Czego słucha nasza redakcja? Od Zakopower po zimną falę
Kolejny raz przychodzimy do was z naszymi ulubionymi utworami i płytami z ostatniego miesiąca. Jest blues, post-punk, ale i rzeczy, które możecie usłyszeć w radiu.
Sprawdźcie, czego w tym miesiącu słuchała nasza redakcja!
OLIWIA KOPCIK
Radioslam "Radioslam" - płyta wyczekiwana przeze mnie (i pewnie nie tylko przeze mnie) od dobrych kilku lat. Bo kto usłyszał wydane w 2017 roku "Save the Day" albo opublikowane w ubiegłym roku "Fade away", na pewno od razu chciał więcej. Dwuosobowy obecnie projekt to rock'n'roll w czystej postaci. I prywatnie, to wiem z nieoficjalnych źródeł, i muzycznie - to możecie sprawdzić sami, słuchając debiutanckiej płyty. A jeśli zobaczycie kiedyś na plakacie albo facebookowym wydarzeniu, że chłopaki grają koncert, to idźcie koniecznie. Choć po tym albumie raczej nikogo nie trzeba będzie namawiać.
Marszand Zmarł "Na imię jej Nadzieja" - sprawdziłam z ciekawości, bo nazwa interesująca. I dlatego, że okładka epki przypomniała tę słynną okładkę King Crimson. Cóż... to była jedna z moich lepszych decyzji w tym miesiącu. Odpaliłam płytę, którą otwiera właśnie "Na imię jej Nadzieja" i zalała mnie zimna fala. Marszand Zmarł przywodzi na myśl trochę Siekierę, trochę The Cure i Joy Division, i Republikę, jeśli ktoś zechce się wsłuchać w bas. Zdecydowanie Marszand Zmarł daje nadzieję, że post-punk is not dead.
ANDRZEJ KOZIOŁ
Weezer "SZNZ: Winter" - trochę niepoważni, trochę też tak traktowani. Niby grupka nerdów (na pewno na takich stylizowani), ale z punkowo-grunge'owym pazurem. W latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych kojarzeni głównie z nurtem geek-rockowym, w roku 2022 mają się świetnie i wydają kapitalną epkę. SZNZ: Winter to czwarty z serii mini albumów od chłopaków (dzisiaj już panów) z Weezer. Panowie wymyślili sobie projekt z piosenkami odpowiadającymi nastrojem porom roku. Na zimę przypadły najsmutniejsze, a zarazem najciekawsze piosenki. Dużo tutaj fuzza, chórków i brzmień nawiązujących do flanelowych czasów na zachodnim wybrzeżu USA. Ta płyta dowodzi, że nie dość, że rock nie umarł, to jeszcze radzi sobie całkiem nieźle. Może dalej od mainstreamu niż trzy dekady temu, ale jednak żyje i wciąż sobie gdzieś po oceanach dryfuje.
Benjamin Clementine "Atonement" - niewiele jest rzeczy piękniejszych od dźwięków fortepianu. Jak dołożyć do tego mocny, wszechstronny głos, to już pełnia szczęścia. Urodzony i wychowany w Londynie Benjamin Clementine daje nadzieję, że w muzyce jeszcze nie wszystko wypite i nie wszystko zjedzone. Bez zadęcia, za to z pasją i melancholią tworzy utwory absolutnie nieprzewidywalne i intrygujące. Dodatkowo teatralność, z jaką bawi się głosem i instrumentem, sprawia, że patrzy się na niego jak na iście broadwayowski 'one man show'. Utwór "Atonement" niesie w sobie pewną ponurą musicalowość, którą od czasów Andrew Lloyd Webbera potrafi przekazać garstka. Dobrze jest wiedzieć, że Clementine ma dopiero 34 lata i ledwie trzy pełnoprawne albumy na koncie. Znaczy to, że dostaniemy od niego więcej, a ja więcej chcę.
IGNACY PUŚLEDZKI
Nawrocki "Moja mama ma depresję i siedem innych piosenek o miłości" - Grzegorz Nawrocki fanom trójmiejskiej alternatywy znany jest nie od dziś. Jak powiedział mi niedawno w wywiadzie, postanowił któregoś dnia, że nagra album dopiero wtedy, kiedy uzna, że ma coś do przekazania. I nagrał. Piosenki o tym, że nie ma ludzi złych, o przemijaniu, depresji matki czy prostej, ale głębokiej miłości, która sprawia, że człowiek czuje się lepszy. Emocjonalne teksty i proste aranże, w których słyszymy gitarę, klawisze i trąbkę, trafiają w punkt. To płyta kompletnie niemedialna, ale piękna, ważna i pełna wzruszeń.
