Zagubiona w za dużych dźwiękach

Charlotte Gainsbourg "IRM", Warner

Okładka albumu "IRM"
Okładka albumu "IRM" 

Między Beckiem a Charlotte Gainsbourg zaiskrzyło, ale nie zapłonęło. Album "IRM" angielsko-francuskiej wokalistki to płyta pełna bardzo dobrych kompozycji. Zabrakło choćby jednej wybitnej.

Beck, który ten album skomponował i wyprodukował, od uznawany jest za jednego z najbardziej kreatywnych współczesnych artystów, a Gainsbourg - bardziej aktorka niż piosenkarka - miała potrzebę wyrażenia swoich dramatycznych przeżyć za pomocą muzyki. W 2007 roku uległa bowiem ciężkiemu wypadkowi na nartach wodnych i zagrożone było nawet jej życie.

Już sam tytuł nawiązuje do pobytu Charlotte w szpitalu. IRM to francuski skrót oznaczający rezonans magnetyczny. Jeden z utworów, zatytułowany po prostu "IRM", metaforycznie nawiązuje do tego, co dzieje się podczas badania, przy którym każdy odkrywa w sobie nieznane dotąd pokłady klaustrofobii. To najbardziej szorstka, nieprzyjazna piosenka na tej płycie, a jednocześnie jedna z lepszych.

Album powstawał tak, że Charlotte przynosiła Beckowi pomysły na teksty lub pojedyncze wersy, a on tworzył z nich całe utwory. Rola Gainsbourg sprowadzała się do oceniania, co jej się podoba, a co nie. Ta metoda nie do końca się sprawdziła. Delikatny, subtelny wokal wydaje się być zagubiony wśród strzelistych aranżacji. Beck nie bawi się w trójwymiarowe, wielowarstwowe kompozycje, tutaj jak instrument wchodzi, to nie po to, żeby plumkać sobie w tle, tylko po to, żeby poskakać nam po głowie. Zachrypnięte gitary elektryczne wiercą hipnotycznymi riffami, smyki zdecydowanymi pociągnięciami wprowadzają filmowy klimat, a perkusja to nie jest perkusja, tylko pełno zaprogramowanych brzmień i tyle samo brzmień żywych - to wszystko szura, stuka, dudni i Bóg wie, co jeszcze.

Są też utwory liryczne, oparte na gitarze akustycznej i skrzypcach, kompozycje, w których Amerykanin starał się być bardziej kobiecy, wyczuć estetykę, w której Gainsbourg najlepiej się odnajdzie. I faktycznie, w piosenkach "Vanities", "Me And Jane Doe" czy "La Collectionneuse" Charlotte czuje się już lepiej, ale dźwięki produkowane przez Becka są za to niepewne, po prostu słabsze.

O każdym niemal utworze można jednak powiedzieć coś dobrego. To bardzo zręcznie napisane dzieła, często zaskakujące dużym bogactwem brzmieniowym. "IRM" jest też bardziej melodyjne niż Beck solo. Jednak wymowne jest to, że najlepsze wrażenie sprawia jedyny cover na płycie - "Le chat du café des artistes" z repertuaru Jean-Pierre Ferlanda.

7/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas