It’s crazy, it’s party: krakowski koncert Käärijä w ramach "Euro Tour 2024" [RELACJA]
Kolejny raz dałem się złapać na tym, że w Polsce znajomość utworów eurowizyjnych gwiazd jest znacznie większa, niż w klasycznym przykładzie twórców one-hit wonder. Na Baby Lasagna nie tylko "Rim Tim Tagi Dim" głośno wybrzmiewa, na Joker Out'ach nie tylko "Carpe Diem", a na Kääriji nie tylko "Cha Cha Cha". I to jest niesamowite.
Käärijä to artysta, który w ubiegłorocznej Eurowizji reprezentując Finlandię, walczył o zwycięstwo z Loreen. W grudniu tego roku po raz pierwszy przyjechał do Polski w ramach "Euro Tour 2024". Na scenę wszedł do utworu "Ready to go", który również otwiera jego najnowszy album "People’s Champion". Na początek przeprosił nas, że musieliśmy tak długo na niego czekać, bo aż niemal półtora roku od pamiętnej Eurowizji. Szybko jednak przeszedł do konkretów, grając hit za hitem w krakowskim Hype Parku.
Gwiazdor Eurowizji 2023 docenił polską publiczność. "Najlepsza z dotychczasowych"
Sam raper dość szybko zaczął się zachwycać polską publicznością, nazywając ją najlepszą z dotychczasowych. W odpowiedzi wszyscy zaczęli skandować "Polska gurom", co rozśmieszyło samego Fina. Przez resztę koncertu, na scenę niemal co chwilę sypały się prezenty dla artysty, wśród których znalazł się między innymi fartuch do gotowania w folkowe ornamenty, w którym zagrał następny utwór "Hirttää kiinni".
Jednym z największych plusów całego koncertu, był znakomity kontakt z publicznością. Käärijä często żartował i miał bardzo luźne podejście do samego koncertu. Wystarczy wspomnieć o utworze "Paidaton riehuja", który w połowie zagrał z papierosem w ręce. W dalszej części sam wzruszająco przyznał: "I’m happy", co tylko potwierdzało prawdziwość tych emocji.
Energetyczny koncert Kaariji w Krakowie zakończył wielki hit "Cha Cha Cha"
Nie sposób się domyśleć, że muzyka jaką Käärijä prezentuje należy do tej, która na żywo brzmi lepiej niż studyjnie. Nie spodziewałem się jednak, aż takiej energii, czego kulminacyjnymi momentami były utwory "TRAFIK!", podczas którego fani robili pogo, imprezowe "It’s crazy, it’s party", czy "Kot Kot". Klasycznie jak dla Fina, większość koncertu zagrał bez koszulki, co stało się już jego znakiem rozpoznawczym.
Na sam koniec, gdy publiczność zaczęła głośno skandować, doczekaliśmy się hitowego "Cha Cha Cha", który o dziwo, na tle reszty nie wyróżniał się zbyt szczególnie. Jedynie większa znajomość tekstu przez publiczność sprawiła, że odbiór był lepszy. Mimo wszystko, przez cały koncert tej energii nie brakowało, co widać było po ogromnym zadowoleniu zarówno krakowskich fanów, jak i samego Fina, który na bis ponownie zagrał swój eurowizyjny hit.