Reklama

Przegrał walkę z rakiem

Mel Galley, gitarzysta hardrockowej grupy Whitesnake w latach 1982-84, we wtorek, 1 lipca, zmarł na raka.

W lutym 59-letni Galley ujawnił, że jest ciężko chory i że zostało mu kilka miesięcy życia.

"Miałem fantastyczne życie i mnóstwo szczęścia. Widziałem wspaniałe zespoły i występowałem ze wspaniałymi muzykami" - mówił wówczas gitarzysta.

"Moje życie pełne było niesamowitych doświadczeń. Jestem wdzięczny, że w ten sposób mogę pożegnać się z moimi przyjaciółmi" - dodał Galley.

Tuż przed śmiercią muzyk przyznał, że jego ostatnie chwile są pełne radości i śmiechu.

"Przyjaciele odwiedzają mnie codziennie, dostaje leki przez 24 godziny na dobę i mam spory zapas ginu i toniku przy łóżku. Nawet mam maszynkę do robienia lodu! To prawie tak jak za czasów Whitesnake!" - żartował Galley w ostatnim wpisie na swojej stronie.

Reklama

Urodzony w brytyjskim Staffordshire, Galley musiał opuścić Whitesnake w 1984 roku po tym, gdy poważnie uszkodził sobie nerwy w ręce podczas wypadku w Niemczech. Za sprawą maszynki zwanej The Claw znów mógł grać na gitarze.

Galley był także członkiem grup Trapeze i Phenomena, nagrał również album z Glennem Hughesem (znanym z m.in. Deep Purple, Black Sabbath, a także wspomnianych Trapeze i Phenomena).

Podczas ostatniej trasy Whitesnake wokalista David Coverdale dedykował utwór "Love Ain't No Stranger" swojemu choremu koledze. Tę kompozycję Galley napisał razem z Coverdale'em.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Whitesnake | 'Wtorek' | W.E. | raki | gitarzysta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy