Sutari "Siostry rzeki": Wszystko płynie [RECENZJA]
Nowofolkowe Sutari to przykład tego, jak się rozwijać, by nie tracić żadnych ze swoich zalet, zyskiwać za to nowe. I czynić z tego, co postrzegane bywa jako wsteczne muzykę świeżą, mądrą i przygodową.
Trio Sutari od debiutanckiego "Wiana" było zespołem przemyślanym. Głosy aktywnych na scenie dziewczyn (od FURU Kolektywu, przez projekt Roberta Jaworskiego, po Gardzienice) harmonizowały fantastycznie i przenikały z ogromnym wyczuciem, tak jakbyśmy mieli do czynienia z dorastającymi ze sobą siostrami.
Szacunku do tradycji nie brakło nigdy, wiązał się przy tym z mnogością inspiracji, nie polegał na padnięciu na kolana przed przodkami. Rys autorski, współczesny był silny, a przy tym wysmakowany. Muzyka wychodziła w teren, szukała też instrumentów pod nosem, co wpisywało się w pomysł na płytę. Ludowość tekstu była natchnieniem nie kamieniem. Dojrzałość wykonawczo-konceptualna imponowała już na wstępie.
Trzy lata po "Wianie" kłuć zaczęły "Osty", o których nie bez przyczyny pisano, że gęstsze, bardziej namacalne, mocniej aranżowane. Na ich tle najnowsze dzieło Basi Longin, Kasi Kapeli i Zosi Zembrzuskiej, "Siostry rzeki" wydaje się subtelniejsze, finezyjniejsze. Jakby polifoniczne popisy wokalne nie liczyły się bardziej niż klimat i opowieść. Bo numery są opowieściami właśnie. Mają swoją dramaturgię, potrafią zwolnić, narosnąć, kulminować.
"Rzeka to żyły Matki Ziemi Rzeki całego świata splatają się w najcenniejszy warkocz życiodajnej siły, który wart jest naszego szacunku i opieki" - pisze zespół, tłumacząc ideę albumu. Pewno dlatego płyta szumi i pluszcze, słowa padają jak krople, głosy zlewają się, falują wypływają spod powierzchni, obmywają kompozycje. Czasem wzbierają i rwą, jak w finale "Lila gąski", czasem szemrzą rozbitym na kanały szeptem.
Kontrapunktem dla delikatności bywają ostre, choć piękne partie skrzypiec (w "Łado" kradną całą uwagę). Rytmizują głosy, ale i bębny ramowe. Kankle, wilcze basy i złóbce dodają oryginalności, atawistycznego sznytu, przypominają o wschodnim rodowodzie. Trans, w który wpaść (i wpędzić) potrafią piosenki napędzane np. nerwowym szarpaniem bądź piłowaniem struny jest wiedźmi, ale mimo wszystko kojący. To biała magia.
Akapit czy dwa należą się słowu. Tak jak muzyka skapuje z głośników, przelewa się przez membrany, sączy w uszy, tak treść przemyka przez rzeki, potoki, stawy, wilgotnieje od rosy, zagląda w toń. Kośniczki wody się boją, Marysieńka płynie, póki nie napotka jabłonki... Dużo tu wyraziście manifestowanej kobiecości, żadnego ekologicznego pouczania, cudownie dwuznaczny okazuje się wers o "wyjściu z roli". Za sprawą gąsek na gałązkach, falbaniastych sukien, wianeczków z buczyny i bozydrzewka teksty nabierają barw oraz kształtów.
Majstersztykiem jest "Nurt" z pięknie napisaną wyliczanką. "Pannom sukienki, szlafrok mężatkom / proste futra wdowuleńkom, kożuchy babkom; /
Pannom karety, bryczki mężatkom, proste wozy wdowuleńkom, a krzywe babkom" - tak zwrotka prowadzi ku refrenowi, gdzie dzieje się magia - rdzewieje żelazo, ciemnieje powietrze. Trzy ostatnie utwory z rzeki układają się zresztą w mały, poruszający traktat o przemijaniu. Bo wszystko płynie, zwłaszcza czas.
"Sióstr rzek" nie powinno się przegapić, gdyż zabierają dalej niż najlepsze fantasy, ale przede wszystkim szkoda ich sobie odmawiać. Na serwisy streamingowe mają trafić jesienią, choć kupno przez bandcampa i nabycie fizycznego egzemplarza jest możliwe.
Sutari "Siostry rzeki", AAUU Records
9/10