Z pamiętnika Mariah Carey

Mariah Carey "Memoirs of an Imperfect Angel", Island

Okładka albumu "Memoirs of an Imperfect Angel"
Okładka albumu "Memoirs of an Imperfect Angel" 

Samozwańcza diva muzyki pop nie wyrwała się z sideł schematu, który zapewnił sukces jej dwóm poprzednim krążkom. Teraz pokonała samą siebie, serwując nam odgrzewane muzyczne triki.

Mówi się, że miarą sukcesu artysty i przepustką do panteonu gwiazd są trzy pierwsze albumy. Sukces debiutu powinien być bowiem natychmiast sklonowany, trzecia płyta winna zaś stanowić próbę zmierzenia się z czymś zupełnie nowym. Kolejny klon z reguły wróży rychły koniec kariery, a artysta zyskuje status zaledwie sezonowej gwiazdki. Tropem tym teoretycznie nie musi podążać Mariah, która status supergwiazdy od lat zapisany ma w nazwisku. Pewnie dlatego wokalistka po raz kolejny skopiowała multiplatynowy album "The Emancipation of Mimi", pozostając tym samym w nieco już archaicznych rejonach muzyki r'n'b. Zrobiła to zapewne z nadzieją, że identyczny od czterech lat muzyczny koncept obroni się rangą firmy o nazwie Carey.

A jednak wokalistka, pewna kolejnego numeru jeden na liście "Billboardu", pomyliła się. Nowa produkcja, zatytułowana "Memoirs of an Imperfect Angel", zadebiutowała w Stanach dopiero na trzecim miejscu. Nie pomogło przesuwanie daty premiery krążka z obawy o przegraną w rywalizacji z Whitney Houston. Mariah pokonała samą siebie, serwując nam z uśmiechem odgrzewane muzyczne triki.

Płyta Carey nie odbiega od średniej tego gatunku. Utwory traktują o miłości, rozstaniach, odradzaniu się z popiołów - topika zdecydowanie w stylu artystki, bez odrobiny muzycznego i lirycznego ryzyka. Mariah po raz kolejny wykorzystuje wykreowany wizerunek siłującej się z losem kobietki. Szkoda. Za sprawą współpracy z Tricky Stewartem i The Dream produkcja jest pierwszorzędna, ale wtórna i monotonna. Trudno zorientować się, który fragment płyty właśnie płynie z głośników...

Po pierwszym przesłuchaniu promującego wydawnictwo utworu "Obsessed" miałem nadzieję, że ciężki, hiphopowy klimat będzie dominował na tym krążku. Jest to bowiem, jak na piosenkę Mariah, kompozycja nieco zaskakująca. Niestety, numerów równie ciekawych znajduje się na płycie jak na lekarstwo. Wyróżnić należy "Standing O", "Up Out My Face", "More Than Just Friends" i... tyle. To jedyne utwory, przy których o mdłości nie przyprawia nadmiar pretensjonalnego liryzmu i plastikowych bitów. A gdzie sekcja dęta? Żywa perkusja? Zaginęły, czyniąc z muzycznego pamiętnika Carey album, który może wam się roztopić w odtwarzaczu pod wiązką lasera.

4/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas