Stara wiara, nowa fala
Made In Poland "Future Time", Schwartz & Schwartz
Czy można już mówić o fali reaktywacji polskich postpunkowych i nowofalowych legend? Pewnie nie, chociaż...
Variete, Cytadela, 1984 i Made In Poland w trudnych latach 80. walczyły z socrealistycznym marazmem, zaszczepiając w PRL-u muzyczne nowinki z Londynu i Manchesteru. Los nie był łaskawy dla tych zespołów, które z różnych powodów w latach przełomu ustrojowego zawiesiły działalność. Na przestrzeni ostatnich lat, już w nowej rzeczywistości, muzycy ponownie zebrali się, by w normalnych warunkach zrobić to, co ćwierć wieku temu wydawało się totalną jazdą bez trzymanki. Nagrać album. Dlaczego nie zrobili tego wcześniej? Kiepski sprzęt nagraniowy, wszechobecna cenzura czy wręcz ingerencja władz (np. basista Made In Poland, Piotr Pawłowski, nie mógł uczestniczyć w wymarzonej sesji nagraniowej, bo... akurat dostał wezwanie do wojska!) - w takich warunkach trudno o artystyczne spełnienie.
Jakie więc płyty w XXI wieku nagrały te nasze niespełnione ikony lat 80.? Moda na indie rock przywróciła popularność estetyce postpunkowej, więc wydawało się, że sprawa będzie oczywista: "Nagrywamy to, co robiliśmy w latach 80." Na szczęście nikt nie poszedł na łatwiznę. Raczej zrobili wszystko, by uciec z zimnofalowej szufladki i nie narazić na oskarżenia o podpinanie się pod trendy. Najdalej poszedł Grzegorz Kaźmierczak, który Variete przeistoczył w jazzowo-dubowy soundtrack dla swoich wierszy.
Na tak radykalny krok nie zdecydowali się muzycy tworzący obecnie Made In Poland (obok Pawłowskiego są to: Artur Hajdasz w zaskakującej roli wokalisty i znany z Agressivy 69 Sławomir Leniart). Trio weteranów nagrało bardzo udany album, nie oglądając się na podbijające zachodnie listy przebojów kopie Joy Divsion czy Gang Of Four. Dzięki doświadczeniu, ale też wyobraźni, na "Future Time" udało zbudować się solidny most łączący muzyczne epoki. Sporo tu postpunkowych smaczków, ale też i nowoczesnych rozwiązań, takich jak zaskakujący, drum'n'bassowy wstęp do utworu tytułowego, liryczno-ambientowy "Love & Mist" czy lekko depechowy "Space Inside". Dzięki temu całość nie trąci myszką. Moim faworytem jest jednak "Pada śnieg" - takiego reggae nie gra teraz nikt.
"Future Time" to nie jest album dla indierockowych dzieci, zapatrzonych w zdjęcia ulubionych zespołów, a później - na dokładkę - słuchających ich muzyki. To album dla wytrawnego słuchacza, który doceni nie tylko nawiązania do zimnych lat 80., ale i wpuszczenie do postpunkowej piwnicy świeżego powietrza.
7/10