XXXtentacion "Bad Vibes Forever": Smutna muzyka, smutnego rapera [RECENZJA]
Kolejny pośmiertny album XXXtentaciona udowadnia dwie rzeczy. Po pierwsze, byle jaką muzykę ciągle można skutecznie i bezproblemowo monetyzować. Po drugie, bajkę o wielkiej sztuce da się już opowiadać tylko małoletnim fanom zapatrzonym w swojego idola.
Ciężko teraz oceniać XXXtentaciona przez pryzmat całej twórczości, bo ta jest cholernie nierówna, co pokazało zeszłoroczne, króciutkie "Skins", ale kilka utworów z przestrzeni lat sprawiło, że raper z Florydy przez swoją otwartość i chęć poszukiwania, mógł jeszcze mocniej namieszać nie tylko przez tragiczne okoliczności. Dobrym przykładem jest właśnie "Bad Vibes Forever", będący zdecydowanie najlepszym przekrojem, wręcz wizytówką rapera.
Wszystkie zalety i jeszcze więcej wad w jednym miejscu: lo-fi miesza się tu z podrzędnym trapem z SoundClouda, emo ma naprawdę emocjonalny wymiar i kłania się ku mainstreamowi, zdarzają się potworne hybrydy, jak "IT'S ALL FADING TO BLACK" z Blink-182. Często to prosta droga do tandety, ale są momenty zdradzające potencjał gospodarza. Nie tekściarza, bo bije z tego pustka - dosłownie i w przenośni - ale wokalisty. Śpiewa, rapuje - głos jest jego głównym instrumentem, czasami mdły, ale przynajmniej "jakiś", który po oszlifowaniu mógłby być jeszcze bardziej charakterystyczny.
Na "Bad Vibes Forever" pełno gitar i dźwięków kojarzących się z alternatywą ("before i realize" brzmi niczym nieudany eksperyment chłopaków w czapkach truckerkach z Oregonu), której daleko do klasycznej, hiphopowej formy. Przedstawia to oczywiście wszechstronność XXX-a, jednak zbyt często zdarzają się fragmenty, które zabijają cały urok - "Ex bitch" brzmi niczym akustyczna wersja jednego z gorszych hitów niemieckiego euro rapu z połowy lat 90., który próbuje zaistnieć w prime time na Vivie. Idziemy dalej - "LIMBO" to niedorobiony twór nastolatków próbujących się w romansie slow core'u i nu metalu. Aby było sprawiedliwie - w opozycji do niego nieźle wypada "the interlude that never ends".
(T)rapowa forma również nie ma większej racji bytu, nie tylko dlatego, że bez problemu można znaleźć setki lepszych raperów. XXXtentacion po prostu mniej ją czuje. Fatalny jest "Eat It Up", którego refren, oparty na prostym schemacie powtarzania tytułowej fazy, całkowicie kładzie kawałek. Kroku mu dotrzymuje "Voss", a jeszcze słabiej wypada "THE ONLY TIME I FEEL ALIVE", w którym MC's kontrastują ze sobą przez szybkość wypluwanych wersów. Tu gwoździem do trumny jest zmiana klimatu w drugiej części numeru na - a jakże! - melorecytację do akustycznego podkładu.
Paradoksalnie to i tak najlepiej wypadają te numery, w których gitary i romansowanie z indie rockiem schodzi na dalszy plan - zostało ograniczone do niezbędnego minimum, a najlepiej, kiedy nie ma go już w ogóle. Mimo, że "Hot Gyal" trąci nijakim auto-tunem, to Tory Lanez i Mavado pozwalają chociaż przez chwilę poczuć trochę słońca. Podobnie jest z "I Changed Her Life", gdzie Rick Ross sprawia, że numer zapisuje się na trackliście jako jeden z highlightów. Trzeba też pochwalić "Ecstasy", w którym sporo delikatności wnosi głos Noah Cyrus i "Kill My Vibe", chociaż marzy się tutaj sam instrumental.
Pośród kilku co najwyżej solidnych pojedynczych momentów, znajdziemy więcej bylejakości niż w sklepach z artykułami za cztery złote. Cyferki w serwisach streamingowych się zgadzają, natomiast gorzej z tymi, którymi oceniamy sam album, bo "Bad Vibes Forever" już samym tytułem wystawia sobie opinię. Przyczepić się można nawet do pisowni tytułów numerów - niby wielka sztuka, tak? Na własną odpowiedzialność, nie dajcie się nabrać.
XXXtentacion "Bad Vibes Forever", Empire
3/10