Hugh Laurie: Doktor od muzyki. Relacja z koncertu w Poznaniu

Hugh Laurie w towarzystwie zespołu The Copper Bottom Band przybył do naszego kraju na trzy koncerty (dwa w Poznaniu, jeden w Szczecinie), by promować swój najnowszy album "Didn't It Rain" i by pokazać, że blues ma się dobrze.

Hugh Laurie świetnie się czuje w roli bluesmana (fot. Thomas Niedermueller)
Hugh Laurie świetnie się czuje w roli bluesmana (fot. Thomas Niedermueller)Getty Images

Hugh Laurie w Warszawie - 6 czerwca 2013 r.

Serialowy Dr House jest nie tylko wokalistą i pianistą - potrafi grać również na gitarze, perkusji i saksofoniefot. Bartosz Nowicki
W utworze "Kiss Of Fire" (wersja "El Choclo", jednego z najpopularniejszych tang z Argentyny) zatańczył z jedną ze swoich wokalistekfot. Bartosz Nowicki
Na scenie towarzyszył mu zespół The Cooper Bottom Bandfot. Bartosz Nowicki
W Warszawie Hugh Laurie promował swoją drugą płytę, wydaną na początku maja 2013 r. "Didn't It Rain". Usłyszeliśmy też kilka utworów z debiutu "Let Them Talk" (2011)fot. Bartosz Nowicki
W warszawskiej Sali Kongresowej swój pierwszy koncert dał Hugh Lauriefot. Bartosz Nowicki
Hugh Laurie między utworami chętnie żartowałfot. Bartosz Nowicki
Na scenie zapanował klimat rodem z knajpy z Nowego Orleanufot. Bartosz Nowicki
Hugh Laurie komplementował warszawską publiczność. "Jesteście wspaniali, mam fantastyczny zespół, a ja... jestem po prostu szczęśliwy" - mówiłfot. Bartosz Nowicki
Na płycie "Didn't It Rain" Anglik wybrał się w podróż ku sercu Ameryki, gdzie odkrywa na nowo pionierów amerykańskiego bluesafot. Bartosz Nowicki
Zachwycony przyjęciem Hugh Laurie podczas koncertu otrzymał nawet kwiaty od dziewczyny z publicznościfot. Bartosz Nowicki
Hugh Laurie pożegnał polską publiczność kłaniając się na kolanachfot. Bartosz Nowicki
Publiczność zgromadzona w Sali Kongresowej z entuzjazmem reagowała na popisy muzykówfot. Bartosz Nowicki

Stwierdzenie, że Hugh Laurie jest człowiekiem renesansu, nie będzie chyba zbyt przesadzone: aktor, komik, reżyser, muzyk, wokalista, pisarz, sportowiec. Kategorii całkiem sporo, a co najlepsze, we wszystkich może pochwalić się sukcesami.

Miał być lekarzem, ale wybrał archeologię, w czasie studiów trenował zawodowe wioślarstwo, a przez wspólnych znajomych poznał Stephena Fry'a. I to właśnie z nim tworzył przez lata komediowy program "Fry and Laurie" (później przerodził się w serię "A bit of Fry & Laurie). Polska publiczność może skojarzyć Lauriego z sitcomowych serii produkcji BBC pt. "Czarna Żmija", w których występował regularnie od 1986 roku u boku m.in. Rowana Atkinsona.

W 1996 roku ukazała się debiutancka powieść Lauriego "Sprzedawca broni" (w Polsce ukazała się w 2008 roku nakładem wydawnictwa W.A.B.). To bardzo zręcznie napisana powieść szpiegowska, której nie powstydziłby się mistrz gatunku Robert Ludlum. Całość została okraszona specyficznym poczuciem humoru autora.

Jednak to wygrany casting w roku 2003 przyniósł mu możliwość powrotu do telewizji, a powrót ten był mocno spektakularny, bo już po pierwszej serii "Dr House'a" mało kto nie znał postaci, w którą się wcielał. Kulejącego, ekscentrycznego, uzależnionego od środków przeciwbólowych lekarza-geniusza, który potrafi zdiagnozować każdą chorobę, pokochał cały świat. Sława zeszła na niego jak lawina, a serial (nadawany od 2004 do 2012 roku) został przyjęty bardzo dobrze zarówno przez publiczność, jak i krytyków (m.in. dwa Złote Globy i trzy nagrody Emmy).

Po zakończeniu produkcji i ogromnym sukcesie (nie ukrywajmy także finansowym - mówi się, że za jeden odcinek serialu aktor dostawał ponad 400 tys. dolarów) niejeden zaszyłby się z rodziną w jakimś przyjemnym życiowym przylądku i kontemplował naturę. Jednak nie Hugh Laurie.

Blues wg Pana Laurie

Nie ma co ukrywać, że serial bardzo pomógł artyście w promocji dokonań muzycznych. Jednak jego muzyka bardzo dobrze broni się sama. Laurie ma póki co na swoim na swoim koncie dwa albumy: "Let Them Talk" z 2011 roku oraz "Didn't It Rain" z 2013. Do naszego kraju przybył na trzy koncerty (dwa w Poznaniu, jeden w Szczecinie), by pokazać, że me blues ma się dobrze, a w jego wykonaniu to całkowita petarda.

Obie płyty zawierają nowe aranże świetnych i znanych bluesowych utworów. Hugh Laurie śpiewa i akompaniuje sobie na gitarze oraz pianinie.

Artysta pytany w wywiadach dlaczego to akurat w tym gatunku muzycznym czuje się dobrze, przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, gdy mając około siedem lat usłyszał po raz pierwszy w radiu coś, co było jak emocjonalny grom z jasnego nieba. I tak już mu zostało na lata.

Stare skarby na muzycznej plaży

W poniedziałek, 28 lipca, w auli Uniwersytetu Adama Mickiewicza przy ulicy Wieniawskiego 1 trudno było dopatrzeć się wolnego miejsca. Chętnych na bluesową podróż było wielu; a pierwszy, niedzielny koncert wyprzedał się całkowicie.

Pianino przykryte kolorową serwetą i rozstawione wokół lampy ze staromodnymi abażurami budowały klimat starej, amerykańskiej knajpy, która gościła już niejednego artystę. Co prawda pompatyczne organy za sceną konsekwentnie burzyły ten klimat i raczej przywodziły na myśl kościół, który z kolei idealnie wpasowywał się w krajobraz w utworach bardziej gospelowych (a takie też były!).

Koncert zaczął się punktualnie. Gwiazda wieczoru przywitała się z publicznością starannie przygotowanym w języku polskim "dobry wieczór" . "I to by był na tyle. Jestem typowym brytyjskim idiotą" - żartował od początku Laurie, wznosząc toast kieliszkiem. Od pierwszych utworów artysta świetnie czuł się w roli gospodarza. Już przy drugim z kolei "Come on Baby Let the Good Times Roll" publiczność wstała z miejsc. Później było już tylko lepiej: "What Kind of Man Are You" (fantastyczny duet z Sista Jean McClain), "Kiss of Fire" (duet z Gaby Moreno zakończony kilkoma figurami tanga) , "Send Me to the 'Lectric Chair", "The Weed Smoker's Dream" czy "You Don't Know My Mind".

Muzyk kilkakrotnie w trakcie koncertu powtarzał, że ma najlepszy zespół na świecie. I nie ma co polemizować: siedmioosobowy The Copper Bottom Band rozkłada na łopatki! Widać i słychać, że muzyka to ich całe życie - fantastycznie bawili się ze sobą na scenie, chętnie popisywali się swoimi umiejętnościami w utworach, a Hugh Laurie często oddawał scenę muzykom, sam usuwając się w cień. Sista Jean McClain (powalająca wersja "Send Me to the 'Lectric Chair") oraz Gaby Moreno (w chociażby "The Weed Smoker's Dream") to dwa fenomenalne głosy, które często można było usłyszeć w duecie z Lauriem lub w solowych utworach.

Pojawił się też typowo "męski" utwór wykonany akustycznie przez panów - "Lazy River" - który dzięki efektom dźwiękowym przeniósł nas w domowe zacisze, gdzie słuchamy starych winyli. Coraz bardziej rozochocona publiczność żywiołowo odebrała takie utwory jak tytułowy "Didn't It Rain", "Louisiana 1927" czy też "Wild Honey" (w iście musicalowej oprawie). Nie zabrakło także klasycznego rock'n'rolla. Koncert trwał ponad dwie godziny, a na bis rozbujana i roztańczona publiczność doczekała się w sumie aż pięciu piosenek.

Hugh Laurie przedstawił nam swoje wersje standardów bluesowych. Artysta zapytany w jednym z wywiadów, dlaczego wybrał akurat taki repertuar na swoje pierwsze dwie płyty, przyrównał całą sytuację do plaży, na której jest tak wiele skarbów, że nie sposób ich nie docenić i nie pokazać innym. Podobno na trzecim albumie znajdą się już same autorskie kompozycje. Ja w każdym razie będę wyglądać nowych utworów. A wszystkim zdecydowanie polecam terapię muzyczną autorstwa doktora Laurie. Działa.

* Korzystałam z wywiadów prasowych oraz telewizyjnych (m.in. programy autorskie Larrego Kinga, Ellen DeGeneres), których udzielił Hugh Laurie.

Ewa Szymańska, Poznań

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas