Metallica: "Czarna" esencja energii
Podczas czwartkowego (10 maja) występu na Sonisphere Festival na warszawskim Bemowie Metallica zaprezentuje swój legendarny "Czarny album" w całości. U nas możecie przeczytać obszerne fragmenty książki o tekstach Metalliki z tej płyty.
Metallica z czasów "Czarnego Albumu"
Zobacz zdjęcia Metalliki z czasów promocji "Czarnego Albumu", do tej pory największego komercyjnego sukcesu w historii legendy metalu!
Zanim został "tym, który zrobił z Metalliki wielki zespół", Bob Rock miał już całkiem okazałe CV. Niemal każda z płyt, jakich się tknął, była platynowym albumem, a biorąc pod uwagę niektóre nazwiska i nazwy na tej liście, ich sukces mówi sam za siebie. Kingdom Come i Blue Murder to jego mniej znane zwycięstwa, natomiast The Cult, Bon Jovi i Mötley Crüe nie trzeba przedstawiać fanom rocka. Bez względu na to, co Metallica myślała o napuszonych rockersach z listy Rocka, z pewnością nasłuchała się dosyć o jego zwycięstwach, by zaprosić go do swego gniazdka. Kirk nigdy się nie krył z tym, że jako fan The Cult podziwia ucho Rocka i nawet James chwalił Boba za to, co zrobił z gitarami Mötley na ich sprzedanym w wielomilionowym nakładzie albumie "Dr Feelgood".
W typowy dla siebie sposób Hetfield skomentował ten fakt następująco:
"...Jeśli spojrzy się na to, co wyprodukował, to faktycznie brzmi to całkiem nieźle, nawet jeśli piosenki są do dupy, a zespoły to banda pedałów!" ("Metallica: In Their Own Words" Marka Putterforda).
Cóż więc wniósł Bob Rock do Metalliki? Mówi Lars: "Bob ma niesamowite ucho, nastawienie i wyczucie. Kiedy pracowaliśmy z nim przy produkcji wstępnej, stukaliśmy się w czoło, że wcześniej nie wpadliśmy na niektóre rozwiązania" ("Metallica: In Their Own Words"). Kirk przyznaje, że Bob zachęcił go do innego podejścia do solówek: "Poradził mi, żebym słuchając piosenek nie siadał do nich z gitarą, tylko zaśpiewał i nagrał to, co przychodzi mi do głowy" ("Metallica: In Their Own Words").
Ogólnie rzecz biorąc, Bob rozbudował wizję Metalliki co do jej własnych możliwości i zachęcił zespół do eksperymentowania z nowymi pomysłami, a także do uproszczenia brzmienia. Wcześniej Metallica pakowała do każdego numeru tyle riffów, ile tylko zdołała wymyślić, rozciągając piosenki do ośmiu, dziewięciu, a nawet dziesięciu minut, jeśli przyszła jej na to ochota.
Rock nauczył ich, jak pozbywać się nadmiaru emocji i destylować energię - najczystszą esencję Metalliki - ograniczając się do jednego riffu na numer. Zadziałało.
"Zagraliśmy na tej płycie na 110 procent i oto co wyszło" - James Hetfield, listopad 1992
Każdy zespół marzy o pełnej sukcesów karierze. Ma nadzieję, że przy odrobinie szczęścia zaliczy kilka wielkich przebojów, które zapewnią mu miłość najbardziej zagorzałych fanów, pozwalającą przetrwać w schyłkowym okresie istnienia. Jednak żaden zespół nie wierzy do końca, że zdoła nagrać najlepszy album roku. Albo dekady.
"Metallica", czarny album, album z wężem, albo jakkolwiek go nazwać, zmieniła wszystko w dziejach Metalliki. Zespół z dobrze się sprzedającej przyszłej nadziei rocka stał się gigantycznym przedsięwzięciem o niewiarygodnych możliwościach komercyjnych. Pięć towarzyszących płycie singli - "Enter Sandman", "Wherever I May Roam", "Sad But True", "The Unforgiven" i największy "Nothing Else Matters" - przyciągało tłumy nowych fanów, nie mających pojęcia o "czarnej przeszłości" Metalliki. Co ciekawe, single te nie były wcale "popularnymi" numerami w takim sensie, w jakim popularne są kawałki Def Leppard czy Bon Jovi. Nie, "Metallica" sprzedała się w nakładzie prawie dwudziestu milionów egzemplarzy, wykorzystując potencjał albumu jako całości, i nawet jeśli przyjąć, że pierwszy milion z kawałkiem wykupili starzy fani, reszta zależała od ciężkiej pracy zespołu. Głównie w drodze. Najwyższa jakość owych 310 koncertów sprawiła, że zniknęło pojęcie potencjalnego fana Metalliki. Jej fanem albo się było, albo nie miało być nigdy!
"Enter Sandman"
"'Enter Sandman' to najprostszy numer, jaki kiedykolwiek napisaliśmy. Jeśli dobrze przyjrzysz się tej piosence, stwierdzisz, że jest w niej tylko jeden riff. Cały utwór zbudowany jest wokół jednego riffu. A to, według mnie, najbardziej niesamowita rzecz, jaką można powiedzieć o piosence Metalliki!" ("Metallica: In Their Own Words").
"Enter Sandman" rzeczywiście zawiera najprostszy z riffów w piosence Metalliki, choć mówiąc o najprostszym numerze, Lars równie dobrze mógł mieć na myśli najprostszy tekst Jamesa. Przez pięć wcześniejszych lat teksty "Metallowego Królestwa" opanowane były przez paranoję, demencję i korupcję władzy, i oto pojawiła się dziecięca kołysanka z dodatkiem rytmu znanego z hymnów i służącego do łomotania się w piersi, który idealnie nadaje się na stadiony i festiwale rockowe na całym świecie. Łatwo przychodzi rzucanie oskarżeń, że Metallica się "sprzedała". Lecz warto przy tym pamiętać, że grupa zmieniała się wraz z każdą wydawaną płytą, cóż więc takiego mogła mieć jeszcze do "sprzedania"? W istocie, przynajmniej w kategoriach tekstowych "Enter Sandman" jest powrotem do "starej szkoły", podobnie zresztą, jak niemal każdy utwór nagrywany przez Metallikę od czasów "Kill 'Em All". Strofa: "Sny o wojnie, sny o kłamcach/Sny o ogniu, którym zieją smoki/I o wszystkim, co może cię ugryźć" nie byłaby nie na miejscu w "No Remorse" czy "Phantom Lord", choć można przypuszczać, że osiemnastoletni Hetfield, który napisał teksty dawnych klasyków, miałby sporo kłopotów z wykonaniem cudownej linii melodycznej ich młodszego kuzyna oraz oddaniem własnymi słowami sensu bajek i mitów obecnych w pierwszym prawdziwym ogólnoświatowym hicie Metalliki.
Zatem pod względem stylistycznym piosenka jest klasycznym numerem Metalliki, bez względu na melodyjność refrenu; mówi o nadciągającej nad horyzontem zagładzie i demonach umysłu, czekających na uwolnienie.
Sprytnym ustępstwem, jakie Hetfield poczynił w tej piosence, jest wycofanie się z nadmiernie udramatyzowanego scenariusza wydarzeń. Zamiast tłumaczyć szaleństwo i strach narracją szaleńca á la "Sanitarium" czy "Harvester of Sorrow", Hetfield posłużył się perspektywą dziecka. Lęki i obawy, jakie przeżywamy w dzieciństwie, zostawiają trwały ślad w naszej psychice, przypadkowe spotkanie z agresywnym psem może zniechęcić do machających ogonami czworonogów na całe życie, nie mówiąc już o robalach i pająkach!
W istocie, James zabiera nas w podróż do naszej nadwrażliwej dziecięcej umysłowości, kiedy najbardziej przeraźliwe stwory kryją się pod łóżkiem albo w szafie, która jakoś nigdy nie chce się domknąć. Dosłowne zacytowanie dziecięcej modlitwy przed snem w trzecim refrenie jest radośnie pokręconym, a mimo to mistrzowskim pociągnięciem i daje piosence oddech potrzebny do przeprowadzenia ostatecznego ataku.
Zobacz teledysk "Enter Sandman":
Na różnych stronach internetowych poświęconych Metallice często pojawia się przypuszczenie, że James napisał tę piosenkę pod wpływem bardzo popularnych komiksów Neila Gaimana z cyklu "Sandman". W świecie fantasy Gaimana Sandman jest bardzo rzeczywistą postacią, a raczej bogiem - jednym z tak zwanych siedmiu Nieskończonych, którzy rządzą, służą i sprzyjają ludzkości, w zależności od perspektywy, z jakiej się na nich patrzy. Sandman, jako pan świata snów, żyje w snach, manipuluje nimi, a nawet je terroryzuje, znów w zależności od potrzeb. Na początku lat dziewięćdziesiątych zbiory komiksowe Gaimana sprzedawały się w setkach tysięcy egzemplarzy na nowo powstałym rynku dla "dojrzałego czytelnika". Rysownikiem scenariuszy Gaimana był znany twórca płytowych okładek Dave McKean, który wrócił na rynek muzyczny z najbardziej niesamowitymi metalowymi szatami graficznymi dekady ("Burn My Eyes" Machine Head czy "Demanufacture" Fear Factory itp). Legenda metalu Alice Cooper zatrudnił duet Gaiman/McKean do napisania scenariusza epickiego albumu z 1994 "The Last Temptation", który w formie komiksu pojawił się na półkach obok płyty. Ale czy James Hetfield był rzeczywiście fanem komiksów? Cóż, James nigdy nie odżegnywał się od komiksowej kultury - to przecież on zatrudnił w połowie lat osiemdziesiątych skate'owego artystę Pusheada - ale biorąc pod uwagę jego niezwykły dar tworzenia pozaziemskich postaci i ich światów, byłoby co najmniej dziwne, gdyby u szczytu możliwości pisarskich opierał tekst na bohaterze wziętym z komiksu. Potwierdzeniem tej hipotezy niechaj będzie fakt, że dawni kumple Metalliki z Anthraksu - zespołu, który w pewnym okresie odgrywał wszystkie znane komiksowe postaci - doświadczali wówczas słusznego gniewu fanów, którzy właśnie z tej przyczyny skreślili zespół, jako "komików garbusków". James napisał prostą piosenkę o koszmarach, a koszmary to dziecinada, która dotyka nas wszystkich.
"Sad But True"
Pieśń z perspektywą, dyktująca słuchaczowi wewnętrzny monolog ustami Jamesa Hetfielda. W utworze tym doszło jednak do subtelnej zmiany perspektywy. Wcześniej James Hetfield nie pozostawiłby nam złudzeń, że mamy do czynienia z jakąś fikcyjną postacią, odwołując się do mniej lub bardziej konkretnych wydarzeń ze świata rzeczywistego, tym razem nie daje nam takiej pewności: mamy bowiem do czynienia z głosem w naszej głowie - "Ty! Ty jesteś moją maską/Ty jesteś moją zasłoną/Moim schronieniem/Ty!/Tylko ciebie się tu wini". Być może jest to kolejna wyprawa do umysłowości schizola á la "Frayed Ends Of Sanity", choć to mało prawdopodobne, gdy weźmie się pod uwagę, że James wykonał tak wspaniałą robotę na poprzednim albumie.
Zobacz "Sad But True" w wersji koncertowej:
Być może mamy tu pierwszy przykład "prawdziwego" Jamesa Hetfielda, stojącego oko w oko z własnymi demonami? Przeróżni wykonawcy ochoczo przyznają, że stając na scenie, estradzie czy udzielając wywiadu, wkładają maskę, ukrywają się za swą sceniczną personą, co ma na celu uporanie się z intensywnym doświadczeniem gry (bądź występu) i oczekiwań publiczności. Niewykluczone więc, że w "Sad..." pojawił się wewnętrzny głos samego Hetfielda, żywiący się jego brakiem poczucia bezpieczeństwa, nakazujący mu "odgrywać" wokalistę Metalliki.
Oczyszczenie Jamesa to jeden ze sposobów na odczytanie tego numeru, lecz jest jeszcze inny, mianowicie taki, że Hetfield uzewnętrznił najintymniejsze lęki, obawy i zazdrość doświadczaną przez nas każdego dnia. Każdy z nas kłamie, żeby poczuć się lepiej bądź uniknąć odpowiedzialności za rzeczy nieprzyjemne, co więcej, robiąc to, wiemy, że postępujemy źle, a mimo to zawieramy ze sobą układ, że odpokutujemy zło za czas jakiś, kiedyś w przyszłości. Okłamanie przyjaciela czy osoby, którą kochamy można odpokutować przeprowadzając przez ulicę staruszkę, choć kładąc się spać wcale nie musimy czuć się lepiej z tego powodu. James być może skupił się na naszych codziennych wyrzutach sumienia i wyobraził je sobie jako odrębną postać, reprezentującą ciemniejszą stronę natury ludzkiej.
Ponieważ jednak mamy do czynienia z Metalliką, której muzyka nie działa kojąco na bębenki, niewykluczone, że owe codzienne błędy i przewinienia zostały przedstawione jako cegiełki, z których układa się coś bardzo złowrogiego. Wraz z rozwojem narracji i budową napięcia piosenki pojęcia zazdrości i kozłów ofiarnych ustępują miejsca znacznie niebezpieczniejszym konceptom,
takim jak nienawiść, zapłata za popełnione czyny czy potrzeba znalezienia alibi.
James mówi nam: "Tacy właśnie jesteśmy. Kiedy inni cię ranią, są niesprawiedliwi czy wręcz stosują przemoc, spójrz na siebie i zapytaj, czy naprawdę jesteś inny? Bo ja wiem, że nie".
Smutne, ale z pewnością prawdziwe.
"The Unforgiven"
Bez wątpienia "The Unforgiven" to jeden z najdojrzalszych utworów, jakie napisała Metallica. Bob Rock nalegał, by zespół potraktował głos Jamesa jak instrument i podszedł do komponowania z punktu widzenia melodii wokalnych traktowanych na równi z riffami. Miało to kluczowe znaczenie dla procesu twórczego.
Jak wspominał James w 1991: "'The Unforgiven' to jedno z moich ulubionych nagrań na płycie. Mówi o gościu, który tak naprawdę nigdy nie wykorzystuje niektórych sytuacji, nigdy nie ryzykuje. Później pod koniec życia żałuje, że nic z nim nie zrobił, ale uznaje, że to wina świata, któremu nie chce wybaczyć. Wiele numerów na tym albumie to piosenki stosunkowo proste i te były najtrudniejsze do napisania. Potrafimy pisać piosenki z setką riffów na minutę, ale tym razem wyzwaniem było napisanie prostego numeru, który znaczyłby bardzo wiele" ("Metallica: In Their Own Words").
Przez sześć minut trwania "The Unforgiven" Metallica pokazuje, jak złożonym i dojrzałym zespołem stała się przez te wszystkie lata, i zabiera słuchacza w podróż, którą rozpoczyna zgrzyt gitary odzwierciedlający miażdżący mozół codzienności, a kończy pełna zamyślenia strofa: "To, co czułem/I co wiedziałem/Nigdy nie było widać w tym, co okazywałem".
Zobacz teledysk "The Unforgiven":
Pisarstwo Hetfielda wykonuje krok w nieznane. Metallica przesuwała granice tego, co chciała osiągnąć w kategoriach muzycznych, a James stał się gotów, by dokonać podsumowania własnych uczuć i lęków i przedstawić je całemu światu. Każdemu zdarzają się momenty żalu i obaw, kiedy patrząc na swoje życie, dochodzi się do wniosku, że można było osiągnąć więcej.
James przedstawia człowieka, który wie, że zostało mu jeszcze kilka lat na znienawidzenie świata za to, czego sam nie zrobił. Hetfield pyta: "Myślicie, że staniecie się tacy, jak on?".
"The Unforgiven", podobnie jak "Nothing Else Matters", jest utworem znienawidzonym przez thrashowych fanów Metalliki, która koncentruje się na nazbyt - ich zdaniem - komercyjnych cechach muzyki, symbolizującej "zaprzedanie się metalowego składu". Owi ortodoksi nie rozumieją jednak, że gdyby Metallica chciała napisać prawdziwą balladę, utwór ten brzmiałby tak, jak "Unforgiven" albo "Mama Said" z "Load".
Wymowa "The Unforgiven" związana jest z dojmującym, melancholijnym nastrojem utworu podkreślanym pełnym żalu głosem Jamesa, pojawiającym się przed ostrym zakrętem środkowego riffu. Jeśli "The Unforgiven" symbolizuje cokolwiek, to kunszt kompozytorski zespołu i pisarską dojrzałość Jamesa, mówiącego o zwykłym ludzkim życiu.
