Reklama

Bob Rock: Mistrz czy psuja?

19 kwietnia 2014 r. 60 lat kończy Kanadyjczyk Bob Rock, kojarzony jako znakomity producent muzyczny oraz... facet, który zniszczył Metallicę. Obie te perspektywy da się poprzeć argumentami.

Portfolio blondwłosego producenta zaczęło pęcznieć, kiedy uświadomił sobie, że nawet z takim nazwiskiem nie zostanie gwiazdą rocka. Jego zespół Payola$ odnosił względne sukcesy w Kanadzie, otarł się również o listę "Billboardu", ale ostatecznie grupa nie wytrzymała konkurencji i wewnętrznych tarć.

Bob Rock był jednak na tyle inteligentny, że równolegle z graniem w zespole rozwijał się jako fachowiec od rejestrowania muzyki. Ukończył odpowiedni kurs i złapał fuchę w studiu nagrań w Vancouver. Najpierw kopiował taśmy i sprzątał, później awansował na asystenta inżyniera dźwięku.

Reklama

Konflikt z mentorem

Producent Bruce Fairbairn zauważył, że Bob Rock ma do dźwięku smykałkę i zatrudnił go do miksowania nagrań na albumach, którymi się wtedy (a więc w latach 80.) zajmował.

Był wśród nich debiut grupy Loverboy z 1981 roku. Bob Rock chwali się, że zmiksowana przez niego piosenka "Working For The Weekend" z tej płyty była pierwszym w jego karierze numerem jeden na listach przebojów.

Po sukcesie albumu zatytułowanego po prostu "Loverboy" duet Fairbairn-Rock otrzymywał coraz lepsze zlecenia. Gdy razem kształtowali ostateczne brzmienie takich nagrań, jak "Slippery When Wet" Bon Jovi (1986 r.) czy "Permanent Vacation" Aerosmith (1987 r.), Bob już wiedział, że właśnie tym chce się w życiu zajmować.

Praca nad płytą Aearosmith zbiegła się z konfliktem z Bruce'em Fairbairnem. Spór dotyczył, jakże by inaczej, finansów i sprawił, że drogi obu dżentelmenów się rozeszły. Bob Rock był zdeterminowany, by wreszcie pracować "na swoim", by podpisać się na ważnej rockowej płycie jako wyłączny producent.

W 1989 roku dopiął swego. Samodzielnie wyprodukował album gwiazdy rocka. Album, który na dodatek odniósł gigantyczny sukces, pokrywając się sześciokrotną platyną w Stanach Zjednoczonych. Współpraca z krnąbrnymi chłopakami z Motley Crue okazała się niezwykle owocna dla obu stron, a album "Dr. Feelgood", bo o nim cały czas mowa, najlepszym tego dowodem.

Od "Czarnego albumu" do "St. Anger"

Muzykom Metalliki tak bardzo spodobała się energia, rozmach i ciężar "Dr. Feelgood", że sami zwrócili się do Boba Rocka. Ten był z początku sceptyczny, nie przepadał wtedy za Metallicą, ale gdy Lars Ulrich przysłał mu nagrania demo piosenek, nad którymi wówczas pracowali, natychmiast zmienił front.

Longplay z 1991 roku, nazywany "Czarnym albumem", to do dziś największy komercyjny sukces Metalliki. Czy również artystyczny? Zdania wśród fanów są podzielone, ale da się zaprzeczyć, że utwory "Enter Sandman", "Nothing Else Matters" czy "The Unforgiven" na stałe weszły do kanonu już nie thrash metalu, ale rocka w ogóle.

Nie sposób przecenić wkładu Boba Rocka, który tę płytę i ten sukces wręcz z muzyków wydusił. Co widać choćby w krążących po sieci nagraniach ze studia, gdzie Bob w bardzo asertywny, a czasem i agresywny sposób zmusza swoich "podopiecznych" do uporczywego poprawiania kompozycji, do pracy po kilkanaście godzin na dobę.


Ponieważ "Czarny album" uczynił z Metalliki gwiazdę światowego formatu, nic dziwnego, że James, Lars, Kirk i Jason chcieli pracować z Bobem dalej. I pracowali, ale z coraz gorszym skutkiem. Albumy "Load" (1996 r.) i "Reload" (1997 r.) były odbierane niejednoznacznie, fanów irytowały zwłaszcza notoryczne inspiracje amerykańskim folkiem. Podobnie było z płytami "S&M" (koncert z orkierstrą symfoniczną) i "Garage Inc." (covery) - ciepło przyjęte przez masową publiczność, za to bardzo chłodno przez fanów. Przy albumie "St. Anger" (2003 r.), na który Bob Rock osobiście zarejestrował partie basu, sporów już nie było. Płytę zgodnie uznano za artystyczną katastrofę.

Petycja

"My, wieloletni i lojalni fani Metalliki, czujemy, że nadeszła pora, by zespół zakończył współpracę z Bobem Rockiem. (...) Jego wkład w tworzenie utworów Metalliki uważamy za szkodliwy, a z biegiem lat jest coraz gorzej. (...) Większość z nas słucha głównie pierwszych albumów zespołu. Ówczesne kompozycje były proste i nie grzeszyły przeprodukowaniem. 'Load' i 'Reload' to przykłady braku jakiejkolwiek kontroli".

"(...) Widzieliśmy materiały wideo, w których Bob Rock daje muzykom koszmarne wskazówki, a my wstrzymujemy oddech, ponieważ wiemy, że są błędne. Warto wiedzieć, że Bob Rock sam grał w zespole, kiedy był młody. Mało kto o tym pamięta i nic w tym dziwnego. Jego zespół nie odniósł sukcesu, ponieważ Bob Rock nie potrafi wytworzyć dobrego utworu, ani też pomóc takowy skomponować".

"Później przyszła płyta 'St. Anger'. Album, na który Bob Rock miał największy wpływ, jest kompletnie niesłuchalny. Nie tylko produkcja, ale i kompozycje są w kompletnym bałaganie. (...) Powtarzanie jednego riffu przez 10 minut trudno nazwać dobrą strukturą utworu".

"Doceniamy czas i wysiłek, jaki Bob Rock poświęcił Metallice. Ale nadszedł moment, by się pożegnać. (...) Dla dobra zespołu prosimy o zakończenie współpracy z Bobem Rockiem i rozpoczęcie nowego etapu przez Metallicę".

Petycja fanów bardzo zabolała Boba Rocka. Musiała też podziałać na muzyków Metalliki, którzy... zakończyli współpracę z Bobem Rockiem, zwracając się ku Rickowi Rubinowi.

Przyzwoitość nakazuje, by oddać głos oskarżonemu.

"Nazywa się mnie człowiekiem, który zniszczył Metallicę. Czy to prawda? Nie. Fani czasami bywają bardzo niemądrzy. Idealizują Metallicę. Wszystko, co robiłem z Metallicą, było wynikiem tego, czego chciał sam zespół. Ja tylko pomagałem im to zrealizować" - tak do tych zarzutów odnosi się po latach Bob Rock.


Kolejne projekty

Równolegle z nagrywaniem płyt Metalliki Bob Rock kontynuował harmonijną współpracę z Motley Crue, Bon Jovi oraz The Cult.

Natomiast już po rozwodzie z Larsem i spółką Bob sprzymierzył się z The Offspring, a przede wszystkim z Michaelem Bublé. Mimo że rodak producenta nie jest artystą rockowym, to udało im się razem nagrać płyty po pierwsze świetnie się sprzedające, a po drugie uwielbiane przez fanów swingującego wokalisty.

"Bob Rock to jest najlepszy gość na świecie. Specjalnie dla mnie wyszedł ze swojej strefy komfortu. Od 30 lat nie słyszałem takiej płyty, jaką mi zrobił, płyty organicznej, nawiązującej do brzmienia Motown i big-bandów. Bob zawsze powtarza, że wszystko się sprowadza do jak najlepszego występu artysty, że on jest tylko po to, żeby w tym pomóc" - komplementował Michael Bublé, który był tak zadowolony ze wspólnych nagrań, że na płycie "To Be Loved" z 2013 r. uczynił Rocka swoim wyłącznym producentem.

No więc jak to w końcu z tym Bobem Rockiem jest: mistrz czy psuja? Całe szczęście, że to nie rozprawa i pytanie może pozostać w zawieszeniu.

Michał Michalak


Czytaj również o innych słynnych producentach muzycznych:

Max Martin: Szara eminencja muzycznego show-biznesu

Rick Rubin: Brodaty guru

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: B.o.B
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy