Spaghetti americanese

Dominika Węcławek

Daniele Luppi & Danger Mouse "Rome", EMI

Daniele Luppi & Danger Mouse "Rome"
Daniele Luppi & Danger Mouse "Rome" 

Ciepłe kluchy? W żadnym wypadku. Będący ukłonem w stronę estetyki muzycznej włoskich westernów z lat 60. "Rome" to smakowity kąsek. Idealnie doprawiony i elegancko zaserwowany.

Słuchając solowych i wspólnych nagrań Daniela Luppi oraz Danger Mouse'a można mieć wrażenie, że wszystkie drogi i tak prowadziły do Rzymu. Już pierwsze wprawki amerykańskiego producenta nosiły znamiona fascynacji starym brzmieniem, zaś na Gnarlsie Barkleyu były nawet sample z muzyki filmowej Półwyspu Apenińskiego. Z kolei Luppi, włoski kompozytor młodego pokolenia, od zawsze miał słabość do spuścizny muzycznej lat 60. i 70. by wspomnieć tylko album "An Italian Story".

Ale wspólne pasje nie wystarczą, by stworzyć dobry krążek. Szczęśliwie od pierwszych dźwięków otwierającego krążek "Theme of 'Rome'" słyszymy, że między obydwoma twórcami jest świetna chemia. Kolejne wspólne kompozycje brzmią jakby wyszły spod pióra jednej, choć obdarzonej szerokimi horyzontami, osoby. To zaś promieniuje na muzyków biorących udział w przedsięwzięciu. "Rome" bowiem nie byłby pełnym hołdem dla twórczości takich kompozytorów jak Ennio Morriccone, Francesco De Masi, czy Piero Umiliani, bez udziału włoskich muzyków oraz chóru Cantori Moderni di Alessandro Alessandroni, który cztery dekady temu wyśpiewywał partie wokalne w kultowych produkcjach spod znaku spaghetti westernu.

Instrumentalne kompozycje prezentują się jednak znacznie bardziej kameralnie i subtelnie. Mimo współudziału orkiestry, z pierwszego planu udało się zepchnąć patos, zastąpiony przez pełną umiaru elegancję. Zderzone z partiami żywych instrumentów ciepłe brzmienia analogowej syntetyki przywodzą na myśl dokonania francuskiego AIR, z tą jednak różnicą, że włosko-amerykański projekt proponuje coś znacznie bardziej żywego. Zamiast nowoczesności, są świetne stylizacje, które pokazują, jak z dzisiejszą wiedzą, wyczuciem i wrażliwością można nadać dawnym perełkom nowego blasku. Dobrym przykładem jest "The Gambling Priest" ze świetnymi solówkami gitar i akcentami dodanymi przez chór. Choć jest to utwór napisany przez Danger Mouse'a i Luppiego, mógłby uchodzić za jeden z westernowych klasyków, tak mocno pachnie prochem i stepem. Z kolei "The Matador Has Fallen" ze swymi partiami klawiszy budzi skojarzenia juz nie tyle z włoską muzyką filmową czy rozrywkową, a z brytyjskim rockiem psychodelicznym. "Her Hollow Ways" mogłoby być zaś wymarzonym singlem z kolejnego krążka Morcheeby. I trzeba przyznać, że ma też silną konkurencję do tego miana w postaci piosenki "Season's Trees" z Norah Jones. Artystka urzeka tu subtelnością i wreszcie nie usypia. Świetnie też odnajduje się w "Problem Queen" opartym na dynamicznych, galopujących wręcz akordach gitar i klawiszy. Drugi ze znakomitych gości, Jack White, wypada natomiast bardzo... kobieco, może nawet odrobinę marudnie. Nie zdążymy jednak zatęsknić za White Stripes, bo "Two against one" z miejsca frapuje klimatem bliższym noir.

Bardzo stylowy album jakim jest "Rome" sprawdza się całościowo. Flirtuje zarówno z alternatywą, jak i mainstreamem, będąc propozycją dla odbiorcy mniej rozeznanego w licznych aluzjach i smaczkach, ale też słuchacza wyrobionego. Jednak nie tylko ciekawe aranże sprawiają, że z każdym kolejnym odsłuchaniem zyskuje.

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas