Zabójczy cios greckiej falangi

Nightfall "Astron Black And The Thirty Tyrants", Mystic Production

Nightfall: Po dniu musiała zapaść noc
Nightfall: Po dniu musiała zapaść noc 

Na początku lat 90. to właśnie Nightfall wraz z Rotting Christ, Septic Flesh, Varathron i Necromantią budowali zręby greckiego brzmienia, które na tle panującego wówczas w Europie szwedzkiego death metalu i szykującego się już do ataku norweskiego black metalu, wyróżniała oryginalność, własny charakter i wyjątkowa kreatywność. Czy powrotny album formacji Efthimisa Karadimasa o iście epickim tytule "Astron Black And The Thirty Tyrants" jest kolejnym tego dowodem? Jak najbardziej!

Choć Nightfall nigdy oficjalnie nie zakończył działalności, ucieczka trzech członków zespołu do innych grup, w tym do Firewind i Rotting Christ, doprowadziła de facto do rozpadu formacji w 2006 roku. Gdy trzy lata później na rynku ukazała się wydana własnym sumptem retrospektywna kompilacja, która z definicji wpisuje się w szereg podobnych produktów pod hasłem "post mortem", mało kto liczył na rychły powrót Greków na scenę. A jednak! Z prawami przyrody trudno dyskutować. Po dniu musiała zapaść noc.

Słuchając ósmej już płyty muzyków spod ateńskiego Akropolu nasuwa się przede wszystkim jedna, zasadnicza myśl. Podobnie jak na swoich ostatnich dokonaniach zrobili to Szwedzi z Tiamat, portugalski Moonspell, szwajcarski Samael, brytyjski Paradise Lost czy krajanie z Rotting Christ, tak i Nightfall na "Astron Black And The Thirty Tyrants" wpisuje się w szerzej zarysowującą się prawidłowość polegającą na skłonności do - jak się wydaje - wszechobecnego powrotu do własnych korzeni. Każda z rzeczonych grup balansowała do niedawna na granicy metalowego brzmienia, flirtując z goth rockiem, elektroniką, industrialem, a nawet muzyką pop. Nie inaczej było z Nightfall na wypuszczonych pod koniec lat 90. albumach "Lesbian Show" i "Diva Futura". I choć dziś ta ogólna tendencja wydaje się owczym pędem ku odzyskiwaniu resztek wiarygodności, z niejaką ulgą przyjąłem ideę Karadimasa, by sample i odpryski dark wave czy electro-goth, zmyć kaskadą porządnych, metalowych riffów.

Już otwierająca płytę kompozycja "Astron Black", poprzedzona podniosłym wstępem niczym z filmowych dzieł Johna Williamsa, utwierdza w przekonaniu, iż mamy tu do czynienia z grą osadzoną na ciężkiej pracy gitar, wokół których dzieje się naprawdę wiele. Wbrew pozorom, materiał ten nie jest li tylko "powtórką z rozrywki" dla fanów melodyjnego doom metalu z debiutu "Parade Into Centuries" (1992) czy dwójki "Macabre Sunsets", na której pachniało szybszym black metalem. "Astron Black And The Thirty Tyrants" to bez wątpienia najbardziej ambitne dzieło Nightfall, w którym nie tylko każdy utwór ma własną tożsamość, ale i gdzie w ramach pojedynczej kompozycji nastrój, tempo, wokal zmieniają się jak w kalejdoskopie; od pełnych patosu, symfonicznych pasaży ("Astronomica / Saturnian Moon", "The Thirty Tyrants"), przez melodyjne, bardziej gotyckie (a jednak!) granie ("Astra Planeta / We Chose The Sun", "The Criterion"), po przysłowiowe petardy podparte szybką pracą perkusji ("Ambassador Of Mass", "Epsilon Lyrae"), podczas których można się poczuć jak Leonidas pod Termopilami w starciu z potężną armią Persów. Zabójczy cios greckiej falangi!

Podobnie jak król Sparty, który do termopilskiego przesmyku przybył z armią sprzymierzonych, tak i Efthimis Karadimas zebrał wokół siebie nowych towarzyszy broni, w tym amerykańskiego gitarzystę Evana Hensleya i niemieckiego perkusistę oraz uznanego producenta Jörga Ukena (studio "Soundlodge"), dzięki którym zyskał bezcenny czas na muzyczne przegrupowanie sił. W tej walce o wiarygodność i w nawiązaniu do bohaterskich czynów Leonidasa, Karadimas wyszedł jednak wzmocniony jak nigdy dotąd. Parafrazując słowa wyryte na obelisku ku chwale poległego bohatera Sparty, można rzecz: Przechodniu powiedz światu, że wciąż stoimy tutaj posłuszni prawom metalu!

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas