formalna nauka na polu muzycznym. R&B czy rock'n'rolla nie nauczyłem się w żadnej szkole. Takie rzeczy poznawałem sam" - stwierdza.
Miał 16 lat, gdy wyszedł z domu. Wiedział, że tam nigdy nie wróci
W Los Angeles nastoletni Lenny pogłębiła jedynie swoją fascynację muzyką, nocnym życiem tamtejszej bohemy, jednocześnie szukając własnego stylu, głosu. Młodzieńczy podziw dla The Jackson 5 ustąpił miejsca dla podziwu, którym darzył Prince'a, Davida Bowiego, Kiss. Cenił artystów wyrazistych, wyróżniających się, innych, odważnych, genialnych odmieńców. Ale pęd za muzyką wyraźnie pogłębiał konflikty z ojcem, który ponad wszystko cenił musztrę, poczucie obowiązku. Konflikt eksplodował, gdy 16-letni Lenny postanowił sprzeciwić się ojcu. Wychodząc z domu, wiedział, że już nigdy tam nie wróci. Musiał dotrzymać tylko słowa danego mamie, że skończy liceum.
Lata młodzieńczej samodzielności to czas pomieszkiwania kątem u znajomych, praca w smażalni ryb, na zmywaku. Przez pewien czas jego domem był wypożyczony ford pinto. "Z jednej strony, byłem dzieciakiem z liceum, z drugiej, próbującym się przebić muzykiem" - wspominał w autobiografii, opisując epizod z założonym z kolegami zespołem Wave. "Na tej scenie był jedyny artysta. Ty" - usłyszał od swojego ojca po jednym z występów. I ponownie, ku swojemu zaskoczeniu, tata skierował jego karierę na właściwy, solowy tor, przerywany pracą, jako muzyk sesyjny.
W 1989 roku Kravitz zadebiutował ze swoim pierwszym albumem "Let Love Rule", który powstał przy wsparciu finansowym ojca. Ameryka nie była gotowa na brzmienie, które oferował. Ale Europa, owszem. Podczas tournée po Starym Kontynencie promującym płytę, Kravitz zdał sobie sprawę, że chce na scenie soczystej muzyki, chce show. Z pomocą wytwórni udało mu się załatwić zespół. Swoje pierwsze prawdziwe rockowe, mięsiste show zagrał podczas odbywającego się we francuskim Rennes festiwalu Rencontres Trans Musicales. To Europa jako pierwsza pokochała Kravitza. Ameryka potrzeba pięciu lat, by jego debiutancki album pokrył się złotem.
Kolejne albumy, wydawane w odstępach 2-3 lat, potwierdzały jedynie jego sceniczną pozycję. Balansował na krawędzi gatunków, wizerunków. Podobnie jak swoi idole, bawił się formą. Ale miano gwiazdy rocka? To zdaniem krytyków nie przystawało do niego.
"Był taki artykuł, w którym napisano: 'Gdyby Lenny Kravitz był biały, byłby kolejnym wybawicielem rock'n'rolla'. Zarzucano mi brak oryginalności. Było wiele negatywnych komentarzy ze strony tych wszystkich starszych, białych mężczyzn, którzy nie chcieli pozwolić mi zająć tego miejsca. Czasem było to zniechęcające. Ale nie dotknęło mnie aż tak bardzo - w końcu jestem tu, szczęśliwy, zdrowy, skupiony i wiem, że wciąż mam tak wiele do zrobienia" - przyznał w wywiadzie dla "Esquire". Co ciekawe, inni uważają, że jego podejście do muzyki ożywiło nieco skostniałe wyobrażenie na temat rock'n'rolla. Bo oto na scenie pojawia się piękny mężczyzna, z hipnotyzującym głosem, bawiący się stylem, również scenicznym, nie przystający do rocka, a jednak z rockowym pazurem.
Dziś dziennikarze niczym mantrę powtarzają, że jest człowiekiem, który skupia na sobie całą uwagę, jest osobą, która wręcz emanuje niezachwianą pewnością siebie, trudnym do wychwycenia czarem. Fascynuje i onieśmiela, podobnie jak dawniej Prince czy David Bowie. Z łatwością mówi o duchowości, seksie, muzyce. Nikogo nie zdziwił fakt, że zaprzyjaźnił się z aktorem Jasonem Momoą, byłym już mężem Lisy Bonet, z którą sam był związany w latach 1985-1993.
"Mam przyjemność znać cię od dawna i muszę powiedzieć, że bycie twoją córką było jedną z największych przygód w moim życiu. Byłeś tak młody, kiedy się urodziłam. Pod wieloma względami dorastaliśmy razem" - powiedziała jego córka, Zoe Kravitz w trakcie marcowej ceremonii odsłonięcia gwiazdy Lenny'ego Kravitza na hollywoodzkiej Alei Gwiazd. "Widziałam jak pięknie się zmieniasz, widziałam, jak pozostajesz ten sam w kwestiach, które są ważne. Widziałam, jak troszczysz się o tych, których kochasz. Widziałam twoje poświęcenie sztuce. Ale przede wszystkim widziałam to, co masz pod koszulą..."
W swojej przemowie aktorka, ku rozbawieniu wielu, nawiązała do charakterystycznego stylu swojego taty. "Jeśli coś nie odsłania sutków, to według mojego taty nie jest koszulą. Ale w tym miejscu muszę przyznać, że szanuję to. Twoja relacja z siateczkową koszulką jest najdłuższą ze wszystkich relacji. Ale to, co jest w tobie fajne, nie jest tym, co ludzie o tobie myślą. Twoja radość nie bierze się z twoich okularów przeciwsłonecznych, skórzanych spodni czy siateczkowych koszulek, ale z twojej prawdziwej miłości do życia. Wszystko, co robisz, jest wyrazem tej miłości. Gratuluję, jesteś gwiazdą" - przyznała aktorka, zapewniając swojego ojca, że jego rodzice z pewnością są z niego dumni.
Lenny Kravitz rozpoczyna nowy rozdział
A sam Lenny, stając u progu kolejnego dziesięciolecia, zapewnia, że jest gotowy na nowy etap w swoim życiu, na nową miłość i wszystko to, co życie ma jeszcze do zaoferowania. Wciąż będzie onieśmielał swoim stylem, doskonałą formą i zarażał tą miłością do życia i dziecięcą pasją drzemiących w nim Leonarda z Manhattanu i Eddiego z Brooklynu.
Nowy etap rozpoczyna właśnie wydana płyta "Blue Electric Light". W ramach promocji tego materiału 60-letni gwiazdor powróci do Polski na dwa koncerty: 21 lipca w Krakowie (TAURON Arena) i 23 lipca w Łodzi (Atlas Arena).