"Nothing Else Matters"
"Słowo 'harmonia' nigdy nie było brzydkim słowem w słowniku Metalliki". James Hetfield, Rolling Stone, 1991
Kiedy "Nothing Else Matters" po raz pierwszy pojawił się na falach eteru, ludzie reagowali w dwojaki sposób: wierni "metallowej" armii byli przerażeni - Metallica sprzedała się i popłynęła z nurtem; pozostali cieszyli się i oddychali z ulgą. Cieszyli się, słysząc po raz pierwszy Hetfielda śpiewającego melodię; oddychali z ulgą, bo świat dostał w końcu coś na tyle strawnego, że nie musiał drżeć na brzmienie nazwy "Metallica". Nie dało się zadowolić obu obozów jednocześnie i mówiąc szczerze, Metallica nie starała się przypodobać żadnemu z nich, koncentrując się raczej na maksymalnym wykorzystaniu naturalnych harmonii pieśni.
"Nothing Else Matters" jest nie tylko balladą, jest balladą z prawdziwym, płynącym z serca tekstem i pełnowymiarową orkiestrą na dokładkę, więc jeśli Metallica się sprzedawała, robiła to, do cholery, w wielkim stylu!
Jeśli chodzi o tekst, "Nothing Else Matters" w ogóle nie przypomina typowych numerów z cyklu "Odeszłaś najdroższa i me serce krwawi" wykonywanych pod koniec lat osiemdziesiątych i na początku lat dziewięćdziesiątych przez rockowe składy zabiegające o głosy kobiecej publiczności. Zespoły takie, jak Kiss ("Forever"), Def Leppard ("Hysteria"/"Love Bites"), Bon Jovi ("Living In Sin" i cała reszta), Poison ("Every Rose Has Its Thorn"), White Lion ("When The Children Cry"), GN'R ("Don't Cry"/"November Rain") i nawet metalowi awanturnicy jak Mötley Crüe ("Without You") wypuszczały na rynek sentymentalne, przeprodukowane gówna, które z istoty swej były desperackimi próbami wciśnięcia czegoś, co choćby z daleka przypominało graną przez nie muzykę do programów stacji radiowych. Metallica sprzedawała miliony płyt bez pomocy radia, więc decyzja o nagraniu "Nothing Else Matters" nie mogła być podyktowana chęcią wdarcia się na lukratywny rynek AOR-u. Tekst "Nothing Else Matters" różnił się od słodkich jak sacharyna zawodzeń rockowych ballad, nie było w nim żadnych lamentów, żadnych "wciąż cię kocham, maleńka", jako że piosenka Hetfielda jest szczerym, płynącym prosto z serca apelem do ludzi o podobnych zapatrywaniach na całym świecie.
Zobacz teledysk "Nothing Else Matters":
Jeśli płaczliwe nastolatki marzyły sobie, by wers: "Tak blisko - i nieważne jak daleko/Zawsze ufamy w to, kim jesteśmy" był głosem ukochanego szepczącego na ucho ukochanej, to w porządku, ich sprawa. Lecz z czasem staje się jasne, że słyszymy głos człowieka, który podjął się niewdzięcznego zadania odkrycia swych uczuć przed przyjaciółmi. James mógł zwracać się do mitycznych towarzyszy broni, nawet do bardzo rzeczywistych towarzyszy z Metalliki, albo - co najbardziej prawdopodobne - do rzeszy fanów, dla których grała Metallica podczas trwającej dwa lata trasy "Damaged Justice", kiedy powstał ten utwór.
Piosenka jest na tyle słodka, że mogła podobać się wszystkim, a jednocześnie na tyle mocna, by nawet najtwardszym hardcore'owcom zakręciła się łza w oku na myśl o wspólnym poświęceniu, gdy słyszeli kluczowy w tej interpretacji wers: "Życie należy do nas i przeżywamy je na swój sposób".
James wyznał w wywiadzie dla "Providence Journal Bulletin", że napisał "Nothing Else Matters" w chwili słabości podczas trasy w Kanadzie, kończącej cykl 275 koncertów w 1990, dodając przy tym: "Napisałem ten numer, czując, że jestem sam" ("Metallica: The Frayed Ends of Metal" Chrisa Crockera). Lars, mówiąc w 1991 o piosence, uznał, że ton większości tekstów Jamesa na nowym albumie jest wynikiem wewnętrznego procesu dojrzewania, jaki przechodził zespół: "...piosenki są wynikiem tego, co działo się z Jamesem. Zazwyczaj rozglądasz się za rzeczami, które cię wk**wiają i piszesz o nich. Lecz tym razem zaglądaliśmy w głąb siebie, mówiliśmy o doświadczeniach, jakie zdobyliśmy" ("Metallica: In Their Own Words").
Mówiąc o łatwej w odbiorze naturze tego numeru, James dodał w 1991, że zespół chciał "...mieć piosenkę, która nie byłaby typową balladą. Chcieliśmy popracować trochę nad wokalem. Myślę, że ta aranżacja smyczkowa jest ku**wsko dobra. Jak się zaczyna grać w ten sposób, to lepiej iść na całość!" ("Metallica: In Their Own Words").
"Wherever I May Roam"
W którymś momencie długiej kariery dojrzały zespół rockowy pisze utwór opiewający życie w drodze - nie tylko dlatego, że numer ten podbija serca fanów na koncertach, ale i z tej przyczyny, że życie w trasie zajmuje znaczną część żywota przeciętnego członka grupy. Dla Metalliki, która zaliczyła 275 koncertów w trasie "Damaged Justice", a czekało ją 300 kolejnych podczas nowej wyprawy, życie w trasie było życiowym faktem.
Jak wspominał Kirk w 1992: "Kiedyś ktoś zaczął narzekać na swoje życie osobiste. Potem ktoś inny powiedział: 'Wiesz, ja też mam problemy'. W końcu odezwał się ktoś trzeci, mówiąc: 'Cholera, żebyście wiedzieli co się u mnie dzieje!' To nie było tak, że jedno wypływało z drugiego. Mieliśmy po prostu problemy w życiu osobistym. I wtedy zdaliśmy sobie sprawę, ile znaczy dla nas zespół!" ("Metallica: In Their Own Words").
Numer "Wherever I May Roam" łączy ze sobą członków zespołu, lecz w przeciwieństwie do innego drogowego klasyka "(We Are) The Road Crew" Motörhead, potwierdza i sławi więzy, między grupą a jej fanami, którzy towarzyszyli Metallice w niejednej wyprawie.
Równie ważne i ciekawe jest to, że zespół stał się na tyle pewny swego, że odważył się nagrać numer, który wcale nie mówi o mrocznej stronie życia. Nie ma tu żadnej demencji, śmierci, wojen, korupcji, kłamstw, wyrzutów sumienia czy koszmarów! Nic z tego nie znajdziecie w "Wherever I May Roam". Stawiając ten krok, Metallica - świadomie, bądź nieświadomie - zrywała ostatnie więzy łączące ją z "ekstremami", "podziemiem" i "obrzeżami".
Jak każdy inny rockandrollowy zespół pisała o byciu rock and rollowym zespołem, a nie przerażającym, głośnym, heavymetalowym potworem. Piosenka opiewa bez wątpienia bardzo atrakcyjny dla nas wszystkich etos banity. "A droga staje się towarzyszką mego życia/...A ziemia staje się mym tronem/...Moje więzy już rozcięte" - to wersy rozpoczynające każdą zwrotkę. Ilu z nas pragnęło zapakować wszystko, co potrzebne do plecaka i wymaszerować z własnego życia, by stać się kimś innym? Jest to klasyczny antybohaterski motyw ludowy, mówiący o zależności i nic dziwnego, że zastępy Aniołów Piekieł na całym świecie uznały ten numer za swój oficjalny hymn, rywalizujący z "Iron Horse" Motörhead.
Wideoklip nakręcony do tej piosenki jest typowym montażem zdjęć z trzymanej w ręku kamery z nieoficjalnym materiałem zespołu. Klip umieścił Metallikę w jednej lidze z "Wanted Dead Or Alive" Bon Jovi, "Paradise City" GN'R czy "Home Sweet Home" Mötley Crüe - olbrzymimi przebojami MTV, z których emanowała tęsknota za włóczęgą. Jeśli ktoś jeszcze tego nie pojął lub łudził się, że coś takiego nigdy się nie stanie, teraz miał już pełną jasność: Metallica nie dobijała się do mainstreamu, poczekała, aż stanie się mainstreamem.
Zobacz koncertowy klip "Wherever I May Roam":
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Książka "Metallica. Historie największych utworów" Chrisa Inghama w przekładzie Jędrzeja Polaka ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa In Rock.