Przewodnik rockowy. Piąty krzyżyk Yngwie Malmsteena
Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)
Członek elitarnego klubu G3, gitarowy wirtuoz, który współpracował z największymi, a jednocześnie trudny współpracownik - przed wami Yngwie Malmsteen.
"Jestem za, a nawet przeciw". Zacytowałem owo niezapomniane zdanie Szanownego Pana Prezydenta, bowiem pomyślałem, że gdyby ktoś mnie nagle zapytał, jaki jest mój stosunek do artysty, o którym zaraz pogawędzę (z okazji jego 50. urodzin), to właśnie ono stanowiłoby najtrafniejszą na nie odpowiedź. Bo jest tak, że z jednej strony go cenię, ale z drugiej dość mocno mnie denerwuje. Ale o tym, skąd bierze się ta moja ambiwalencja, wyjaśnię dopiero pod koniec tego tekstu. A zatem...
Skoro wspomniałem, że nasz dzisiejszy pupilek skończył właśnie pół wieku, to łatwo się doliczyć, że przyszedł na świat w roku 1963. Dokładniej stało się to 30 czerwca. A ponieważ owo wydarzenie nastąpiło w Sztokholmie, to oznacza, że Lars Johann Yngve Lannerbäck (bo tak się naprawdę nazywa) jest Szwedem. Rodzice, zanim ucieszyli się z jego urodzin, dorobili się dwójki dzieciaków - dziewczynki o imionach Ann Louise i chłopca Bjorna. Niestety, bo zapewne zostawiło to jakiś ślad w psychice chłopczyka, niewiele później jego rodziciele sią rozstali. Od tej pory wychowaniem dzieci zajmowała się mama, Rigmor, która jako że sama była śpiewaczką solową i chórzystką dość wyrozumiale podchodziła do pasji muzycznej młodszego syna.
Ta zresztą nie była raczej kwestią przypadku, bo jego dziadek był perkusistą, wujek śpiewakiem operowym, brat szybko nauczył się grać na flecie, skrzypcach i bębnach, a siostra na flecie oraz fortepianie. Natomiast Lars Johan swoje kontakty z "muzyką" zaczął, gdy osiągnął pięć lat, bo właśnie na te urodziny dostał od mamy wielki pakunek, po którego rozszarpaniu okazało się, że krył odpowiednią dla jego wieku gitarę nieelektryczną. Uczciwie jednak pisząc, fakt otrzymania owego instrumentu początkowo nie zmienił niczego w życiu chłopca, bowiem przez następne dwa lata zajmował się rzeczami o niebo dla siebie istotniejszymi: bieganiem, kopaniem, strzelaniem, budowaniem, sklejaniem itp.
Oczywiście w pewnym momencie zaczął także naukę, najpierw w podstawówce, a później (to już w latach 1973 - 1976) w gimnazjum Backlura w Hässelby. Co jednak istotne, w czasie gdy uczęszczał do Backluraskolan, delikatnie to ujmując, nie udzielał się specjalnie na lekcjach, bo już wtedy miał inny, bardzo go absorbujący plan na życie. Otóż postanowił zostać gwiazdą rocka. I to nie lokalną, lecz od razu ogólnoświatową! Skąd ten pomysł? Otóż jesienią w 1970 r. obejrzał w telewizji dokumentalny film o życiu i śmierci Jimiego Hendrixa, a to co zobaczył, tak bardzo nim wstrząsnęło, że postanowił zostać gitarzystą. Trzeba tu jednak dodać, że mimo siły i nagłości owego "oświecenia", wcale nie zapragnął zostać drugim Hendriksem. A stało się tak, bo jako Europejczyk wychowywany w głębokim poszanowaniu dla kultury Starego Kontynentu czuł się zdecydowanie bardziej związany z muzyką poważną niż bluesem. W efekcie jego pierwszymi "nauczycielami" stali się wioślarze łączący rocka z klasyką - Ritchie Blackmore, Uli Jon Roth i Brian May.
Gdzieś w 1973 r., dzięki przyjęciu nazwiska panieńskiego mamy, Lars Johann Yngve Lannerbäck zmienił się w... Yngve Malmstena (potem, gdy już zaczął robić karierę, aby jego imię i nazwisko brzmiało bardziej światowo, przemianował się na Yngwie Malmsteena) i zaczął grywać w szkolnym zespole, który specjalizował się w wykonywaniu coverów Deep Purple i Kiss. Natomiast gdy miał 13 lat, zobaczył w TV (jak sam wspomina): szalonego rosyjskiego skrzypka grającego niesamowite solo.
"(...) Ta inspiracja kazała mi rozwinąć swoje umiejętności grania na gitarze jak nigdy przedtem. Później dowiedziałem się, że ten skrzypek [Gideona Kremer - przypis aut.] grał '24 Kaprysy' Niccoli Paganiniego. (...) Moim celem - a wiedziałem, że będzie to niezwykle trudne - stało się od tej pory zagranie jego muzyki na gitarze" - mówił po latach.
I jeszcze jeden "drobiazg". Gdy jako 15-latek Yngve porzucił szkołę, przez pewien czas dorabiał sobie w sklepie z instrumentami. To właśnie tam, przez przypadek, w jego ręce trafiła zabytkowa lutnia, która miała w specyficzny sposób wyżłobione progi, a owo "odkrycie" podsunęło mu pomysł, aby w podobny sposób potraktować gryfy swoich instrumentów. Jak się z później okazało, bardzo mu to pomogło w uzyskaniu własnego brzmienia i stylu.
Teraz będzie już z górki... Mniej więcej w tym samym czasie Yngwie zaczął się udzielać w rodzimej grupie o nazwie Powerhouse. Sukcesu jednak nie odniósł. W dwa lata później, wraz z ukończoną 18-tką, najpierw o mało nie trafił do wojska (udało mu się jakoś wymigać), a zaraz potem nagrał taśmę demo, która po rozesłaniu pod kilka adresów w Szwecji i za granicą przyniosła propozycję pracy w formacji o nazwie Steeler. Wymagało to jednak wyjazdu niespełna 20-latka do Los Angeles. A ten tylko na to czekał. W 1983 r. poleciał za Wielką Wodę i wziął udział w nagraniu płyty "Steeler". Grupa szczególnej sławy nie zyskała, ale partie Malmsteena zostały docenione. Zaraz potem Szwed odszedł z tego bandu.
Rok później (po przerwie spowodowanej własnym wypadkiem samochodowym) Yngwie Malmsteen po raz pierwszy ujawnił, jak bardzo jest związany emocjonalnie z tym, co wcześniej dał światu Ritchie Blackmore. Oto z wielkim animuszem włączył się do zespołu, na którego czele stał dawny współpracownik Ritchiego (w czasach gdy Rainbow wydało album "Down To Earth") - wokalista Graham Bonnett. Grupa została nazwana Alcatrazz, a Yngwie pograł w niej zaledwie rok (efekt to dwa krążki: "No Parole From Rock N' Roll" i "Live Sentence"), bowiem jego, jak się powoli ujawniało, niesforne usposobienie nie pozwalało mu na dłuższą współpracę z kimś, kto miał więcej do gadania niż on. W praktyce oznaczało to, że Malmsteen poszedł na swoje.
W 1985 r., stojąc na czele własnego projektu Yngwie J. Malmsteen's Rising Force nagrał album "Rising Force", który mimo nikłej promocji trafił na listę długogrających bestsellerów "Billboardu" i przyniósł mu nominację do Grammy. Natomiast pod koniec roku, przez prestiżowy magazyn "Guitar Prayer" został uznany za krążek roku!
Od tego momentu jego kariera nabrała potężnego rozpędu, co oznacza, że jako muzyk solowy dorobił się ponad 20 płytowej dyskografii, oraz reputacji jednego z najlepszych gitarowych wymiataczy na naszym globie. A tych, którzy poczują się teraz zawiedzeni tym, że nie będę (powielając informacje z najróżniejszych rockowych encyklopedii) rozpisywał się o jego sukcesach artystycznych, pragnę zapewnić, że doskonale wiem, iż jest obecnie uznawany za jednego z najważniejszych wirtuozów na świecie, że jest członkiem elitarnego klubu G3, czyli że został zaproszony do grania w gitarowych supertriach (w jego wypadku oznaczało to, że w 2003 koncertował w trójkącie: Malmsteen - Satriani - Vai) i że doczekał się (jako drugi po Claptonie) własnego modelu Fendera Stratocastera.
Ponieważ jak wspomniałem, świadomie, dość bezceremonialnie potraktowałem jego dyskografię, to muszę wyjaśnić, że zrobiłem tak, bo uważam, iż zdecydowanie ciekawsze są informacje na temat innych jego poczynań. Najpierw wrócę do zasygnalizowanego już Blackmorowskiego tropu w jego karierze. Właściwie trudno go nie zauważyć, bo fakty mówią same za siebie. I tak w 1988 r. do jego zespołu trafił inny wokalista Rainbow (a później przez chwilę także Deep Purple) - Joe Lynn Turner. Z nim razem najpierw nagrał studyjny longplay "Odyssey", a później koncertowy - "Trial by Fire: Live in Leningrad". Turner śpiewał też na jego płycie z coverami - "Inspiration" (1996 r.). Natomiast na początku tego tysiąclecia do Malmsteena przyłączył się jeszcze jeden pieśniarz Rainbow (z okresu "Stranger In Us All") - Doogie White. Razem nagrali krążki: "Attack!!" z 2002 r. i "Unleash the Fury" z 2005 r.
Ale to nie wszystko, bo wraz z Yngwie współpracowali też instrumentaliści z zespołu Blackmore'a: basista - Bob Daisley, klawiszowiec - David Rosenthal i perkusista - Cozy Powell. A co do Rosenthala, to ten świetnie wykształcony muzyk w istotny sposób pomógł Malmsteenowi przy pracy nad jego najwspanialszą płytą - "Concerto Suite For Electric Guitar and Orchestra". To David przygotował zapis nutowy skomponowanych przez (nieznającego nut) gitarzystę partii dla orkiestry symfonicznej, a potem przetransponował je na syntezatory, tak aby ich twórca mógł wyrobić sobie pogląd, jak zabrzmią, gdy nagrają je prawdziwi filharmonicy (czyli członkowie Czeskiej Filharmonii Narodowej w Pradze, którą dyrygował Yoel Levin). Tu jeszcze dodam, że owo "Concerto..." to dla wielu (a także dla mnie) jedna z najbardziej udanych prób połączenia muzyki rockowej z symfoniczną w dziejach!
Czy Szanowni Czytelnicy pamiętacie jeszcze zdanie, które zaczerpnąłem z repertuaru Lecha Wałęsy, a którym zacząłem tę opowiastkę? Ponieważ wszystko, co dotąd wystukałem, można uznać za owo "za", teraz coś "przeciw". Malmsteen z pewnością nie należy (a może przynajmniej nie należał) do ludzi specjalnie sympatycznych. Skąd o tym wiem? Oto kilka cytatów: "Im bardziej Yngwie był sławny oraz podziwiany, tym bardziej stawał się zarozumiały i nieprzystępny, a obcowanie z nim w trasie stawało się wręcz nie do zniesienia..." (Steven Rosen - dziennikarz i jego przyjaciel).
"Ja płacę za płytę i wynajmuję tych muzyków. Ja komponuję, jestem producentem i zajmuję się aranżacją. Moje imię widnieje na okładce. Chcesz wziąć w tym udział? Proszę bardzo! Ale nie interesują mnie twoje pomysły czy rozwiązania, nie chcę też żadnych rad. Chcę jedynie, żebyś robił dokładnie to, co ci każę. (...) .Ja ludzi zatrudniam, nie współpracuję z nimi" (sam Malmsteen).
"Praktycznie rzuciłem picie. Rzuciłem palenie. Mam teraz zupełnie czysty umysł. Nie musisz się martwić o Ferrari, ponieważ już nie jeżdżę po pijanemu" - to jeszcze raz wypowiedź bohatera tego tekstu.
No cóż, ten ostatni cytat dołączyłem, aby można się było łatwo zorientować, jak bywało wcześniej...