Reklama

Metallica: Szeroki uśmiech Jamesa

W środę (28 maja) w godzinach wieczornych odbył się na Stadionie Śląskim koncert, który już teraz określany jest mianem najważniejszego muzycznego wydarzenia roku 2008 w Polsce. I przyznać trzeba, że w tych prognozach ukryty jest sens, a nawet logika. Kto uczestniczył we wczorajszym koncercie, ten wie.

Metallica w naszym kraju pojawiła się już w poniedziałek, 26 maja. Gościli w różnego rodzaju lokalach, korzystali z salonów odnowy biologicznej i udzielali wywiadów. Jako wysłannik INTERIA.PL i magazynu "Hard Rocker Magazine", sam załapałem się na jeden z takowych wywiadów, a moim rozmówcą był najmłodszy stażem w drużynie, basista Robert Trujillo. Rozmowę z tym niezwykle sympatycznym muzykiem będziecie jednak mogli przeczytać dopiero w chwili gdy wydana zostanie nowa płyta zespołu. Takie wymogi dla wszystkich środków masowego przekazu przygotował management, a może wytwórnia. Nie ważne, skupmy się na razie na koncercie, który na ten czas dla sympatyków zespołu jest przecież najważniejszy.

Reklama

Całą imprezę przed godziną 18 otworzył swoim występem duńsko-francuski zespół Mnemic. W Polsce zespół cieszy się raczej małą popularnością, choć znam kręgi gdzie jest wręcz ubóstwiany. Publiczność potraktowała występ tego zespołu dokładnie tak samo. Bez przesadnego entuzjazmu, choć były grupki osób, które właśnie ich koncert rozpalił do czerwoności. Chłopaki zaprezentowali około 45 minutowy pokaz dobrej, szybkiej i ostrej muzy, którą w głównej mierze oparli o materiał z wydanej w 2007 roku płyty "Passenger". Jak to już zwykle w przypadku suportów bywa, brzmienie pozostawiało wiele do życzenia. Jeśli jednak będzie w przyszłości okazja zobaczyć chłopaków na jakimś klubowym koncercie to nie omieszkam z niej skorzystać.

Po godzinie 19. scenę podzielili między siebie panowie z niegdyś bardzo popularnego Machine Head, który zdaje się odzyskał dawna formę. Niestety, nie było mi dane zobaczyć tego koncertu osobiście, ale z relacji naocznych świadków wiem, że zespół dał z siebie wszystko, a publika wcale nie była mu dłużna. Setlista koncertowa z uwagi na to, że przekrojowo traktowała twórczość Kalifornijczyków także zyskała aprobatę fanów. Wśród zgromadzonych słychać było nierzadko głosy, że przyjechali wyłącznie z uwagi na ten właśnie zespół.

Pierwsze dźwięki doskonale już znanego wszystkim na pamięć intro autorstwa Ennio Morricone poszybowały w eter o godzinie 21 z maleńkim haczykiem. Jeśli macie jakąś wizję tego, jak publiczność przyjęła pierwszy utwór "Creeping Death", to radzę pomnożyć to przez dwa. Czułem się jakby lawa wulkaniczna wylała się na trybuny i płytę stadionu. James Hetfield nawet nie próbował ukryć swojego szerokiego uśmiechu. Po drugim utworze, "For Whom The Bell Tolls", nabrałem też pewności, że zespół wciąż czerpie z grania radość. Taki stan rzeczy utrzymał się zresztą do ostatnich chwil tego koncertu.

Z każdym kolejnym utworem zdawałem sobie sprawę, że przygotowana set lista skierowana jest przede wszystkim do ludzi, którzy z twórczością zespołu są przysłowiowo na bakier. Owszem, pojawiły się rzadko wykonywane na koncertach, jak choćby "Disposable Heroes" z owianej legendą płyty "Master Of Puppets", albo nie mające nic wspólnego z komercyjnym wizerunkiem zespołu "Ride The Lightning" oraz "...And Justice For All". Jednak w głównej mierze chłopaki prezentowali nieśmiertelne, doskonale wszystkim znane evergreeny. Wśród nich największą radość wywołały "Harvester Of Sorrow", wykonany z nieprzeciętną agresją "Whiplash" (perkusja Lars Ulricha jak za dawnych lat) i "Sad But True".

Oczywiście nie mogło też zabraknąć balladowych kompozycji. Odkurzony "The Unforgiven" przyprawiał o gigantyczne ciarki, natomiast "Nothing Else Matters" chyba za bardzo przygasiło żywiołową atmosferę, którą wywołał wspomniany wcześniej "Whiplash". Nie byłoby koncertu Metallicy bez efektów pirotechnicznych, znów "One", i znów z tą przejmującą wymową potężnych eksplozji.

Ku mojemu zmartwieniu zespół nie zaprezentował żadnej z nowych kompozycji, które ukażą się na najnowszym ich krążku. Nie zagrali też nic z ostatniego studyjnego albumu "St. Anger", a jedynym utworem, który z trzech ostatnich płyt studyjnych wybrali, był "Devil's Dance". Niestety, był to najsłabszy punkt koncertu i szkoda, że nie zdecydowali się na inny utwór z tamtego okresu.

Po blisko dwóch godzinach grania zespół wraz z ostatnimi dźwiękami "Enter Sandman" grzecznie pożegnał się z widownią i zniknął za sceną. Długo nie trzeba było jednak czekać, Hetfield i spółka w iście punkowym stylu wykonali na bis "Last Caress" i "So What". Na koniec James zwrócił się z prośba do "starych" fanów, aby wytłumaczyli tym "młodszym" o co chodzi w utworze "Seek And Destroy". A tłumaczyć chyba nie wiele trzeba było, bo stadion znów w całości oszalał. "Seek And Destroy" był ostatnim utworem, który dane nam było usłyszeć na tym koncercie, zespół jednak długo i gorąco żegnał się z publicznością, która chóralnych rykiem odśpiewała im "100 lat".

Można być fanem, albo totalnym antagonistą, ale trzeba przyznać, że występy Metalliki nie pozostawiają wątpliwości. Ten zespół wciąż stanowi potęgę koncertową, a dowodem na te słowa jest choćby wczorajszy show. Lata mijają, a ich muzyka zdaje się być nieśmiertelna. Szkoda, że zespół nie uchylił przed nami rąbka tajemnicy i nie zaprezentował choćby jednego nowego utworu. Szkoda, że setlista tego koncertu był tak łatwo przewidywalna. Następny koncert podobno za rok... Niech podniesie rękę kto nie idzie.

Piotr Brzychcy ("Hard Rocker Magazine"), Chorzów

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: koncert | uśmiech | Metalliki | Metallica
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy