Spinache "799919": Styl nie wietrzeje [RECENZJA]
Łódzki producent i raper jest przekorny. Jego solowy debiut z 2003 roku nazywał się "Za wcześnie", przynosząc łamane rytmy i plastik, gdy Polska nie była gotowa. Obecny krążek mógłby się z kolei nazywać "Za późno". W tych skromnych dźwiękowych wykopaliskach Spinache'a sporo jednak złota.
Jak najkrócej nazwać pomysł odgrzebania swoich podkładów sprzed dwudziestu lat i zarapowania na nich? Najlepiej jednym słowem - samobójstwo. Mogę sobie wyobrazić, że obroną ręką wychodzi z tego Jajonasz/Lukatricks, może Afrojax, ale już w przypadku Tedego czy nawet Ostrego to byłoby niezwykle przykre doświadczenie.
Tymczasem Spinache, facet z pierwszego hiphopowego pokolenia, pamiętany (albo i niestety niepamiętany) z Thinkadelic i Obozu T.A., uważa tę ideę za pionierską, bardzo dobrą, jest z niej wyraźnie dumny. Zwariował? Po zapoznaniu się z "799919" trzeba twierdzić, że nie. Ma rację. Słuchając tych bitów wiesz, że moda może umrzeć, ale dobry groove jest wiecznie żywy. I - jak to rapowali królowie "prawdziwej szkoły" - "dobra pętla broni się sama". Wysmakowaną oszczędnością, niezłym timingiem i zbawienną surowością to brzmienie stoi. A właściwie to nie stoi, tylko klaszcze w dłonie, buja biodrami, kłaniając się Mayfieldowi czy Coltrane'owi.
Nie ma tu bębnów, po których zastanawiasz się czy ktoś aby nie rzucił o ścianę workiem suchego grochu. Nie ma niekończących się, histerycznych fortepianów i smyków, tak wtedy przez raperów pożądanych. Nie ma tych niezagospodarowanych pasm błagających o bas (tu akurat Spinache gdzieniegdzie po latach bas podogrywał). A więcej jeżeli czujemy się jak w 1999, to na pewno nie w Polsce. Bardziej Nowy Jork 1993, z czasów "Enta Da Stage" Black Moon i "Midnight Marauders" A Tribe Called Quest. Połączenie jazzowego haju i funkowej sprężystości.
Założeniem było konfrontowanie muzyki "jak wtedy" ze współczesną gadką. I rzeczywiście 20-letni Paweł pozazdrościłby temu obecnemu swobody we flow, bardziej świadomego korzystania z głosu, lepszego czytania podkładów, precyzji w formułowaniu myśli. Całkiem już misternie poskładany refren "Duragów" czy wejście w "Fin", gdzie słowa udaje się szybciej podtoczyć, rymy spleść podwójnie, pokazują, że było mnóstwo czasu na rozwój.
Tekstowo jesteśmy w świecie staroszkolnego grania słowem, raperów w roli mistrzów ceremonii, stąd dużo tu linijek w stylu "mam Mega drive jak Sega", "Dre się jak Doktor", "Wzrostowa tendencja stała / prawdziwy mistrz - Piotr Skała" (to ostatnie rzecz jasna w odniesieniu do "Tru Master" Pete'a Rocka).
Ale Spina potrafi też ukłuć wersami na miarę "Rap to nie piękności konkurs, bardziej Michael Douglas w korku / masz yes-manów za ziomków". To cytat z najlepszego na płycie "Dobre rady i opinie", znakomicie kontrastującego lekkość sampla z dudniąca, obłożoną pogłosem perkusją z początku "najntisów". Tu ważna jest druga zwrotka, traktująca o kneblowaniu raperów przez publicznością, z irytacją podchodzącą do deklaracji światopoglądowych czy zaangażowania emcees. Łodzianin trafił w sedno.
"799919" słucha się z dużą przyjemnością, mimo wszystko nie chciałbym przedstawić płyty jako ósmego cudu świata. To skromne, rozmiarami bliższe EP-ki wydawnictwo, głównie dla odbiorcy kierującego się nostalgią. Odwoła się do wspomnień tych, którzy je mają, innym ich nie namaluje. Część sampli mimo wszystkich jest ciętych zbyt akuratnie, biało i od linijki, raper potrafi rzucić podtatusiałą metaforą pokroju "wygrzany jak onuca" i "słodki jak krówki", a refreny w "Demo" czy "DML" są na odczepnego, aż nazbyt retro.
Delikatny aromat sera unoszący się nad całością jest jednak uzasadniony samą formułą. Bardziej czuć serce i radość tworzenia. "Hot Tub" naprawdę buja i odpręża, "Coltrane" na pewno nie spowoduje, że duch Johna będzie rapera straszyć po nocach, "Duragi" bezpiecznie lądują pośród rapowych, a już bez wątpienia hiphopowych singli roku. Dobra robota.
Spinache "799919", Spinache.pl
7/10