The Strokes "The New Abnormal": Lekki bałagan i zdany test [RECENZJA]
Na nowy album The Strokes czekało pewnie tak samo wiele osób, jak wiele nie spodziewało się po zespole, że może nagrać coś bardzo dobrego. A jednak, udało im się to. Pewnie w dużej mierze dzięki temu, że nie próbują kopiować siebie sprzed kilkunastu lat.
W czasie swojej świetności, przypadającej na początek tego wieku (w 2001 r. wydali debiut "Is This It", potem "Room On Fire" w 2003 r., a w 2005 r. "First Impressions of Earth", na wszystkich trzech nie brakowało przebojów) zespół wypracował w miarę możliwości swój charakterystyczny styl. Jego echa słychać na "The New Abnormal", ale nie jest to kopia, ani melancholijny powrót do czasów minionych. Po prostu mają to w swoim DNA.
Tak jak uwielbienie do muzyki lat 80., które przez lata wybrzmiewało coraz bardziej. Na nowym albumie jest czasem bezpośrednie, choćby w słowach piosenki "Brooklyn Bridge to Chorus" (Ata piosenka z lat 80., tak, jak to szło?). Innym razem pośrednio, choćby w funkującym, ejtisowym numerze "Eternal Summer", w którym Julian Casablancas popisuje się swoim falsetem.
Z kompozycji The Strokes często wylewa się nostalgia, choćby z "Why Are Sundays So Depressing" czy na początku nieco rozmarzonego "Selfless". Nostalgii towarzyszą świetne melodie i chwytliwe riffy, ale ich obecność raczej nie będzie zaskoczeniem dla fanów grupy. To podobne chwyty, które panowie stosowali na "Is This It" czy "Room on Fire", z kawałkami takimi jak "Meet Me in the Bathroom" czy "Last Nite". Twórczość The Strokes nadal ma w sobie pewną nonszalancję. Pozornie niedbały wokal Casablancasa, kontrolowany brud i lekki bałagan przypominają, że to zespół, który swoje korzenie ma m.in. w garage rocku.
"The New Abnormal" przeszedł test powrotu po kilku latach przerwy od wspólnego nagrywania, może nie śpiewająco, ale to solidna pozycja w ich dyskografii, którą stawiałbym wyżej niż choćby "Comedown Machine" z 2013 roku.
The Strokes - "The New Abnormal", Sony Music
7/10