Reklama

St. Vincent "Daddy's Home": Unikalna historia [RECENZJA]

Nową personę St. Vincent moglibyśmy wyobrazić sobie jako pełną klasy, uwodzicielską, ubraną w stylową sukienkę lub szerokie eleganckie spodnie artystkę, która wkracza do nocnego klubu. W tle gra funk, u góry błyszczy kula dyskotekowa. Gdy ona wchodzi na scenę, taneczny groove zamieniany jest na spokojniejsze, nieco bardziej rozmarzone brzmienia, a salę szybko wypełniają dźwięki retro popu. Tak jak najwyższej klasy retro popem wypełniona jest "Daddy's Home", szósta płyta w dyskografii St. Vincent, czyli Annie Clark.

Nową personę St. Vincent moglibyśmy wyobrazić sobie jako pełną klasy, uwodzicielską, ubraną w stylową sukienkę lub szerokie eleganckie spodnie artystkę, która wkracza do nocnego klubu. W tle gra funk, u góry błyszczy kula dyskotekowa. Gdy ona wchodzi na scenę, taneczny groove zamieniany jest na spokojniejsze, nieco bardziej rozmarzone brzmienia, a salę szybko wypełniają dźwięki retro popu. Tak jak najwyższej klasy retro popem wypełniona jest "Daddy's Home", szósta płyta w dyskografii St. Vincent, czyli Annie Clark.

Gdy tytułowy kawałek kołysze lekko bluesowym brzmieniem, a melodia zaczyna snuć się swoim leniwym tempem, Annie Clark opowiadai: "Podpisuję autografy w sali odwiedzin / Czekam na ciebie ostatni raz / Więzień 502". To oczywiście odwołanie do jej ojca, który w 2010 r. po wyroku za oszustwa bankowe trafił do więzienia. W 2019 nastąpił kres jego odsiadki, co stało się inspiracją dla Clark.

Jak mówiła w wywiadzie dla NME, nowy materiał inspirowany jest także kolekcją płyt jej ojca z lat 70. Artystka dostrzega zbieżności ze stanem społeczeństwa początku lat 70., a tym teraźniejszym. Chodzi o pewne rozczarowanie, konfrontację ideałów z rzeczywistością. Ona jak zawsze stoi trochę z boku, jej outsiderskość muzyczna na "Daddy's Home" jest szczególnie widoczna.

Reklama

Outsiderskość, bo jest artystką osobną i trudną do zaszufladkowania, również chętnie zmieniająca się. Ale na "Daddy's Home" twardo stąpającą po ziemi, nieoderwaną ani od rzeczywistości, ani od inspiracji, na które się powołuje. Słychać tu dużo funku i soulu, są świetnie chórki w "The Melting Of The Sun", a "The Laughing Man" brzmi jak heroinowa ballada, która mogła powstać nad ranem w pokoju jednego z nowojorskich hoteli.

Jest też trochę o samym niedopasowaniu czy raczej niezrozumieniu i niewpisywaniu się w społeczne role. "Poszłam więc do parku tylko po to, żeby popatrzeć na małe dzieci / Matki zobaczyły moje obcasy i powiedziały, że nie jestem mile widziana" - śpiewa w "Pay Your Way in Pain". Z kolei w "The Melting of the Sun" bezpośrednio odwołuje się do ikon muzycznych. "Hello, on the dark side of the moon" - śpiewa.

W tym samym utworze oddaje hołd kobietom, które były przed nią - Joni Mitchell czy Marilyn Monroe. Ale i tym, które miały odwagę mówić głośno o tragediach, których doświadczyły.

"Dzielna Tori opowiedziała swoją historię / Policja powiedziała, że nie mogą złapać mężczyzny", to odwołanie do Tori Amos i jej historii opowiedzianej w piosence "Me and a Gun". Artystka wspomina w tekście wspomina o gwałcie, który przeżyła przed laty.

Na "Daddy's Home" psychodelia pięknie łączy się z dźwiękami sitaru, co tylko pokazuje jak szeroki wachlarz inspiracji towarzyszył Clark przy tworzeniu materiału. To płyta wypełniona nie oczywistymi, może nieco dziwacznymi połączeniami, które przy kolejnych zetknięciach zyskują coraz bardziej.

A cały album, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach, z pozoru może nieco przekombinowany, to ostatecznie pełen klasy pokaz niesamowitych zdolności St. Vincent do łączenia różnych muzycznych światów, by opowiedzieć swoją własną, unikalną historię.

St. Vincent "Daddy's Home", Universal Music Polska

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: St. Vincent | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy