Tribulation "Where the Gloom Becomes Sound": Nadal poczwarka czy już ostateczne imago? [RECENZJA]
Paweł Waliński
Oto i jest nowe Tribulation. Ironia w tym, że album, na którym zespół finalnie zakończył swoje przeobrażenie może okazać się punktem startowym kolejnej przemiany.
4 grudnia 2020 r. branżowe media obiegła informacja, że szeregi Tribulation opuszcza Jonathan Hultén. W swoim oświadczeniu muzyk wspominał, że przed podjęciem decyzji nielicho bił się z samym sobą, wygrała jednak żądza przygód, a konkretnie przygody z graniem kompletnie innym, niż w macierzystej formacji.
Bo, co mogło wam w pandemicznym roku umknąć, Hultén w marcu wydał na wskroś folkową płytę "Chants from Another Place", gdzie - wedle własnych słów - uprawia folki po linii swojego ukochanego Nicka Drake'a. Płytę - dodajmy - bardzo udaną i noszącą ślad nie tylko Nicka Drake'a i luminarzy mrocznego, smutnego folku, ale i momentami, z uwagi na sposób gry Hulténa, ocierająca się choćby o obu genialnych Buckleyów.
Z Tribulation gitarzysta pożegnał się w przyjacielski sposób, na co zespół odpowiedział w podobnej toancji, jednocześnie przedstawiając nowego gitarzystę, Josepha Tholla, grającego dotąd w speed metalowym Enforcerze. Ów również dołączył się do kawalkady uprzejmości i maratonu defekowania tęczą, na co z kolei w podobnym tonie odpowiedział Hultén. I tak to nasze troskliwie misie tylko udające wampiry, spędziły ubiegły grudzień.
Sęk w tym, że świeżutki "Where the Gloom Becomes Sound"... został w olbrzymiej większości napisany przez... tak, dobrze się domyślacie - Hulténa! Mamy więc arcyciekawy casus. Zespół startujący z deathmetalowej niszy, którym świat zachwycił się już przy okazji drugiego albumu, "The Formulas of Death", na kolejnych "Children of the Night" i "Down Below" sukcesywnie włączał do swojej muzyki coraz więcej elementów klasycznego goth czy rocka psychodelicznego z PESELEM wręcz sięgających czasów rzeczonego Drake'a.
Do tego stopnia, że gdyby Johannes Andersson zamiast skrzeczeć, postanowił iść w melodramatyczną gotycką emfazę, dosyć dyskusyjne stałoby się na ile Tribulation są jeszcze zespołem metalowym per se. I kiedy nowe "formuły śmierci" na "Where the Gloom" zupełnie już okrzepły ku rozpaczy fanów dwóch pierwszych nagrań i radości miłośników dwóch kolejnych, BUM! Zespół, chcąc - nie chcąc, będzie musiał albo symulować Hulténa albo po raz kolejny wymyślać się na nowo.
A pytanie, którą drogą pójdzie, jest tu bardzo ważkie, bowiem "Where the Gloom" stanowi właściwie idealną sublimację patentu czterech anorektycznych chłopców z konturówką, udających że riffy pisali w tych swoich wampirycznych trumnach przez dziesięciolecia jak nie wieki, bo w krótszym czasie napisać tak dobrych się nie da. Właściwie wszystko jest tu "bardziej".
Piosenki (tak właśnie - piosenki) są tu lepsze niż wcześniej, gitary bardziej przestrzenne (nierzadko po linii dawnego Fields of the Nephilim), gotyckiej atmosfery więcej, a refreny i solówki mają jeszcze bardziej stadionowy potencjał. Z tej perspektywy zupełnie nie dziwi, że Tribulation z powodzeniem supportowali swoich rodaków z Ghost. Wszak bardziej to już muza pod fanbase tychże, niż dla szalikowców Ulcerate czy Void Ceremony, co zresztą uczciwie zapowiadały single.
Mi się ten kierunek podoba, szczególnie, że wybijających się prawdziwków na deathmetalowej scenie jest wystarczająco wielu, żeby po wczesnej iteracji Tribulation nie płakać. I chyba tylko naprawdę twardogłowi fani Atheist i Cynic będą narzekali na rzekome zHIMowienie grupy słysząc numery tak mocne jak "Hour of the Wolf", "Funeral Pyre" czy "Inanna". Tu praktycznie nie ma wypełniaczy. Nawet jeśli dany kawałek nie jest aż tak kompozytorsko zwarty, jak by się chciało, partie gitar wynagrodzą wam niedostatki z nawiązką. Fenomenalnie udana, fenomenalnie przebojowa płyta.
I tu wracamy do wiszącego od leada pytania - czy "Where the Gloom" to koniec? Koniec skuteczności Tribulation? Czy początek nowego kierunku? Czy w nowym składzie zacznie się odcinanie kuponów i pakamerowe rozkminki "Ej, a jak by to zrobił Jonathan"? Na łono death metalu powrotu pewnie nie ma, bo wyczerpał się szacunek ludzi piwnicy. Co więc będzie z Tribulation? Albo i z solowym Hulténem? Myślę, że w sumie to w jakiś sposób bardzo fajne, że oto dostając album już piąty i to tak dobry, jak "Where the Gloom" możemy jednocześnie czuć jakąś ekscytację i zachodzić w głowę, co będzie dalej. Obyśmy się tylko naprawdę srogo nie zawiedli. Tribulation "Where the Gloom Becomes Sound", Sony
8/10