Reklama

Slowdive "Everything is Alive": Kiedy zawiesisz poprzeczkę zbyt wysoko [RECENZJA]

Mistrzowie shoegaze'u wracają po kilku latach, aby dostarczyć krążek, którego największym przekleństwem jest jego wybitny poprzednik.

Mistrzowie shoegaze'u wracają po kilku latach, aby dostarczyć krążek, którego największym przekleństwem jest jego wybitny poprzednik.
Slowdive na OFF Festival 2023 /Ewelina Eris Wójcik /INTERIA.PL

Wielki powrót Slowdive w 2017 był płytą, która mocno opierała się na fundamentach "Souvlaki" oraz - przede wszystkim - poprzedzających kultową płytę EP-kach zebranych wspólnie jako "Blue Day". O dziwo, "Everything is Alive" zdecydowanie stoi na własnych nogach. I to nieco innych niż zapowiadało indie-rockowe i skądinąd niesamowicie urokliwe "Kisses". Początkowo może wydawać się, że to stare Slowdive, a jednak dochodzi tu do paru rewolt, chociaż nie tak radykalnych, aby zbierać szczęki z podłogi.

"Everything is Alive" trawi kilka problemów. Muzycy zaliczają tu momenty doskonałe, które spokojnie wpiszecie do najwybitniejszych momentów w ich dyskografii, po czym niepotrzebnie przeciągają temat albo zatracają się w nazbyt rozmytym przestrzeniach, które brzmią jak wprawka do kolejnego utworu. Pasaże gitarowe Christiana Savilla i Neila Halsteada cechują się niesamowitą wręcz precyzją w kwestii budowania nastroju poprzez generowanie odpowiedniego brzmienia, owszem. I słychać, że gdzieś podskórnie Slowdive chcieliby nagrać płytę post-rockową, jakby wędrujący w tę stronę "Pygmalion" z 1995 roku (skądinąd dalej uważam, że niesamowicie niedoceniany) im nie wystarczał. Jednocześnie piosenkowy fundament jest dla nich dalej atrakcyjny. Stąd zapewne to rozwarstwienie, które nieco ciąży nad "Everything is Alive".

Reklama

Bo wspomniane singlowe "Kisses" ze świetnym refrenem śpiewanym przez Rachel Goswell (coś mało jej nie tej płycie!) to naprawdę kawał porządnego, radiowego grania. Takimi rzeczami można przekonać do Slowdive nawet tych, którzy na wieść o shoegaze'ie nie tylko zatrzaskują drzwi, ale biorą deski i przybijają do nich gwoździe. To numer w swojej melancholii niesamowicie wręcz przebojowy. "Skin in the Game" również sięga po bardziej piosenkowy anturaż, będąc u podstaw indie-folkową piosenką zakrytą warstwami efektów gitarowych. To są momenty, za które Slowdive ceni się szczególnie.

Ujmująca jest emocjonalność "Alife" - to, jak na wejście zwrotki tło wzbogacane jest o masę warstw, dzięki którym momentalnie czuć pieniądze włożone w produkcję krążka. Poza tym to zwyczajnie utwór, który pod kątem kompozycyjnym i aranżacyjnym wypada wręcz doskonale - bawi się napięciem, oczekiwaniami słuchacza, a partie gitar żyją tak, że mogłyby zasilać kilka innych utworów. Ta umiejętność zaskakiwania odbiorców doskonale spisuje się też w kończącym płytę mocarnym "The Stab".

Momentem wybitnym, o którym należy koniecznie wspomnieć, jest utwór "Shanty", który rozpoczyna krążek. Rozmyte gitary świetnie funkcjonują tutaj z twardo stąpającym, przewijającym się przez większość utworu arpeggio syntezatorowym, ukręconym brzmieniowo na wzór klawesynu. Ledwo czytelne wokale starają przebić się z tła, pełniąc bardziej funkcję kolejnej partii instrumentalnej szukającej swojego miejsca pośród całej tej kanonady. Tego typu utwory łatwo zepsuć, uczynić je chaotycznymi. Na tym jednak polega geniusz Slowdive, że każda warstwa jest ostatecznie rozplanowana w przestrzeni w sposób, który czyni je komplementarnymi względem siebie.

W podobny sposób próbuje zostać rozegrane "Chained to a Cloud", ale to rzecz zbyt rozmyta, aby poświęcać jej prawie 7 minut. Podobnie jak rozleniwione, minimalistyczne "Andalucia plays" z cudownie plumkającymi syntezatorami, które prawdopodobniej najbardziej zadowoli fanów "Souvlaki" pod kątem brzmieniowym. Problem mam również z "Prayers Remembered" - niewiele wznoszącym do całości utworem, który brzmi jak rozgrzewa w trakcie koncertu, o którą szybciej posądziłoby się takie Explosions in the Sky.

Przyznaję: poprzeczka przy "Slowdive" z 2017 roku została zawieszona wysoko. Niestety, "Everything is alright" już na wstępie zmagało się z problemem przeskoczenia jej. Muzycy szukali więc innych sposób, ale mimo udanego skoku, rekordu nie udało się pobić. Rzecz bardzo dobra z momentami wybitnymi, ale przy takiej dyskografii nikt się nie zdziwi, jeżeli słowo "rozczarowująca" traci całą swoją moc.

Slowdive, "Everything is Alive", Mystic Production

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Slowdive | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy