W cieniu Davida Bowie. A szkoda
Suede "Bloodsports", Warner Music Poland
Życzylibyśmy sobie więcej takich muzycznych powrotów.
Suede w Polsce nigdy nie osiągnęli choć kilku procent statusu, jakim cieszyli się w Wielkiej Brytanii. A przecież to zespół, który w dobie grunge'u zapoczątkował modę na stricte brytyjską gitarową muzykę w tradycji The Smiths czy glamrockowego Davida Bowiego, i w konsekwencji dał szansę zaistnienia Oasis, Blur, Pulp i The Verve. W 1993 roku szaleństwo na punkcie Suede przybierało szokujące wręcz rozmiary. Gdy o zespole, który nie wydał jeszcze płyty napisano na pierwszej stronie opiniotwórczego magazynu muzycznego jako o "najlepszej brytyjskiej grupie", to pewnie wielu zastanawiająco drapało się po głowach... Przestali, gdy album "Suede" stał się najszybciej sprzedającym się debiutem płytowym w historii Albionu.
Później historia kierowanego przez wokalistę Bretta Andersona zespołu toczyła się nieprzewidywalnie. Drugi album, mroczny i majestatyczny "Dog Man Star" (1994), wydany po rozstaniu z genialnym gitarzystą Bernardem Butlerem, to absolutnie jedna z najbardziej niedocenionych płyt lat 90. Kolejny "Coming Up" (1996) pozamiatał na listach przebojów: na dziesięć utworów album zawierał pięć singli, które trafiły do brytyjskiej "Top Ten"!
Później już nie było tak kolorowo. Brett Anderson pogrążył się w kokainie i heroinie, a albumy "Head Music" (1999) i przede wszystkim "A New Morning" (2002) trudno uznać za równające do wybitnych poprzedników. Nic więc dziwnego, że lider Suede postanowił zawiesić działalność grupy. Jak się okazało, na blisko dekadę.
Suede szóstym studyjnym albumem mieli dwa zadania do wykonania. Po pierwsze udowodnić, że ich "come back" daleki był od "klasycznych" powrotów gwiazd z przeszłości, polegających na odgrywaniu na koncertach utworów sprzed lat i obserwowaniu rosnących kont bankowych. Po drugie, grupa chciała zmazać plamę za niesatysfakcjonujący album "A New Morning". Meldujemy, że oba zadania zostały wykonane.
"Bloodsports" nie przynosi rewolucji w brzmieniu Suede (jak to miał uczynić "Head Music"), ani też zmiany klimatu muzyki (na co targał się "A New Morning"). Trudno się jednocześnie zgodzić ze słowami Bretta Andersona, że ten album to wypadkowa "Dog Man Star" i "Coming Up". Byłoby to niesprawiedliwe odarcie "Bloodsports" z własnej tożsamości. Niby ten album to kwintesencja Suede: chwytliwe piosenki ("Barriers", "It Starts and Ends With You", "Hit Me") plus dostojne kompozycje ("Sabotage", "For The Strangers", "Faultlines"). Ale czy Brytyjczycy nagrali wcześniej tak zbliżoną do - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - soft rocka piosenkę, jak "Always"? Czy na albumach Suede wydarzyła się tak nieoczywista sprawa, jak niepokojąca kompozycja "What Are You Not Telling Me?"? Właśnie. W żadnym wypadku nie ma tu żałosnej i taniej próby przywołania dawnej świetności. Po wysłuchaniu "Bloodsports" postawione w wywiadzie dla magazynu "Q" pytanie Bretta Andersona: "A może to, co najlepsze wciąż przed Suede?", wcale nie wydaje się być nie na miejscu.
"Bloodsports" oczywiście nie jest najlepszym albumem w dyskografii Suede. Jednocześnie większość artystów powracających po dekadzie niebytu życzyłaby sobie powrotu na takim poziomie, jaki zaprezentowali Suede. Może poza Davidem Bowie, który swym niespodziewanym "come backiem" usunął w cień świetną płytę zespołu Bretta Andersona.
8/10