Spinache "Spinache": Rapowy impresjonizm (recenzja)
Płyta łodzianina, choć bardziej koi niż porywa, wydaje się złotym środkiem pomiędzy atrakcyjnym dla młodego odbiorcy materiałem na czasie i dojrzałą, stonowaną wypowiedzią dla starszych.
Już wydawało się, że ciągnąca się jeszcze od pierwszej połowy lat 90. rapowa historia Spinacza nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Na początku decydował o tym zły timing. Thinkadelic, duet który tworzył z Czizzem, próbował sobie znaleźć miejsce na scenie wtedy, kiedy już opłacało się mieć łysą głowę, zaciśnięte zęby i pretensje do całego świata. Solowe "Za wcześnie" wyszło, cóż... za wcześnie, przed modą na "nowoczesne" bity w stylu tych, jakie tam zostały zaprezentowane, w chwili gdy porównania stylu nawijania do Eisa za mocno cisnęły się na usta. Mamy jeszcze płyty sygnowane jako Obóz TA i krążki z Redem - nierówne, niedopracowane materiały, strawne przede wszystkim fragmentami, nader często hermetyczne, dające więcej radości przy tworzeniu, mniej przy ich słuchaniu.
Tymczasem krążek "Spinache" wjeżdża w momencie, gdy akcje jego autora stoją całkiem nieźle. Singlowe "Podpalamy noc" doczekało się promowanego klipem remiksu z udziałem młodych i obiecujących: Gedza oraz 2stego. Artysta błysnął jako raper w również zilustrowanym teledyskiem "Gdzie jest M" Rasmenatlismu, jednej z najgorętszych rapowych płyt zeszłego roku. O swoich talentach producenckich przypomniał z kolei na modnej elektronicznej kompilacji Fliirtini.
Czyżby więc Spinache mógł się wreszcie pochwalić albumem na miarę swoich możliwości? Moim zdaniem tak, choć należy pamiętać, że o ile te muzyczne są naprawdę duże, tak za mikrofonem mamy do czynienia jedynie z poprawnością. Z tym że łódzki twórca jest na tyle tego świadomy, że pewne deficyty w płynności i krągłości wersów ma czym nadrobić. Rozpoznamy go od razu dzięki przyjemnemu dla ucha, spokojnemu stylowi, w którym ustawiony wokal łączy się z wyważonymi, wyczyszczonymi ze wszystkich zbędnych słów wersami. Nic nie szarpie ucha - ani flow, ani barwa głosu, ani nadmiar emocji w tekstach. Na tym facecie można polegać jak na zawodowcu, jest wystudzony, zaskakująco skuteczny w zdobywaniu naszej uwagi, a z czasem również szacunku. O ile Bisz nap*****alał rym na kartki jak Pollock, to u Spinacza z kolorowej mgły wyrazów kształty wyłaniają się powoli jak u Moneta. Co nie znaczy, że nie ma czego zacytować. O proszę, tu mocny fragment z "Zapisz": "Ten system rozpychał się powoli / weź ogarnij własne życie zanim zaczniesz mnie szkolić / rozwijał się od środka, bezszelestnie / na zewnątrz równocześnie budował pancerz, presję / jak Venom Marvela nie ten z rap katalogu / symbiot chwyta żywiciela, tworzy armię underdogów / milcz, nie pytaj i poprawnie wszystko rób / wcinaj swoją pajdę grzecznie / każdy krok by the book".
A jak "Spinache" prezentuje się muzycznie? Nieuchwytnie. Przelewa się przez uszy. Jest w tym stylowe, inkrustowane elektroniką sofciarstwo nowego r'n'b, przestrzeń, miękkość, senność i nostalgia chillwave'u. Słuchacza smyrają delikatne smyczki, chórki, gitarki, pianinka. Ale jest też parę okazji by wyrwać się z miłego odurzenia. W "Hamulcach" pojawia się agresywniejsza, twardsza perkusja, efektowne, przebojowe "CU" (gościnnie Proceente) dąży do intensywnego refrenu. "Jak roluję", krewniak "Podpalamy noc" z "pociętym i zwolnionym" wokalem między zwrotkami, zimnym plastikowym basem i skokiem od ascezy do galimatiasu to inna bajka. "LavoLavo", łączący nowofalowy nerw z pulsem disco, rozlewający się jednak - jeszcze inna. Także z generalizowaniem mimo wszystko ostrożnie.
Wychodzi na to, że im Spinacz starszy, tym lepszy. "Spokojnie biorę oddech / wybieram tylko to, co ze mną zgodne" - rapuje i jego płyta brzmi, jakby właśnie tak było. Proszę docenić rozwój w swoim, niewymuszonym tempie, konsekwencję, dobry wynik uzyskany po latach chodzenia pod prąd bez dopingu.
Spinache "Spinache", wyd. UrbanRec
7/10