The Weeknd "After Hours": Oślepiające światło [RECENZJA]
Kamil Downarowicz
Popularne chińskie przekleństwo brzmi: "Obyś żył w ciekawych czasach". Ironiczne jest to, że owe ciekawe czasy przywędrowały do nas w postaci pandemii koronawirusa właśnie z kraju Państwa Środka. Zaczęliśmy żyć w strachu i niepewności. Nic dziwnego, że dla wielu z nas pewną odskocznią od mało atrakcyjnej rzeczywistości stała się muzyka. Dlatego szczególne podziękowania należą się The Weeknd, który w tym newralgicznym okresie wydał tak doskonałą płytę.
Cztery lata przyszło nam czekać na nowy długogrający album ciemnoskórego muzyka o nazwisku Abel Makkonen Tesfaye, ukrywającego się pod pseudonimem The Weeknd. Wydany w 2016 roku multiplatynowy "Starboy" podbił serca milionów słuchaczy, czyniąc z kanadyjskiego wokalisty prawdziwego muzycznego króla.
The Weeknd, zręcznie mieszając R&B z przeróżnymi odcieniami muzyki rozrywkowej, stworzył dzieło wyjątkowe i ponadczasowe. Można było rzeczywiście pomyśleć, że ten 26-letni ówcześnie chłopak trafił na Ziemię prosto z gwiazd, aby błyszczeć na największych i najważniejszych scenach całego świata.
"After Hours" wydaje się być kontynuacją zwycięskiego pochodu Abela przez listy przebojów. Trzonem opowieści artysty nadal pozostaje co prawda R&B, ale w zdecydowanie większym nasyceniu występują tutaj takie składniki muzycznej mikstury, jak synthpop, dance lat 80. oraz darkwave. Nad całością unosi się zaś mgiełka tajemnicy i oniryczności.
Dzięki tej płycie The Weeknd może spokojnie dołożyć do swojej kolekcji przebojów kilka świeżych sztuk. Już otwierający wydawnictwo "Alone Again" to prawdziwy synthowy majstersztyk. Rozpędza się on niespiesznie transowymi klawiszami i pobrzmiewającymi w tle enigmatycznymi dźwiękami. W końcu przychodzi czas na łagodny refren, wbijający się do głowy już od pierwszego przesłuchania. Potężne wrażenie robi singlowy "Blinding Light", który przenosi nas wprost na dyskotekowy parkiet sprzed trzech dekad i każe pląsać w rytm pulsującej, żywej elektroniki.
Nie sposób nie wspomnieć też o "Too Late", gdzie przyjemnie zagrane melodyjne partie syntezatora przenikają się z dudniącym beatem, czy o napędzanym mocnym, porywającym basem "Heartless". A jest jeszcze przecież urzekająca i boleśnie melancholijna ballada "Scared To Live" oraz taneczny, sensualny "In Your Eyes" (zwróćcie uwagę na partię saksofonu, pojawiającą się pod koniec numeru!) i "Escape From LA", w którym delikatny głos wokalisty tkany jest wokół oszczędnej, budującej podskórne napięcie, warstwy muzycznej.
Tak naprawdę o każdym z kawałków, które znalazły się na trackliście "After Hours", można napisać osobną historię. Nie ma tu nietrafionych strzałów, wszystko, czym muzyk celuje w słuchacza, uderza z potężną siłą. Przeciwników auto-tune'a zasmuci pewnie fakt, że wokalista korzysta z tego narzędzia dość często. Na szczęście robi to w bardzo dyskretny i niebyt rażący sposób.
Po tym, jak "After Hours" okazał się sukcesem komercyjnym (wydawnictwo pobiło rekord Apple Music, jeśli chodzi o liczbę pre-save'ów - było ich niemal milion. Single "Blinding Light" oraz "Heartless" otrzymały zaś status platyny w USA jeszcze przed premierą płyty) mogę z całym przekonaniem stwierdzić, że album jest również ogromnym sukcesem artystycznym.
Mało tego, Abel Makkonen Tesfaye zdaje się być nie tylko wyjątkowym wokalistą, ale i wrażliwym na obecne problemy świata człowiekiem. Muzyk połączył bowiem siły z Postmates w specjalnej serii "The Recipt", w której można oglądać drogę od studia nagraniowego do planu klipu "Blinding Lights".
Wszystkie zyski z produkcji będą przekazane na rzecz United Nations Foundation COVID-19 Solidarity Response Fund. Fundacja ta wspiera pracowników służby zdrowia, oddziałów intensywnej terapii oraz zespoły pracujące nad szczepionką. Takich właśnie artystów potrzebujemy w obecnym czasie. Również z mojej strony mogę powiedzieć jedno - wielkie dzięki The Weeknd, wykonujesz fantastyczną robotę.
The Weeknd "After Hours", Universal Music Polska
9/10