Ryfa Ri & Antiquant "Pimp Walk (feat. Paulina Przybysz)" - jeśli Ryfa Ri, wespół z Pauliną Przybysz, ustanawia królestwo groove'u, to ja mogę tylko przyklęknąć. Antiquant dostarczył prawdopodobnie najbardziej bujający beat tego roku, a obie wokalistki kroczą sobie po nim tak jak w tytule, "choć nie czuję żeby ktoś był dz***ą". Ja mistrzem kroków (jakichkolwiek) nie jestem, ale przy tym stać w miejscu się po prostu nie da. Myslovitz śpiewało onegdaj, że życie to surfing, ale Paulina ich szybko wyjaśniła ("Życie jest jak skatepark").
MICHAŁ BOROŃ
Sorry Boys "Renesans" - tak się nie robi dziennikarzom muzycznym, którzy już w listopadzie mają przygotowane listy najlepszych płyt roku. Bo "Renesans" bez problemu takie układanki rozwala i nie zdziwi mnie, jeśli znajdzie się on w wielu podsumowaniach. "Coś się zaczyna, coś się skończyło" - śpiewa Bela Komoszyńska w tytułowym utworze, a ja jestem przekonany, że przygoda z Sorry Boys na szczęście prędko się nie skończy.
Zakopower "Było, minęło" - to ostatnie polecajki muzyczne w tym roku, więc jak najbardziej pasuje do tego zestawu piosenka "Było, minęło". Nowy rok, to nowe nadzieje, co nie znaczy, że w ostatnich 12 miesiącach nic nam się nie udało. "Nie patrzę wcale wstecz / Bo ciągle przecież jest / Wielką siłą / Nasza miłość" - śpiewa Sebastian Karpiel-Bułecka i choć na papierze może nie jest to coś wybitnie odkrywczego, to chce mu się wierzyć. Na nowej płycie "Widzialne | Niewidzialne" znalazły się numery bardziej intrygujące ("Wielkie oczy" z Nosowską, "Szczęście", "Idę dalej"), jednak warto wsłuchać się w to, co hula w zakopiańskiej duszy.
ALEKSANDRA CIEŚLIK
Knedlove "Knedlive" - Eliza Sicińska i Kacper Chmura to duet nie tylko na scenie. Kroczą razem przez życie, a ich pasją jest muzyka. Miłość do niej pokazali na debiutanckim albumie "Knedlive" wydanym na początku grudnia. To autorskie kompozycje łączące blues, jazz, folk i soul. - Na płycie wyrażamy łagodność. Potrzebowaliśmy tego w tamtym momencie. Teraz idziemy w nieco mocniejsze brzmienia - mówiła w rozmowie z nami wokalistka i autorka tekstów. Sprawdźcie całą rozmowę!
Duch Delta "Zabiłaś mnie" - "Zabiłaś mnie w tą ciemną noc" - tymi słowami zaczyna się nowy singiel zespołu Duch Delta. Panowie, którzy choć nie chcą się szufladkować, są fanami mocniejszych, gitarowych brzmień. Pochodzą z Częstochowy. Zaczynali jako bluesowy zespół garażowy, czerpiąc z korzeni lat 1955-1975. Z biegiem czasu wyprowadzili się z garażu i przekształcili swoje brzmienie w kierunku bardziej współczesnego, nie tracąc jednak pierwiastka vintage.
DAWID BARTKOWSKI
Konarski "Unicorn 8" - osiedlowy futurolog, obserwator, hejter czerwonych dywanów. Nie liże się z kolegami po fachu, ale zbija piony z innymi zajawkowiczami. Bez dużej liczby lajków, ale za to ze stylem, którym mógłby obdzielić z pół sceny. Nie ziomeczek, a stary kumpel, ewentualnie j*** Sims - posłuchajcie "Hiszpańskiej inkwizycji". "Adam 13" to trochę cyberpunkowa jazda, bez 2077 bugów. PRO8L3M w undergroundowej wersji, bez teorii spiskowych i gawiedzi ślepo podążającej za idolami. Tak przysłuchuję się temu "Clickbaitowi", doceniam "Pku 22" i sobie myślę, że gdybym był raperem, to tematy w nich poruszone byłyby jednymi z pierwszych, które znalazły się w mojej twórczości. Jednak MC nie jestem, więc słucham Konarskiego, zapewne jako jeden z nielicznych w Polsce. Mam nadzieję, że ta krótka opinia szybko zwiększy mu publikę, bo kto jak kto, ale on zwyczajnie na to zasługuje.
Destylat "Ruchy" (feat. DJ Cent) - oczywiście radzę zainteresować się całym "Drugim garniakiem" Destylatu, bo to więcej niż solidny underground w starym, dobrym stylu, jednak jeśli ktoś jest oporny i bardzo ceni swój czas, niech zacznie od świetnych singlowych "Ruchów" (albo "Odwiecznego problemu", bez problemu znajdziecie na YouTube). Czysty hip-hop z pomorskich blokowisk, w którym Segi i Ej Grze nie ścigają się na wersy, nie strzelają metaforami, a jeśli w linijkach kalkulują, to tylko jak zmniejszyć skutki inflacji we własnym zakresie. Do tego cudowny podkładzik Chemola Chempsa, ociekający najntisowym feelingiem i doprawiony skreczami jak zwykle niezawodnego DJ-a Centa. Na spokojnie jeden z numerów roku. I na koniec, podobnie jak w przypadku Konarskiego, przytoczę to samo - mam nadzieję, że wkrótce grono fanów będzie znacznie większe.
RAFAŁ SAMBORSKI
Noise From Iceland "Ey" - Noise From Iceland przez długi czas rozwijało się jako projekt mapy dźwiękowej Islandii, obejmujący nagrania terenowe z różnych zakątków tego kraju. Co ciekawe, stoi za nim polska muzykolożka, Kaśka Paluch. To jednak, że projekt, próbujący odpowiedzieć na pytanie "jak brzmi Islandia?" przekształci się w pełnoprawnego niszczyciela zamroczonych parkietów o 4 w nocy to rzecz, która mogła u jego zarania wydawać się zaskakująca. A "Ey" - kontynuator ubiegłorocznego self-titleda - to rzecz doprawdy fascynująca. Mroczna, enigmatyczna, refleksyjna, ale zaskakująco ciepła brzmieniowa. Szalejące arpeggia w połączeniu z klubowymi bębnami nie pozwalają utrzymać nóg w miejscu. Jest tu trochę podróży w przeszłość, bo oprócz przestrzennego techno w - najczęściej - berlińskim duchu, mamy chociażby tu progressive house czy acid techno.
Żeby nie było: nagrań terenowych tu też nie brakuje. Te zostały sprawnie wplecione w formie skitów między bardziej "kawałkowe" momenty, a do tego wyłaniają się spod samych numerów. Co najciekawsze, na płycie wykorzystano również nagrania ze zbiorów islandzkiego dziedzictwa muzycznego i kulturowego Ísmús. Jeżeli chcecie w tej chwili poczuć Islandię w swoim domu, prawdopodobnie to najlepsze, co może was spotkać.
ones "blessings (feat. just lil)" - ones to projekt, który pojawił się tak bardzo znikąd, że właściwie nawet nie za bardzo wiadomo, kto za nim stoi. Ale to, że osoba ta jest w prostej linii spadkobiercą artystów z takich labeli jak hyperdub czy Brainfeeder to rzecz do usłyszenia natychmiast. Zadymione ambientowe przestrzenie, które brzmią jakby ktoś znalazł kasetę z nagraniem na strychu, do którego nikt nie mógł nigdy wchodzć, a do tego mało narzucające się, ale wrzucające eksperymentalny groove bębny oraz niesamowite pokłady emocji - to wszystko tu jest i wciąga od pierwszej sekundy. Wierzę, że epka "far too long", która wyszła pod koniec listopada, a którą to zapowiedzią było "blessings" to dopiero początek wielkiej drogi tego artysty/tej artystki/tych artystów.
PAWEŁ WALIŃSKI
Ryan Adams "Nebraska" - Ryan, nie Bryan. Zresztą o dziewięć piekieł od Bryana lepszy. Ryan Adams zaliczył ostatnimi czasy udany artystycznie powrót z chwilowego niebytu. Niebytu, który sam sobie zafundował. W 2019 roku "New York Times" opublikował artykuł, w którym kilka wokalistek, w tym Phoebe Bridgers i Mandy Moore, oskarżało muzyka, że oferty pomocy w rozwoju kariery, jakie im składał, szybko zmieniały się w niewybredne propozycje seksualne. No i bach! Załamanie jego własnej kariery, konieczność zbierania na kolejny album poprzez crowdfunding, środowiskowy (słuszny) ostracyzm. Szczęśliwie Ryan nie szedł w zaparte, ale poszedł do czyśćca: złożył samokrytykę, przeprosił i sięgnął po pomoc terapeutyczną. Od zeszłego roku próbuje nadrobić, co stracił. W tym przypadku, podobnie jak kilka lat wcześniej na swojej własnej wersji płyty "1984" Taylor Swift, bierze się za covery. I to znów całą płytę. I to jaką! "Nebraskę" samego Bruce'a Springsteena! Jak Adams wychodzi z tego pojedynku? Sprawdźcie sami.
Wolfskull "Nocturnal Blue" - na papierze wszystko tu brzmi paskudnie. Niemiaszki w średnim wieku produkujący się w hybrydzie rocka i metalu. Widząc coś takiego człowiek omija szerokim łukiem, ewentualnie podchodzi jak pies do jeża. Tymczasem berlińczycy wydali w tym miesiącu superprzebojową płytę. W dodatku debiutancką. Dużo tu bluesa swobodnie przechodzącego w doom czy wręcz goth rock/goth metal. Wolfskull ma potencjał pogodzić fanów klimatów tak od siebie różnych jak Beastmilk/Grave Pleasures, Danzig, Type O Negative, 69 Eyes czy późnego Tiamatu. Tylko po obejrzeniu teledysku trzeba stłumić w sobie skojarzenie, że członkowie zespołu wyglądają jak koleś, co kwartał temu na giełdzie sprzedał wam przyszorowaną golfinę.