Reklama

Najlepszy Porcupine Tree

- Nagraliśmy jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy, albumów w naszym dorobku - tak o "Fear of a Blank Planet" mówił INTERIA.PL Richard Barbieri, klawiszowiec grupy Porcupine Tree, na kilka godzin przed sobotnim (7 lipca) koncertem w Krakowie. Publiczność zgromadzona w hali "Wisły" również nie miała wątpliwości.

W porównaniu do ostatniej wizyty Brytyjczyków w Krakowie (połowa kwietnia 2005 roku), tym razem w hali "Wisły" pojawiło się mniej osób. Być może była to kwestia supportu (zamiast popularnej w naszym kraju Anathemy debiutująca grupa Pure Reason Revolution), a niewykluczone, że również częste wizyty Porcupine Tree w Polsce zrobiły swoje.

Ekipa Stevena Wilsona (wokal, gitara) przyjeżdża do nas podczas promocji każdej płyty, z reguły na kilka koncertów. W dodatku, jak zapowiedział nam Barbieri, jesienią pojawią się ponownie - tym razem w Poznaniu.

Reklama

Podkreślmy od razu, warto zobaczyć koncert tych "Jeżozwierzy" - Brytyjczycy na scenie wytwarzają atmosferę rockowego spektaklu, jednocześnie zachowując klimat intymnego obcowania ze swoją twórczością.

Najpierw jednak w hali "Wisły" materiał ze swojego debiutu "The Dark Thrid" zaprezentowała brytyjska grupa Pure Reason Revolution. W ich muzyce można odnaleźć echa rocka progresywnego i muzyki grunge; zespół wykorzystuje także wokalne harmonie przypominające The Beach Boys. Styl zespołu opisywany jest takimi określeniami jak "astral folk" i "new prog".

Najciekawiej z kwartetu wyglądała basistka Chloe Alper - w białych spodniach, czarnej bluzce i... kowbojkach. Ustawiona na środku sceny przykuwała uwagę nie tylko męskiej części publiczności. Chloe często odstawiała bas, by wygrywać na klawiszach kosmiczne dźwięki.

Pozostali muzycy prezentowali image rodem z psychodelicznych lat 70. XX wieku. Jednak drugich "Porków" z nich nie będzie - bardziej przypominali zmetalizowaną wersję grupy Pendragon.

Krakowski koncert Porcupine Tree był wyjątkowy. Ze względu na "wyjątkową publiczność" zespół zdecydował się zagrać na początek nową płytę "Fear of a Blank Planet" w całości, w takiej samej kolejności. W wydaniu koncertowym kwartet wspiera od dłuższego czasu gitarzysta John Wesley. Muzyk wziął także gościnny udział w nagraniach "Fear...". Nic dziwnego, że często wokalnie wspierał Stevena Wilsona.

Najlepsze wrażenie na mnie zrobiły utwory "My Ashes" i balladowy "Sentimental". Wilson - tradycyjnie bosy - z kolegami nie dawał publiczności wytchnąć. Obok tradycyjnego prog rocka w muzyce Porcupine Tree znaleźć można bowiem ciężkie, metalowe dźwięki, napędzane dynamiczną i potężnie brzmiącą sekcją rytmiczną Colin Edwin (bas) i Gavin Harrison (perkusja). Całość w kosmiczną elektronikę oprawia Richard Barbieri schowany za baterią swoich instrumentów.

Po 5-minutowej przerwie Brytyjczycy powrócili by w drugiej części koncertu zagrać starsze utwory. Nie zabrakło takich "Porkowych" przebojów jak m.in. "Lightbulb Sun", "Open Car", znakomitego "Blackest Eyes" i finałowego "Trains".

Zmęczoną publiczność Brytyjczycy "dobili" wydłużonym wykonaniem instrumentalnego utworu "Mother And Child Divided".

Dzień wcześniej podobny zestaw usłyszeli widzowie w warszawskiej "Stodole".

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: F.E.A.R. | Porcupine Tree | Brytyjczycy | wizyta | Kraków | publiczność
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy